Szyici demonstrowali w Bagdadzie po zabójstwie duchownego
Tysiące szyitów przeszło w Bagdadzie pod budynek kierowanej przez Amerykanów administracji irackiej domagając się zastąpienia panującego w Iraku chaosu stabilizacją. Po miesiącach wstrzemięźliwości piątkowe zabójstwo jednego z
przywódców szyickich zaogniło wśród nich nastroje, pisze agencja
Reutera.
Szyici ostrzegli przed poważnymi następstwami, jeśli ich przywódcy bądź świątynie będą ponownie atakowane, tak jak to miało miejsce w piątek, gdy w wybuchu samochodu-pułapki zabity został umiarkowany przywódca ajatollah Mohammed Bakir al-Hakim oraz około 90 innych osób.
Zabójstwo wzbudziło wyjątkowy gniew szyitów, gdyż jeden z ich przywódców został zabity przed jednym z najświętszych dla nich miejsc - przed meczetem Alego w Nadżafie.
"To jest ostrzeżenie. Dotąd prowadziliśmy pokojowe demonstracje. Dość! Jeśli jeszcze jedna nasza świątynia bądź jeszcze jeden z naszych przywódców ucierpi, nie możecie sobie wyobrazić co zrobimy" - krzyczał jeden z uczestników.
Inni sugerowali możliwości odwetu - dżihad, zabójstwa, zamachy bombowe.
Szyici spokojnie uczestniczyli w budowie nowego Iraku, mimo że za czasów zdominowanego przez sunnitów rządu Saddama Husajna byli prześladowani. Zamiast szukać rewanżu, wzywali zwolenników do zachowania spokoju.
Chociaż radykalni szyici, tacy jak Moktada al-Sadr zarzucił Hakimowi zaprzedanie się amerykańskim okupantom, wielu szyitów o zamach w Nadżafie obwinia zwolenników Saddama albo muzułmańskich bojowników z zagranicy.
Ich gniew jest skierowany także przeciw amerykańskim żołnierzom, którzy zajmują się ochranianiem się przez atakami partyzanckimi i nie wiedzą wiele o podziałach wśród szyitów.
"Precz, precz z Ameryką!" - skandował tłum, powtarzając za przywódcą, który przez głośnik podawał hasła.
Szok spowodowany zabójstwem Hakima pogłębił szyickie przekonanie, że sunnici i inne kraje dążą do ich zniszczenia. "To wina Izraela. Wszyscy chcą stworzyć problemy szyitom, aby nas osłabić" - uważa szyicki duchowny Muhammad Musa.