ŚwiatSzef zespołu Spotlight: Mechanizmy kościoła wszędzie działały tak samo. Pedofilią musi zająć się prokuratura

Szef zespołu Spotlight: Mechanizmy kościoła wszędzie działały tak samo. Pedofilią musi zająć się prokuratura

- Problem pedofilii w polskim Kościele nie zostanie rozwiązany, dopóki prokuratorzy nie będą mieli odwagi w pełny sposób skonfrontować się z hierarchami - mówi WP Walter V. Robinson, szef zespołu śledczego Spotlight, który ujawnił skandal pedofilski w amerykańskim Kościele. Według niego statystyki są niemal na pewno znacznie zaniżone i mogą sięgać nawet 10 proc. księży. Sprawę w Polsce dodatkowo komplikuje rola Jana Pawła II.

Szef zespołu Spotlight: Mechanizmy kościoła wszędzie działały tak samo. Pedofilią musi zająć się prokuratura
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | Ettore Ferrari
Oskar Górzyński

15.05.2019 | aktual.: 15.05.2019 13:57

Film braci Sekielskich, obrazujący wykorzystywania seksualnego dzieci przez księży, wstrząsnął Polską i rozpoczął lawinę dyskusji. Ale to, co dzieje się w Polsce, jest tylko kontynuacją tego, co na dobre zaczęło się w styczniu 2012 roku w Bostonie.

Wtedy to zespół dziennikarzy śledczych zaczął publikację na temat setek księży pedofili i systematycznego tuszowania ich przestępstw przez kościelne władze. Ich historię pokazuje oscarowy film "Spotlight" z 2015 roku. Z Wirtualną Polską na ten temat rozmawia szef zespołu i laureat Nagrody Pulitzera Walter V. Robinson, grany w filmie przez Michaela Keatona.

Oglądał pan "Tylko nie mów nikomu"?

Walter V. Robinson, szef zespołu Spotlight "Boston Globe": Właśnie jestem w trakcie. Za mną połowa filmu. Bardzo mocny obraz, chociaż ciężko się ogląda. Wszystko to jest bardzo przygnębiające i bardzo znajome.

Znajome w jaki sposób?

W trakcie pracy naszego zespołu spotkaliśmy się z bardzo podobnymi historiami. Strasznie smutnymi, wzruszającymi, nie dającymi spokoju. Niemal takie takie same były mechanizmy wykorzystywania, w podobny sposób podchodziły do tego kościelne władze. Wielka szkoda, że Kościół nigdy nie skorzystał z okazji, by ich wysłuchać.

Czy kiedy pański zespół odkrył aferę z kryciem pedofilii w archidiecezji bostońskiej, spodziewał się pan, że ta fala dotrze aż do Polski?

Wiedzieliśmy, że to nie działo się tylko w Bostonie. Te mechanizmy działały w ten sam sposób właściwie wszędzie. Nasze śledztwo zaczęło się od jednego księdza, ks. Geoghana, który miał na swoim koncie ponad setkę ofiar. Ale skończyło się na setkach podobnych przypadków. A dzień po naszej pierwszej publikacji zostaliśmy właściwie zasypani setkami kolejnych historii. Otrzymaliśmy maile z całego świata, również z Polski, Indii, Australii...

Ale w Polsce na dobrą sprawę w tej kwestii coś ruszyło się dopiero niedawno.

Myślę, że w Polsce katolikom może być jeszcze trudniej zmierzyć się z prawdą. Kiedy w lutym papież zwołał szczyt w sprawie pedofilii, napisałem artykuł w "Die Zeit" o tym, że - w tamtym czasie - niemal żadna z 41 diecezji w Polsce nie rozliczyła się z w jakikolwiek sposób z tego problemu. Zakładam, że nic się od tego czasu nie zmieniło?

Coś się zmieniło. W marcu Kościół przedstawił raport na temat molestowania dzieci przez księży od 1990 roku. Wymieniono liczbę 382 kapłanów i 625 ofiar. Ale były to same statystyki.

A ilu księży jest w Polsce?

Ok. 30 tysięcy. Podejrzewam, że gdyby policzyć wszystkich od 1990 roku, mogłoby ich być z 100 tys. Sugeruje pan, że podawane przez kościół liczby są zaniżone?

Zawsze jest wielka różnica między tym, do czego przyznaje się Kościół, a tym, co znajdują potem prokuratorzy. W Stanach Zjednoczonych, gdzie prokuratura zmusiła Kościół do przekazania wszystkich dokumentów z ostatnich 50 lat, liczba księży wykorzystujących dzieci dochodziła, a czasem przekraczała 10 procent wszystkich kapłanów. Więc w USA Kościół przyznał się już do ponad 8 tys. przypadków. A to nie koniec, bo prokuratorzy w wielu stanach wciąż walczą o dostęp do dokumentów. Ostateczna liczba osiągnie więc pewnie 11-12 tys.

Biorąc pod uwagę, że na jednego pedofila przypada zwykle więcej niż jedna ofiara, to dość przerażające statystyki.

Tak. Odkrycie tych przestępstw było trudne tutaj, ale zakładam, że musi być jeszcze trudniejsze w Polsce. Zwłaszcza jeśli chodzi o konfrontację władzy świeckiej z kościołem.

To jest pytanie, z którym mierzymy się teraz. Jak dotąd prokuratura tylko w nielicznych przypadkach zajmowała się księżmi-pedofilami. W większości przypadków wymienionych w kościelnym raporcie wszczynany był tylko proces kanoniczny. Co pana zdaniem powinny teraz zrobić władze?

Myślę, że to, co stało się w USA, jest pouczające. W 2002 roku, kiedy zaczęliśmy ujawniać skalę zjawiska w Bostonie i zaczęły też pojawiać się podobne historie w innych częściach kraju, prokuratorzy często bali się starcia z kościelnymi władzami. Ale przełom nastąpił, kiedy prokurator generalny Massachussets powołał wielką radę przysięgłych i wydał Kościołowi rozkaz przekazania wszystkich dokumentów.

To wymagało wielkiej odwagi, bo Kościół, szczególnie w naszym stanie, wciąż był bardzo potężny. Zanim do tego doszło, tylko dziennikarze zajmowali się tym problemem. A w wielu miastach nawet oni bali się narazić się Kościołowi. Ale czasy się zmieniły: kiedy wszczęto śledztwo w sprawie w Pennsylvanii, odzew ze strony obywateli był bardzo pozytywny. I dlatego teraz podobne kroki podjęli prokuratorzy w kilkunastu innych stanach. Bo nie wiąże się to już z ryzykiem politycznym. Sami katolicy zrozumieli też, że Kościół nie może się wyleczyć, dopóki do końca się go nie rozliczy.

W Polsce jeden z byłych prokuratorów, a dziś poseł partii rządzącej, publicznie stawał w obronie księdza oskarżanego o pedofilię. Do tej pory władza i Kościół żyły w pewnym sojuszu. Ale jednocześnie odzew na film braci Sekielskich był zdecydowanie pozytywny

To jest kluczowe i daje nadzieję. Ale zastanawiam się, czy w Polsce sprawa nie będzie o tyle trudniejsza i bardziej delikatna ze względu na osobę św. Jana Pawła II. Bo jeśli cała prawda wyjdzie na jaw, możliwe że będzie dotyczyć także jego.

W filmie jest o tym niewielka wzmianka

Cóż, kiedy w 2002 roku, po naszych publikacjach, arcybiskup Bostonu kardynał Bernard Law został zmuszony do rezygnacji za tuszowanie molestowania, wrócił do Rzymu, gdzie otrzymał wpływową posadę. Wtedy tego nie wiedzieliśmy, ale w gruncie rzeczy kardynał Law robił tylko to, co robiło wielu innych kardynałów. Nie był wcale szczególnym wyjątkiem. Wszystkim zależało tylko na reputacji Kościoła. Wszyscy przesuwali księży-pedofili z parafii do parafii. Wszyscy przymykali na to oko.

To była główna motywacja? Troska o reputację?

Z pewnością nie była to troska o dzieci. To zresztą był chyba najbardziej szokujący i przygnębiający element naszego śledztwa. Los dzieci ich nie obchodził. Pamiętam, kiedy otrzymaliśmy pierwszą poważną transzę dokumentów na temat ks. Geoghana. Dokumenty liczyły 12 tysięcy stron. I na żadnej ze stron - żadnej! - wewnętrznej korespondencji kościelnej na temat ks. Geoghana żaden z księży czy biskupów nie wyraził troski o choćby jedną z ofiar. A mogło ich być nawet 400. Jakby dzieci w ogóle nie miały znaczenia. Bo dla nich nie miały. Widać to też w tym nowym polskim filmie.

Swoją drogą, wysłałem link do filmu do wszystkich członków mojego zespołu oraz do ekipy, która robiła o nas film. Myślę, że warto by świat się o tym dowiedział.

Myślę, że ktoś mógł pana uprzedzić, bo były członek Spotlight Michael Rezendes właśnie powiedział mi, że dostał wiele wiadomości od ludzi na temat filmu.

Bardzo dobrze. To dobry znak, że ten proces zaczyna obejmować też Polskę. Z drugiej strony, od naszych publikacji minęło już tyle lat, a Kościół wciąż jest daleki od pełnego rozliczenia. I wciąż nie wypracował dobrego sposobu, jak uporać się z tym.

W ubiegłym tygodniu papież Franciszek ogłosił nowe zasady postępowania i zgłaszania przypadków pedofilii. Czy to coś zmieni?

Nowe zasady nakładają jedynie obowiązek zgłaszania przypadków do władz kościelnych. Tymczasem cały problem Kościoła leży w tym, że zbyt wielu biskupów i kardynałów wciąż wierzy, że Kościół może z tym sobie poradzić w ramach wewnętrznych procesów. Widzieliśmy, jakie były tego rezultaty. Myślę, że dopóki sprawą nie zajmą się organy ścigania, nie zmieni się wiele w tej sprawie, a sprawcy nie będą mieli czego się bać.

Reakcje na film w Polsce były dotąd mieszane. Władze Kościoła w Polsce wystosowały przeprosiny i podziękowały autorowi za film. Ale niektórzy hierarchowie i katoliccy komentatorzy potraktowali to jako atak na Kościół. Czy podobnie było w waszym przypadku?

Tak było tylko na początku. Ale po tej pierwszej fali nagle zaczęliśmy dostawać telefony i listy od wielu konserwatywnych katolików, dziękujących nam za zajęcie się tematem. Oni po prostu zdali sobie sprawę, że ich własne dzieci były przez Kościół wystawione na ryzyko. Widzieli, że problem pedofilii stał się rakiem, który musi zostać wycięty z Kościoła. Teraz jedyna linia obrony polega na tłumaczeniu, że molestowanie to wynik homoseksualnego lobby i księży homoseksualistów.

Podobne argumenty słyszymy w Polsce.

Ale cały szkopuł w tym, że to nieprawda. To nie jest problem homoseksualnych księży, tylko księży, którzy wykorzystują dzieci. Zresztą widzimy, że w tym polskim filmie pierwsza historia to historia kobiety, którą ksiądz molestował jako małą dziewczynkę. Nikt nie wie, jakie są dokładne liczby, ale w USA szacunki mówią, że ok. 70 proc. ofiar księży to chłopcy. Ale to naturalne, bo jeśli ksiądz poświęca uwagę powiedzmy 13-letniemu chłopcu, np. ministrantowi, to nie budzi to podejrzeń. Jeśli chodzi o dziewczynki, to sprawa jest bardziej ryzykowna.

Chłopcy są po prostu bardziej dostępni?

Tak, a poza tym bardzo często podczas terapii wychodzi na jaw, że oprawcy byli heteroseksualni. To tylko kwestia kto jest dostępny. Więc to nieprawda, że jeśli pozbędziemy się księży-gejów, to pozbędziemy się problemu . Powiedziałbym raczej, że to kwestia celibatu.

Inna linia ataku jest taka: do pedofilii i wykorzystywania dzieci dochodzi w wielu różnych środowiskach i instytucjach. Dlaczego więc to Kościołowi poświęca się szczególną uwagę? Co odróżnia Kościół od innych instytucji?

Chociażby liczba przypadków. Owszem, do podobnych historii dochodzi też w kościołach protestanckich, ale nie na taką skalę. Moje zdanie jest takie, że to dlatego, że właściwie tylko w kościele rzymskim kapłani nie mogą się żenić. Ale to oczywiście niejedyny powód. Inny to sposób, w jaki Kościół podchodzi do tematu jako instytucja. Pedofili kryli przecież biskupi i hierarchowie, którzy sami nie popełniali takich czynów. Działo się tak dlatego, że Kościół hierarchiczny stał się sklerykalizowaną instytucją, która służy głównie jego oficjelom, a nie wiernym.

Przede wszystkim, najważniejszy w tym wszystkim jest następujący fakt: gdyby nie tuszowanie i krycie pedofili, tysiące i tysiące dzieci uniknęłoby ogromnej krzywdy. I odpowiedzialność za to ponoszą ci, którzy tego nie zatrzymali. To naprawdę przygnębiająca myśl. Tym bardziej, że wciąż jeszcze daleko do pełnego rozliczenia z problemem.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (649)