"Ta nietolerancyjna religia chce przejąć władzę w Polsce"
Polski feminizm radykalny to jedna z najbardziej nietolerancyjnych „religii” funkcjonujących dziś w naszym kraju. Feministki z trudem poza tym kryją, że podstawowym motorem ich działań jest nic innego, jak chęć dojścia do władzy - pisze Elżbieta Radziszewska w felietonie dla Wirtualnej Polski.
Czytaj także:
Magdalena Środa jest bardzo aktywna gdzie się tylko da. Wsłuchując się w rozliczne wypowiedzi Pani Profesor mam wrażenie, że marzy jej się przedwyborcza nawałnica z piorunami, która mogłaby ostatecznie zmieść z powierzchni ziemi znienawidzony "polski zaścianek". To Pani Środy marzenie główne, choć tak intensywnie dziś czczona w feministycznych zakonach etyczka nie gardzi i pomniejszymi fantazjami.
Ostatnio np. w tygodniku Wprost wysłała pod adresem ministra Arłukowicza pełną z trudem tajonej zazdrości litanię: „najpierw dostanie przydział gabinetu, potem samochodu, dwóch kierowców, kilka sekretarek i może jeden etat dla znajomego lub znajomej, potem zaczną się wakacje…”. Oto jak wyobraża sobie Środa pracę w rządzie. Wolno zresztą przypuszczać, że nie tylko sobie wyobraża, skoro ministrowanie świetnie zna z autopsji. W rządzie premiera Belki zajmowała przecież stanowisko pełnomocnika ds. równego statusu kobiet i mężczyzn. Wiadomo też, że każdy mierzy własną miarką.
Ciekawe, że nicnierobienie, brak doświadczenia i kompetencji a nade wszystko niedostateczny zapał „rewolucyjny” zarzucały jej wtedy nawet feministki najwierniejsze z wiernych. Ministrująca Pani Profesor bardzo źle te ataki znosiła i błagała z pieleszy swojego gabinetu „siostry”, aby jej publicznie nie atakowały. W końcu tak ostentacyjny brak feministycznej jedności na pewno musiał szkodzić „Sprawie”, czyli szybkiej realizacji między Bugiem i Odrą najbardziej wyemancypowanej spośród ekstremistycznych współczesnych utopii.
Jedynym zapamiętanym osiągnięciem Środy z okresu miłych jej sercu działań gabinetowych jest pewien słynny wojaż (ministerialne podróże wciąż też, jak się zdaje, śnią się Pani Profesor po nocach) do Sztokholmu. Miała tam wystąpić na międzynarodowej konferencji w sprawie „morderstw honorowych”. Na ten temat nic jednak najwyraźniej do powiedzenia nie miała, więc na wszelki wypadek zaznaczyła, że „katolicka, w przeważającej mierze, Polska […] ma problemy ze zjawiskiem stosowania przemocy wobec kobiet, mające źródło w silnym wpływie Kościoła katolickiego na życie publiczne”.
I okazało się nagle, że jedna z najbardziej zdeklarowanych nad Wisłą ateistek dysponuje pewnym „credo”. Pierwszym z jego artykułów jest ufna pewność, że Kościół katolicki w Polsce to perfekcyjne uobecnienie wszelkich niegodziwości. Tak radykalna manifestacja ultrafeministycznej „nowej wiary” a la polonaise nie została – wbrew przewidywaniom – zbyt dobrze przyjęta. Pani Profesor próbowała zatem ratować sytuację, tłumacząc się… niedostateczną znajomością angielskiego. Przyznała tym samym, że – mimo widocznych ambicji - szanse na zostanie „papieżycą światowego feminizmu” ma raczej nikłe.
Co innego Polska – tu można grzmieć burzliwie bez dbałości o rzetelność wypowiedzi. I zarzucać lenistwo, złą wolę oraz ignorancję wszystkim, którzy do „nowej wiary” nie chcą zgłaszać akcesu. Dla Magdaleny Środy sytuacja to o tyle wygodna, że odkąd przestała być ministrem (najpewniej wskutek „katolickich intryg”), mogła z „siostrami” znów stworzyć wspólny front - walki z niefeministycznymi wyznaniami.
Dla wyznawczyń tej quasi religii każdy innowierca (a już katolik w szczególności) zajmujący się przeciwdziałaniem dyskryminacji z definicji jest pasożytniczym obibokiem. Do tego zabobonnym, bo, jak wiadomo, tylko wiara w feministyczny raj (charakteryzujący się w pierwszym rzędzie tym, że poza wierzącymi w ultrafeminizm, innych wierzących w nim nie ma) zabobonem być nie może. Jakąż solą w oku pozostaje zatem dla „sióstr” katoliczka, która podjęła się pracy w charakterze pełnomocnika rządu ds. równego traktowania!
Nie dziwi mnie więc wcale, że stojąca na czele feministycznego zakonu w Polsce M. Środa mojej pracy nie tylko nie docenia, ale nawet nie zauważa. Nie dziwi mnie też, że, jak tu i ówdzie oznajmia, pragnie zostać prezydentem RP. Fantazje na temat nie ministerialnych już a prezydenckich splendorów mogą bez wątpienia motywować do profeministycznych, prozelickich działań. W imię pragnienia władzy, którego jednak przesłonić nie są w stanie antydyskryminacyjne, będące czasem jednak dyskryminacją w czystej postaci, retoryczne grzmoty.
Elżbieta Radziszewska dla Wirtualnej Polski
_ /prozelityzm - dążenie do nawracania innych na swoją wiarę, do pozyskania zwolenników jakiejś idei/_