Sztuka robienia interesów według Donalda Trumpa. Turcja dostała wszystko, co chciała
Turcja otrzymała to, o co zabiegała od lat. Za darmo i nawet bez konieczności walki - takie konkluzje można wyciągnąć z amerykańsko-tureckich negocjacji w sprawie Syrii i Kurdów. Wszystko wskazuje jednak na to, że zawieszenie broni przetrwa tylko na papierze.
17.10.2019 | aktual.: 17.10.2019 22:24
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Najsłynniejsza książka opatrzona nazwiskiem Donalda Trumpa (choć nie przez niego napisana) nazywa się "The Art of the Deal - sztuka robienia interesów". Niewykluczone, że na czwartkowym porozumieniu w Ankarze prezydent Trump zrobił interes - z Turcją łączą go bowiem głębokie więzy biznesowe. Tego samego nie można jednak raczej powiedzieć o Stanach Zjednoczonych.
Erdogan dostanie swoją strefę?
Wynegocjowane przez wiceprezydenta USA Mike'a Pence'a i prezydenta Turcji Recepa Erdogana zawieszenie broni jest dość proste: Turcja wstrzyma się na 120 godzin z działaniami wojennymi w strefie przygranicznej w Syrii. W tym czasie kurdyjskie bojówki skupione pod egidą Syryjskich Sił Demokratycznych mają opuścić tereny 20 mil (32 km) od granicy. Na tym terenie ma obowiązywać egzekwowana przez Turcję tzw. "strefa bezpieczeństwa", popierana przez USA. Waszyngton odwoła też nałożone na Turcje sankcje.
Po ogłoszeniu porozumienia szef tureckiego MSZ Mevlut Cavusoglu stwierdził, że Turcja "otrzymała wszystko, co chciała". Często takie dyplomatyczne przechwałki są robieniem dobrej miny do złej gry. Nie w tym przypadku. Ze strony Ankary trudno byłoby wymyślić lepszy "deal": to rzeczywiście spełnienie wszystkich marzeń.
Przypomnijmy: Ankara od lat lobbowała za utworzeniem w Syrii strefy "oczyszczonej" z sił kurdyjskich, mających powiązania z Partią Pracujących Kurdystanu (PKK) działającą w Turcji grupę terrorystyczną. Właśnie utworzenie tej strefy było deklarowanym celem tureckiej operacji "Źródło Pokoju". Krótko mówiąc: Turcja dostała to, o co od dawna zabiegała - za darmo i nie musząc nawet o to walczyć. Otrzymała zresztą tereny, których militarnie nie zajęła - i zdobycia których raczej nie miałaby szans.
Jakby tego było mało, krótko po zakończeniu rozmów prezydent Stanów Zjednoczonych - który ledwie tydzień wcześniej wzywał prezydenta Turcji, by nie był "twardzielem" - obsypał go komplementami, nazywając go "silnym przywódcą" i...twardzielem. A nawet przyznał, że Turcja rzeczywiście musi "wyczyścić" teren przygraniczny z "terrorystów" - niedawnych sprzymierzeńców Ameryki.
Przeczytaj również: Donald Trump zdradził Kurdów. Czy chodzi o pieniądze?
Papierowy rozejm
Przynajmniej tak sprawy mają się na papierze. Porozumienie jest bowiem o tyle kuriozalne, że zdaje się zupełnie ignorować syryjskie realia, a zwłaszcza obecność sił syryjskiego reżimu oraz rosyjskich wojsk na części terenów "strefy bezpieczeństwa". To właśnie one skorzystały na porzuceniu Kurdów przez USA, zawierając z Kurdami porozumienie i zagarniając administrowane przez nich terytoria. Trudno oczekiwać, by teraz oddały je Turcji. Tym bardziej, że wycofujący się z Syrii Amerykanie właśnie pozbawili się wpływu na sytuację.
Ale jest być może jeszcze większa dziura w porozumieniu. Z perspektywy kurdyjskiej, poddanie się warunkom byłoby po prostu ogłoszeniem kapitulacji. Trudno stwierdzić, co miałoby skłonić ich, by poddać swoją ziemię i porzucić broń.
Najprawdopodobniej okaże się więc, że uzgodnione zawieszenie broni okaże się czysto wirtualnym porozumieniem. Ale nawet wówczas sytuacja ma swoje duże plusy z perspektywy Turcji. Jak stwierdził Cavusoglu, porozumienie oznacza, że "USA zaaprobowały prawowitość tureckich operacji i celów". Cały "deal" sprowadza się więc do tej jednej rzeczy: amerykańskiego poparcia dla tureckiej inwazji, której praktycznym celem jest przeprowadzenie czystki etnicznej.
Ameryce pozostaje natomiast robienie dobrej miny do złej gry. Po tym, jak Erdogan ostentacyjnie zignorował kuriozalny list od prezydenta Trumpa ("Nie udawaj twardziela! Nie bądź głupcem! Zadzwonię do Ciebie później") i wbrew ostrzeżeniom rozpoczął inwazję na Syrię czwartkowe porozumienie jest potwierdzeniem słabości i odwrotu Stanów Zjednoczonych z roli hegemona. Trumpowi pozostaje więc tylko zaklinanie rzeczywistości.
"To wielki dzień dla cywilizacji. Jestem dumny, że Stany Zjednoczone wytrwały przy mnie na tej koniecznej, lecz cokolwiek niekonwencjonalnej ścieżce. Starano się doprowadzić do tego "dealu" przez wiele lat. Życie milionów ludzi zostanie uratowane. Gratulacje dla WSZYSTKICH" - zaanonsował prezydent mocarstwa.
Jego tweet ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Zupełnie jak zawarta w Ankarze umowa.
Przeczytaj również: Donald Trump całkowicie zlekceważony. Erdogan "wyrzucił" jego list do kosza
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl