Szpital nie przyjął chorej, choć miała skierowanie
Lekarze szpitala przy ulicy Lutyckiej w Poznaniu nie przyjęli chorej na oddział, mimo że miała skierowanie od lekarza pogotowia ratunkowego.
18.08.2011 | aktual.: 19.08.2011 13:08
Danuta Domagała kilkanaście dni temu zaczęła brać antybiotyk. Leczenie nie pomagało. Czuła się coraz gorzej. Do tego stopnia, że pojechała do stacji pogotowia ratunkowego. Tam dostała skierowanie do szpitala. Lekarz podejrzewał, że to zapalenie płuc. Nie chciał ryzykować, tym bardziej że 1,5 roku temu pacjentka chorowała na nowotwór. Pani Danuta trafiła ze skierowaniem do szpitala przy ulicy Lutyckiej. I nie została przyjęta na oddział. Dlaczego? Pacjentka twierdzi, że zignorowano skierowanie. Lekarka z izby przyjęć mówi z kolei, że kobieta się awanturowała i była opryskliwa.
Jak to się zaczęło? W ostatnim tygodniu czerwca D. Domagała zachorowała. Dusiła się, co przy astmie oskrzelowej może być niebezpieczne dla życia. Od lekarza dostała antybiotyki. Ten napisał na karcie: "w razie pogorszenia stanu, zalecany jest natychmiastowy kontakt ze stacją pogotowia ratunkowego".
- Antybiotyk jednak nie pomagał, czułam się coraz gorzej. Na kolejnej, czwartkowej kontroli, w rejonowej przychodni przy ulicy Nowowiejskiego, dostałam inny - relacjonuje D. Domagała.
Ale poprawy nie było. Wciąż mocny kaszel, duszności i promieniujący ból ucha. Po kolejnych czterech dniach pani Danuta pojawiła się w stacji pogotowia ratunkowego. A tam usłyszała diagnozę: podejrzenie zapalenia płuc. Dostała skierowanie do szpitala przy Lutyckiej i polecenie, by natychmiast zgłosiła się w izbie przyjęć.
- Pojechałam do Szpitala Wojewódzkiego. I przeżyłam szok. Od lekarki, z którą rozmawiałam, usłyszałam, że nie interesuje jej to, co jest na skierowaniu i że ona wcale nie musi przyjąć mnie na oddział - bulwersuje się Danuta Domagała. - Odmówiono mi też wykonania zdjęcia rentgenowskiego płuc.
Pacjentka poszła do przełożonego lekarki, ale nic nie wskórała. Wróciła więc do stacji pogotowia ratunkowego przy Al. Solidarności. A tu dostała... kolejne dwa skierowania. Jedno do Szpitala Wojskowego, drugie do Szpitala imienia F. Raszei.
- W tej drugiej lecznicy okazało się, że nie ma żadnych problemów. Rejestratorka skierowała mnie do lekarza, a ten od razu wziął mnie na oddział. Dostałam zastrzyk, zrobiono mi badanie krwi, rentgen płuc i założono maskę tlenową - relacjonuje D. Domagała.
Wtedy poczuła się lepiej. Na karcie wypisu ze szpitala im. Raszei czytamy: "rozpoznanie: zaostrzone POCHP (rozedma płuc - przyp. red.). Wskazane leczenie w poradni pulmonologicznej".
A co na to pani doktor, która odmówiła pacjentce przyjęcia na oddział przy Lutyckiej? - Problem w tym, że ta pani od początku była wzburzona. Powiedziałam, że nie interesuje mnie to, co jest na skierowaniu, bo chcę się tego dowiedzieć od niej. To standardowy element wywiadu. Pacjentka nie wyglądała też, jakby miała duszności - tłumaczy dr Anna Szumna-Frąckowiak ze Szpitala Wojewódzkiego przy Lutyckiej.
I dodaje: - Powiedziałam, że skoro uważa, że jest źle obsługiwana, to powinna szukać pomocy w innym szpitalu. Wtedy pacjentka opuściła izbę przyjęć. Krótko mówiąc, w ogóle z nami nie współpracowała, rzuciła skierowaniem na stół i była podenerwowana. Nie było tak, że nie chcieliśmy udzielić jej pomocy.