ŚwiatSzefowa urzędu ds. archiwów Stasi w opałach

Szefowa urzędu ds. archiwów Stasi w opałach

Federalna pełnomocnik do spraw akt służby
bezpieczeństwa (Stasi) dawnej NRD Marianne Birthler znalazła się
pod silnym ostrzałem krytyki ze strony mediów oraz zwolenników
likwidacji placówki i przekazania dokumentów do federalnego
archiwum w Koblencji.

19.08.2007 13:55

"Katastrofą, której można było uniknąć" nazwał tygodnik "Der Spiegel" niedawną wpadkę Birthler z jej rzekomo sensacyjnym odkryciem archiwalnym. W przeddzień 46. rocznicy budowy muru berlińskiego poinformowała o znalezieniu dokumentu z rozkazem dla straży granicznej NRD, by strzelać do uciekinierów bez ostrzeżenia, nawet gdy są nimi kobiety i dzieci.

Jak się okazało kilka dni później, tekst rozkazu znany był od 1993 roku, a w 1997 roku opublikowano go w zbiorze dokumentów wydanym właśnie przez urząd Birthler.

"Der Spiegel" zwraca uwagę, że z owym dokumentem można było się od lat zapoznać na wystawie w ośrodku informacyjnym urzędu Birthler. Szefowa placówki uniknęłaby fali krytyki, gdyby przed spotkaniem z prasą zajrzała do własnego muzeum, oddalonego od jej biura o 30 minut spaceru - zauważył ironicznie autor materiału.

"Rośnie liczba osób, które kwestionują kompetencje Birthler" - czytamy w "Der Spiegel". Wpadka szefowej urzędu stała się dla jej przeciwników dogodną okazją do ataków na istniejącą od 15 lat placówkę. Politycy CDU Arnold Vaatz i Reinhard Grindel opowiedzieli się za jak najszybszą likwidacją urzędu. Deputowana SPD Iris Gleicke oświadczyła, że działalność Birthler jest dowodem na to, że "nie ma pojęcia" o tym, co robi. Przedstawiciele postkomunistycznej lewicy ponownie wezwali do zamknięcia placówki i zakończenia rozliczeń.

"Der Spiegel" wylicza liczne błędy, które popełniła Birthler w minionych latach. Przypomina, że w 2005 roku szefowa urzędu powiedziała w jednym z wywiadów, iż w klubie parlamentarnym postkomunistycznej PDS zasiada co najmniej siedmiu tajnych współpracowników Stasi. Dzień później musiała odwołać tę informację. Ostatnio okazało się, że w urzędzie ds. archiwów Stasi zatrudnionych jest blisko 60 byłych funkcjonariuszy NRD-owskiego ministerstwa bezpieczeństwa państwa. Birthler twierdziła, że jest ich tylko jedenastu.

Birthler wzięła na siebie odpowiedzialność za zamieszanie wokół rozkazu o strzelaniu do uciekinierów. "Zawiodła komunikacja" - powiedziała w wywiadzie dla dziennika "Die Welt". Przyznała, że jej pracownicy powinni dokładniej sprawdzić, czy będący przedmiotem dyskusji dokument nie został już wcześniej opublikowany. Szefowa urzędu wyraziła równocześnie przekonanie, że placówka przechowująca i badająca archiwa Stasi będzie istniała także po zakończeniu jej upływającej w 2011 roku kadencji. Jestem pewna, że będę miała następcę - powiedziała Birthler. Nominacji na to stanowisko dokonuje Bundestag.

Wiceprzewodniczący Bundestagu Wolfgang Thierse (SPD) broni Birthler i jej urzędu. Na całym świecie nie ma drugiej takiej dyktatury (jak NRD), która zostałaby tak gruntownie zbadana - powiedział socjaldemokrata dziennikowi "Der Tagesspiegel". Ataki na urząd związane są - jego zdaniem - z walką instytutów naukowych konkurujących ze sobą o środki finansowe.

Urząd ds. akt służby bezpieczeństwa byłej NRD działa od 1992 roku. W centrali w Berlinie i kilku filiach regionalnych przechowuje 180 kilometrów bieżących materiałów archiwalnych. Jego pierwszym szefem był Joachim Gauck. Głównym zadaniem placówki jest udostępnianie poszkodowanym ich teczek. Z tej możliwości skorzystało dotychczas ponad 2 mln osób, w roku ubiegłym prawie 100 tysięcy. Kierowany obecnie przez Birthler urząd bada zawartość archiwów pod kątem ewentualnej współpracy ze Stasi urzędników państwowych, parlamentarzystów i innych grup zawodowych. Prowadzi także działalność naukową i edukacyjną. (sm)

Jacek Lepiarz

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)