Szpital Narodowy. Kulisy pracy lekarzy. "To było pospolite ruszenie"
Szpital Narodowy to dla nich nowa misja. Życiowa i zawodowa. Lekarze z pierwszej linii frontu, którzy pracują w pierwszej takiej placówce medycznej w Polsce, odpowiadają w rozmowie z WP na zarzuty medialne. Starają się rozwiać wątpliwości dotyczące przyjmowania pacjentów na Narodowy, apelują o solidarność. I zrozumienie.
Dr Justyna Leszczuk, anestezjolog ze Szpitala Narodowego: - Ostatnio miałam nieco luźniejsze dwa dni po trzech tygodniach intensywnej pracy w szpitalu. Mogłam na dłużej zajrzeć do internetu. I zrobiło mi się po prostu przykro. Medycy sami udostępniają w mediach społecznościowych posty, w których ludzie piszą, że Szpital Narodowy to jest jakaś "nadmuchana bańka", a my, lekarze, którzy tam pracują, nikogo nie leczymy. To jest absurdalne i nieprawdziwe.
Szpital Narodowy. "To nie jest sanatorium"
Wokół działalności Szpitala Narodowego w Warszawie narosło w ostatnim czasie sporo mitów i kontrowersji. Jak zwracają uwagę nasi rozmówcy - lekarze z pierwszego w Polsce szpitala tymczasowego - w przestrzeni medialnej pojawiają się często nieprawdziwe informacje, które wynikają z braku wiedzy o funkcjonowaniu tego typu placówki. - Czasem brakuje zrozumienia wobec nas. Nawet personel z innych szpitali, który czyta rożne komentarze w internecie na nasz temat, pyta mnie: "a co tam u was się właściwie dzieje?" - mówi dr Leszczuk.
- Czytałam ostatnio, że Szpital Narodowy to "izolatorium", a nawet "sanatorium". Że "chcemy tylko zdrowych pacjentów", a najlepiej, żeby każdy przyszedł ze swoim respiratorem. Część wpisów z mediów społecznościowych - mówiąc delikatnie - jest dość swobodną interpretacją kryteriów przyjęcia, które szpital aktualnie posiada - dodaje nasza rozmówczyni.
- Szpital tymczasowy to jednostka, która ma odciążać szpitale zapewniające leczenie wysokowyspecjalizowane i wielospecjalistyczne - tłumaczy dr Michał Hampel. On sam zajmuje się kadrami i rekrutacją, w budowie Szpitala Narodowego uczestniczył od podstaw. Działa w sztabie kryzysowym.
Jak wyjaśnia nasz rozmówca: - Dziś mamy kryteria tzw. pierwszej fazy. Dlatego dotąd mieliśmy w szpitalu pacjentów w stanie stosunkowo lekkim, ale wymagających hospitalizacji. Jeśli jej nie potrzebują, są wypisywani do izolacji domowej. My nie przetrzymujemy pacjentów. To nie jest sanatorium czy izolatorium.
Dr Hampel wskazuje konkretne przypadki. - Przykład: jest pacjent, który wymaga suplementacji tlenu. Jeżeli jej nie otrzymuje - nawet w niewielkim przepływie - to po prostu się dusi. I taki pacjent nie może wyjść do domu, mimo że nie ma żadnych innych chorób i może czuć się stosunkowo dobrze. Ale jego płuca bez suplementacji tlenu sobie nie dadzą rady. Drugi przykład: mamy pacjenta, który jest zakażony koronawirusem, nie wymaga tlenu, ale wymaga np. antybiotykoterapii dożylnej, która stosowana jest tylko w szpitalu. I taki pacjent w tym szpitalu musi zostać - wyjaśnia lekarz.
- Niewydolność oddechowa to podstawowy problem w opiece nad chorymi na COVID 19 - mówi nam Paweł Jabłoński, pielęgniarz i koordynator ze Szpitala Narodowego.
- W większości przypadków konieczna jest tlenoterapia i stosowania dużych przepływów tlenu za pomocą specjalistycznych urządzeń. Celem na najbliższe dni jest odciążenie pełnoprofilowych szpitali. Określenie "lekki" stan pacjenta przy tym etapie choroby, w którym dzisiaj trafiają chorzy do szpitala, nie jest określeniem właściwym. Nie powiedziałbym tak o naszych pacjentach, którzy cały czas wymagają intensywnej tlenoterapii, chorują na cukrzycę, nadciśnienie, chorobę wieńcową, całe spektrum chorób internistycznych, które w tym czasie ulegają zaostrzeniu i mogą prowadzić do niewydolności całego organizmu - wyjaśnia nasz rozmówca.
Szpital Narodowy. Nie trafisz tu z "ulicy"
Anita Binkowska, ratowniczka medyczna, która jest koordynatorem punktu przyjęć pacjentów w Szpitalu Narodowym, opisuje proces przyjmowania chorych: - Lekarz zgłasza pacjenta z COVID-19 ze swojego szpitala do naszego Centrum Koordynacji. W tym miejscu kwalifikowany jest pacjent na podstawie wywiadu z naszym lekarzem. Następnie ustalamy godzinę, o której pacjent zostanie do nas przewieziony. Na miejscu jest badany i zapisywany na konkretny odcinek szpitala. Są jednak kryteria wykluczające, które wskazują, że dany pacjent nie może być przyjęty do Szpitala Narodowego.
Jakie to kryteria? - Pacjenci nie są kwalifikowani z różnych powodów. Przykładowo: nie przyjmiemy kogoś, kto jest chory psychicznie, bo nie mamy oddziału psychiatrii. Nie przyjmiemy kobiety w ciąży, bo nie mamy oddziału położniczego i porodówki. I tak dalej. Nie mamy oddziałów kardiologii, chirurgii czy neurochirurgii. Nie możemy przyjmować pacjentów z chorobami przewlekłymi. Nie mamy takiego wyspecjalizowanego oddziału ani zaplecza laboratoryjnego. To jest szpital tymczasowy. Dlatego nie możemy przyjmować wszystkich pacjentów, zwłaszcza tych w stanie ciężkim. Szpital Narodowy powstał m.in. dlatego, żeby odciążyć inne szpitale od pacjentów o lżejszych przypadkach choroby - tłumaczy koordynatorka punktu przyjęć pacjentów.
Nasza rozmówczyni podkreśla, że w Szpitalu Narodowym przede wszystkim są leczeni pacjenci z niewydolnością oddechową, na tlenoterapii przepływowej. Nie ma jednak szans, że pacjent trafi do szpitala tymczasowego "z ulicy". - Musi przejść odpowiednią weryfikację w porozumieniu ze szpitalem, z którego ma być przewieziony - dodaje Anita Binkowska.
Dr Justyna Leszczuk - anestezjolog z Narodowego - przekonuje, że to "nie jest jeszcze najlepszy moment na przyjmowanie pacjentów w bardzo ciężkim stanie, jeśli nie chcemy im zaszkodzić". - Opieka nad takimi chorymi wymaga sprawnego i zgranego zespołu, szybkich działań, stałej obsady medyków doświadczonych w leczeniu stanów ciężkich, wielu leków i sprzętu, sprawnej obsługi systemu komputerowego, który dla wielu jest nowy. Nie mogę na dyżurze podłączyć pacjenta do wentylacji i wyjść do domu wiedząc, że przez następną dobę nie będzie przy nim anestezjologa albo po prostu kogoś, kto "ogarnie" leczenie respiratorem. To szpital tymczasowy, tu nie zawołamy sobie kolegi z innego oddziału do pomocy. Zespół cały czas powstaje, ale to się nie wydarzy w dwa dni - przyznaje nasza rozmówczyni.
Dr Paweł Jabłoński, pielęgniarz i koordynator: - Organizacja pracy i działania Szpitala Narodowego zmienia się etapowo. W tej chwili przeszliśmy od fazy planowania, budowania, wyposażania, po fazę organizacji opieki nad chorymi. Każda faza charakteryzuje się nowymi wyzwaniami. Wspólnym elementem jest konieczność przewidywania pojawiających się problemów i szukanie rozwiązań pozwalających na bezpieczną opiekę nad chorymi i stworzenie bezpiecznych warunków pracy dla personelu.
Szpital Narodowy. "Presja medialna? Nie wpływa na pracę. Najważniejsi są pacjenci"
Wszyscy nasi rozmówcy podkreślają, że pierwsza faza funkcjonowania Szpitala Narodowego - jak sama nazwa wskazuje - nie jest ostatnią. - Personel medyczny ma być rozszerzany. Wszystko zależy od liczby pacjentów. Musimy dostosowywać oczekiwania do możliwości, a nie możliwości do oczekiwań. Niektórzy myślą, że wybudowanie w dwa tygodnie szpitala na Stadionie Narodowym to jest prosta sprawa. Wielu oczekuje, że to będzie najlepszy szpital w Polsce. Nie. Szpitale w normalnym trybie budowane są kilka lat. My musimy mierzyć siły na zamiary. Działamy najlepiej jak potrafimy i uczymy się na błędach - tłumaczy Anita Binkowska, koordynatorka punktu przyjęć pacjentów.
Dr Michał Hampel, koordynator i członek sztabu kryzysowego: - Szpital działa sprawnie, choć cały czas się uczymy. Jesteśmy otwarci na wszystkie uwagi. Potrzeba trochę czasu, żeby wszystko dopracować, a i tak - w trzy tygodnie od uruchomienia projektu - udało się osiągnąć coś, co wcześniej w Polsce się nie zdarzyło.
Nasz rozmówca był przy budowie Szpitala Narodowego od początku. Przypomina, jak powstawał. - To nie są tylko łóżka i instalacja tlenowa, to jest cała infrastruktura. Szybkie zamówienie leków, błyskawiczna, choć organizacyjnie trudna rekrutacja personelu medycznego, zorganizowanie pracy, całej tej wielkiej machiny. Wyznaczenie i zaadoptowanie tego budynku. Mieliśmy pełne wsparcie architektów i spółki PL 2012 - operatora PGE Narodowy - firm podwykonawczych, szpitala klinicznego MSWiA. I to wielkie logistyczne przedsięwzięcie się udało. W bardzo krótkim czasie - przekonuje dr Hampel.
- To jest nowy szpital, potrzebny jest czas na rozwój jego organizacji i przystosowanie do nowych zadań. Presja medialna? Ona nie wpływa na moją pracę. Na co dzień nie jestem skoncentrowana na tym, co dzieje się w mediach. Skupiam się na pacjentach - mówi dr Justyna Leszczuk.
Ilu chorych jest dziś w szpitalu? Kilkudziesięciu, codziennie przewożonych jest kolejnych pięciu, ośmiu, dziesięciu - mówią lekarze.
A co z personelem medycznym? - Na każdej zmianie pracuje ok. 40 osób. Lekarzy jest ponad 120. I żeby była jasność: my nikomu tych lekarzy nie "podbieramy", oni nie pracują w Szpitalu Narodowym na pełen etat. Poświęcają swój czas wolny, biorą dodatkowe dyżury. Jedni są mniej dyspozycyjni, inni bardziej. Staramy się to wszystko "spiąć" i to się udaje - przekonuje dr Michał Hampel.
- Mój dzień pracy? Zaczyna się o 6:30. Powinien kończyć się o 14:30, ale zwykle przedłuża się do około 19:30-20:00. Koordynuję punkt przyjęć pacjentów, ale oprócz tego dyżuruję jako ratownik medyczny. Wtedy mam dyżury od 7:00 do 19:00 lub od 7:00 do 7:00 - opisuje Anita Binkowska.
Dr Justyna Leszczuk dodaje, że w szpitalu pracują ochotnicy, że to nie są osoby w żaden sposób "ściągnięte" do pracy z innych placówek. - To ludzie, którzy nastawiali się na to, że ta praca będzie inna niż ta, którą znali dotąd - mówi anestezjolog.
Szpital Narodowy. "Musieliśmy zrobić coś dobrego"
Dr Michał Hampel, który zajmował się rekrutacją personelu medycznego do Szpitala Narodowego, mówi, że zainteresowanie było ogromne. - Dla nas też to było wielkim wyzwaniem, żeby poradzić sobie z wszystkimi zgłoszeniami, weryfikacją kandydatów. Bazę personelu medycznego ciągle rozszerzamy. Nikt nie jest przymuszany do pracy, ludzie sami chcą poświęcać swój prywatny czas, by pomagać. Zgłoszenia spływają dalej, codziennie - twierdzi nasz rozmówca.
- Jest dużo osób, które się znały wcześniej - przyznaje dr Justyna Leszczuk. - Sporo medyków kojarzę, bo pracuję w dwóch szpitalach w Warszawie, wcześniej pracowałam w kilku innych, współpracuję także z organizacjami humanitarnymi. Do pracy w Szpitalu Narodowym zaangażowali się ludzie, z którymi byłam na misjach z powodu pandemii COVID-19 w Azji i Afryce. Spotkałam też dawno niewidzianych znajomych z innych szpitali. Ale duża część personelu medycznego jest dla mnie nowa. Uczymy się siebie nawzajem - kto kim jest, czym zajmował się wcześniej, jakie ma doświadczenie, co potrafi, a w czym trzeba mu pomóc. "Docieramy" się - przyznaje anestezjolog.
Dr Hampel: - Pracę organizujemy tak, żeby przy młodszych, mniej doświadczonych lekarzach - a zgłosiło się ich dużo - byli bardziej doświadczeni medycy. Staramy się uzupełniać. Wszyscy nawzajem się wspierają, po ludzku i zawodowo.
Dr Leszczuk: - Atmosfera pracy w Szpitalu Narodowym jest dobra. Mimo wszystko staramy się utrzymywać pozytywne nastawienie, wspieramy się. Codziennie rozwiązujemy nowe problemy. Nie spotkałam się nigdy z odmową pomocy, zawsze wspólnie szukamy rozwiązań. To jest mega fajne i budujące.
Dr Hampel: - Szybko nabraliśmy do siebie zaufania. Byliśmy na początku grupą osób, które prawie się nie znały. Każdy miał różne doświadczenia, życiowe i zawodowe. Dążyliśmy wszyscy do jednego celu: żeby było lepiej. Poświęcaliśmy swój prywatny czas, niezarobkowo, wolontaryjnie. To było pospolite ruszenie: źle się dzieje, więc musimy zrobić coś dobrego.
Szpital Narodowy. Nigdy nie być Lombardią
Dla lekarzy praca w Szpitalu Narodowym to nowa misja. Życiowa, zawodowa. Nie pierwsza.
Dr Michał Hampel: - Gdy pracowałem na misji w Lombardii, w Polsce odnotowywaliśmy kilkanaście, kilkadziesiąt przypadków zakażeń dziennie. Tam - we Włoszech - było 10 tysięcy zakażeń dziennie. Jadąc tam, byliśmy przerażeni. Wiedzieliśmy tylko tyle, że jedziemy w miejsce, w którym dzieje się coś bardzo złego, coś, z czym nikt wcześniej nie miał do czynienia. Zastaliśmy tam bardzo smutny obraz. Szpitale były przepełnione, pacjenci nie byli przyjmowani, bo nie miał kto ich leczyć, bo nie było miejsc. Wprowadzano kryteria, które w Polsce byłyby niewyobrażalne: np. nie podłączano do respiratorów osób, które mają powyżej 70 lat, tylko zostawiano sprzęt i leczenie tym, którzy mają lepsze rokowania. To nami wstrząsnęło. Że ludzie stają przed takimi wyborami. My przed takimi decyzjami nie musieliśmy stawać. I mam nadzieję, że nigdy nie będziemy.