Tajemnica Hieny
Kto zamordował gen. Władysława Sikorskiego?
Dariusz Baliszewski Historyk, publicysta, autor programu "Rewizja nadzwyczajna"
Ktoś zabił gen. Władysława Sikorskiego. Najprawdopodobniej udusił. Wszyscy, którzy przed pogrzebem - już w Londynie - uczestniczyli w otwarciu jego trumny, byli zgodni co do tego, że twarz Sikorskiego nie miała śladów obrażeń. Natomiast wszyscy zapamiętali jej ciemnobrązowy kolor, charakterystyczny dla twarzy ofiar uduszenia. Dziś, po ponad 60 latach po śmierci gibraltarskiej, niewielu historyków wierzy jeszcze w oficjalną wersję przypadkowego wypadku lotniczego. W przypadkowych wypadkach zdarza się bowiem, że giną ludzie, nie powinny jednak ginąć fakty. W tym nigdy nie wyjaśnionym wypadku wraz z ludźmi - jak się miało okazać - zaginęła cała prawda o okolicznościach zdarzenia. Nikt do dziś nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, ilu ludzi znajdowało się na pokładzie samolotu, ilu i jak zginęło, wreszcie - co się stało z ich ciałami? Według relacji por. Ludwika Łubieńskiego, szefa polskiej misji wojskowej na Gibraltarze, Jan Gralewski, jedna z ofiar katastrofy, kurier z Polski, przed śmiercią wyraził życzenie,
że chciałby być pochowany na Gibraltarze! Cóż to więc był za dziwny wypadek, jeśli jego ofiary przed wejściem do samolotu rozstrzygały o miejscu swego pogrzebu?
Ocaleli czy zginęli
Historycy w dochodzeniu prawdy odnajdują dziś, po latach, nie dające się wyjaśnić dokumenty i fakty świadczące o tym, że być może nie wszyscy zginęli w rzekomym wypadku lotniczym. Być może tych, których ciał nie odnaleziono, czekał nieporównanie bardziej tragiczny los. Bransoletka córki generała Zofii Leśniowskiej, ozdoba, która tajemniczą drogą zawędrowała do Kairu i została tam odnaleziona pod dywanem w hotelu Mena House ("Bransoletka Zofii", "Wprost" nr 52/53 z 2004 r.), rodzi pytania i hipotezy z pozoru tylko absurdalne. Jeśli bowiem przyjąć za prawdopodobne, że nie było żadnej katastrofy lotniczej, a wypadek samolotu Sikorskiego został zaaranżowany jedynie po to, by ukryć prawdę o wcześniejszym zamachu w pałacu gubernatora, to trzeba przyjąć za możliwe przypuszczenie, że zamachowcy nie zabili wszystkich członków ekipy Sikorskiego, a jedynie tych, którzy między godz. 15.00 a 16.00 znajdowali się w pokojach. Najprawdopodobniej więc ocalała Zofia Leśniowska i Adam Kułakowski, sekretarz Sikorskiego, którzy
udali się w tym czasie do miasta, a na pewno Jan Gralewski, który z ekipą Sikorskiego w ogóle nie miał nic wspólnego. Jeśli mistyfikacja wypadku miała się wydać prawdopodobna, to także oni musieli zniknąć i zostać uznani za zabitych. Tym bardziej, że najprawdopodobniej nigdy nie zgodziliby się na jakikolwiek współudział w mistyfikacji.
Czy cokolwiek poza intuicją wspiera to przypuszczenie? Z co najmniej kilku poszlak wskazujących na to, że tak właśnie być mogło, pierwsza jest sprawa łóżka. Oto, jak świadczą relacje m.in. Ludwika Łubieńskiego, po południu 4 lipca córka generała poprosiła o wstawienie do samolotu łóżka dla ojca. Według relacji czeskiego pilota kapitana Edwarda Prchala, oficjalnie jedynego uratowanego w katastrofie, to instalacja łóżka miała spowodować opóźnienie odlotu liberatora. Jest oczywiste, że nie można po prostu wstawić łóżka do samolotu. W chwili startu czy lądowania, w momentach turbulencji łóżko "latałoby" po całej maszynie. Jeśli ktoś chciałby je zainstalować, musiałby je przyspawać do podłogi lub elementów kadłuba samolotu. Łóżka, rzekomo zamontowanego, nie znaleziono po wypadku. Nie wspominają o tym dokumenty i relacje z przebiegu akcji ratunkowej. Nikt - okazuje się - łóżka nie zainstalował. Po co zresztą miano by to zrobić, skoro w tylnej części samolotu Sikorskiego znajdowało się sześć superwygodnych foteli?
Cała ta sprawa rodzi inne pytanie: po co Zosia - a to nie ulega kwestii - miałaby się upierać w sprawie jakiegoś łóżka dla ojca? Nic nie wiadomo o tym, by był chory lub by się gorzej poczuł. Zresztą, nawet gdyby, to równie wygodnie przeleżałby sześć godzin lotu do Londynu w fotelu. Jedyne, co pozwala zrozumieć epizod z łóżkiem, to hipoteza, że Zofia Leśniowska, powiadomiona o śmierci ojca, chciała na łóżku przewieźć do Londynu jego ciało. Być może jedynie ta hipoteza tłumaczy, dlaczego gubernator gen. Mason-MacFarlane opowiadając już po wojnie w Londynie Helenie Sikorskiej, wdowie po generale, zdarzenia owego dnia, mówił, jak to wieczorem 4 lipca 1943 r. błagał Zosię, by nie leciała tym samolotem! Dlaczego miałaby nie lecieć, skoro dotychczas latała z ojcem? I jakim to - gdyby przyjęła tę radę - samolotem miałaby polecieć? Jedynym samolotem, który tego wieczoru, a ściśle biorąc tej nocy, już po tzw. wypadku samolotu Sikorskiego, startował z Gibraltaru, był liberator ambasadora Rosji w Wielkiej Brytanii Iwana
Majskiego. Udawał się jednak przez Kair do Moskwy.
Szantaż Stalina
Ta podróż Majskiego do Moskwy miała dramatyczny kontekst polityczny. Formalnie został on wezwany na konsultacje. Faktycznie jednak w maju i czerwcu 1943 r. Stalin odwołał także Litwinowa z Waszyngtonu i Gusiewa z Montrealu. W czerwcu rozpoczął tajemnicze rozmowy z Niemcami, szantażując Zachód perspektywą bliskiego separatystycznego pokoju. W stosunkach sprzymierzonych rozpoczynał się głęboki kryzys zaufania, którego powodem nie była wcale sprawa przesunięcia daty utworzenia drugiego frontu na rok 1944, o czym Stalin wiedział od stycznia 1943 r., lecz sprawa polska i gen. Władysław Sikorski. Po kryzysie katyńskim i zerwaniu stosunków z rządem polskim w Londynie Stalin tworzył w Moskwie własny rząd polski z Wandą Wasilewską i własne polskie wojsko z płk. Berlingiem. Zamiast akceptować jego plany, Zachód ustami Churchilla przypominał mu jego niedawny sojusz z Niemcami i deklarował pełne poparcie Sikorskiego. Upraszczając skomplikowaną sytuację polityczną, jaka powstała, odwołując Majskiego, Stalin stawiał
sprzymierzonych przed wyborem: "albo ja, albo ten faszysta Sikorski!".
Dariusz Baliszewski
Więcej: * Wprost - Tajemnica Hieny*