SLD musiało poprosić bank o prolongowanie spłaty kredytu zaciągniętego na ubiegłoroczne kampanie prezydencką i samorządową. Po obniżeniu subwencji o połowę, Sojuszowi zabrakło pieniędzy na obsługę zadłużenia - pisze "Rzeczpospolita". Wśród posłów krąży też niepokojąca pogłoska, że SLD może popaść w jeszcze gorsze tarapaty finansowe, bo spłacił pożyczkę pieniędzmi z zaliczki, którą wziął za niedoszłą transakcję sprzedaży gmachu, a którą potem musiał oddać. - To jest najściślej strzeżona tajemnica w naszej partii - mówi polityk SLD.