PolitykaSzczyt UE w Rzymie. Jedność, ale na horyzoncie podziały

Szczyt UE w Rzymie. Jedność, ale na horyzoncie podziały

Weekendowe spotkanie przywódców państw Unii Europejskiej w 60. rocznicę podpisania Traktatów Rzymskich ma być pokazem jedności Unii w obliczu Brexitu. Ale w praktyce spotkanie może dać nowy impuls do fragmentacji i pogłębienia istniejących podziałów w UE. Polska na tym straci

Szczyt UE w Rzymie. Jedność, ale na horyzoncie podziały
Źródło zdjęć: © Forum
Oskar Górzyński

24.03.2017 | aktual.: 24.03.2017 15:26

"Jedność" to słowo odmieniane przez wszystkie przypadki przed weekendowym spotkaniem. Bo właśnie zademonstrowanie solidarności jest głównym celem spotkania liderów UE w miejscu, gdzie 60 lat temu podpisywano traktaty ustanawiające Wspólnoty Europejskie, prekursora dzisiejszej Unii.

- Priorytetem jest wysłanie sygnału o tym, że Europa jest zjednoczona wobec wszystkich wyzwań, które ją trapią, przede wszystkim tych związanych z wyjściem z niej Wielkiej Brytanii. W Rzymie liderzy UE bedą starali się podkreślić to, co łączy państwa członkowskie, a unikać tych tematów, które je dzielą - mówi WP Agata Gostyńska-Jakubowska, ekspert Centre for European Reform w Londynie. - Ważne będzie też to, by odnieść się do historii projektu europejskiego i docenienić jego osiągnięcia, jak utrzymanie pokoju i stabilności na kontynencie. Młodsze pokolenia nie rozumieją, co motywowało Ojców Założycieli UE, a w obliczu zagrożeń trapiących dzisiaj UE warto im to przypomnieć.

Wyrażeniem tej jedności będzie Deklaracja Rzymska, która - mimo wcześniejszych gróźb niepodpisania polskiej premier Beaty Szydło - zostanie poparta przez wszystkich liderów państw członkowskich. Polska dopominała się o uwzględnienie do dokumentu postulatów Grupy Wyszehradzkiej, w tym m.in. utrzymania strefy Schengen, integralności wspólnego rynku oraz wzmocnienia roli parlamentów narodowych - i to dostała (nawet przed wysunięciem ultimatum przez Szydło). Inne państwo, które również sugerowało użycie weta - Grecja, która domagała się uwzględnienia praw pracowniczych i bardziej socjalnej Europy - także prawdopodobnie tego nie zrobi, bo uwzględnione zostanie przynajmniej część ich postulatów, a poza tym nie będzie chciała znaleźć się w sytuacji Polski po ostatnim szczycie w Brukseli.

Wiele prędkości, czyli Polska na peryferiach

Ale choć Rzym będzie manifestacją jedności, to nie rozwieje to wątpliwości dotyczących przyszłości europejskiego projektu. Wprost mówił o tym w piątek wiceszef MSZ Konrad Szymański, który zaznaczył, że ma świadomość, że interesy i pomysły państw Unii na jej przyszłość są rozbieżne. Nawiązał w ten sposób do nasilających się głosów przywódców państw zachodniej Europy i unijnych instytucji wzywające do "Europy wielu prędkości", czyli modelu Unii zakładającego nierównomierną integrację państw członkowskich. Polska i inne państwa regionu sprzeciwiają się mu, obawiając się, że odmawiając głębszej integracji w niektórych obszarach pozostaną na peryferiach Unii.

Jak wskazują przecieki, zapis sugerujący taki model integracji znalazł się w tekście deklaracji. "Będziemy działać razem, gdzie będzie to potrzebne w różnym tempie i intensywności, tak jak szliśmy w przyszłości, w zgodzie z traktatami i utrzymując otwarte drzwi dla tych, którzy chcą dołączyć później" - brzmi fragment. Jak mówi Gostyńska, jest to zapis akceptowalny dla Polski, bo odwołuje się do obecnego stanu, w którym pogłębiona współpraca w obrębie węższego grona państw jest dozwolona - choć opcja ta wykorzystywana jest dość rzadko i w stosunkowo wąskich przypadkach (jak np. prawo patentowe lub prawo rozwodowe). To, że Unia pójdzie tą drogą nie jest przesądzone, choćby ze względu na odmienne interesy państw wewnątrz ewentualnego "twardego jądra" (strefy euro) UE i klimat polityczny niesprzyjający dalszej integracji. Ale przełomem była tu deklaracja kanclerz Angeli Merkel, która od czasu wizyty w Warszawie zaczęła publicznie opowiadać się za "wieloma prędkościami".

- Pytanie brzmi, czy kanclerz Merkel naprawdę chciałaby tej zróżnicowanej integracji. Niemcy dotychczas sprzeciwiały się takim tendencjom i odgrywały rolę pomostu między strefą euro a państwami poza nią. Dlatego wydaje mi się, że jest to raczej wysłanie sygnału do niektórych państw naszego regionu, że warto współpracować, bo w przeciwnym razie pociąg może odjechać bez niektórych państw naszego regionu na jego pokładzie - mówi Gostyńska.

Zły chłopiec Europy

Głównym z tych państw jest Polska, która podczas ostatniego szczytu w Brukseli znalazła się osamotniona w swojej opozycji wobec przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska i nie podpisała konkluzji szczytu.
Według Daniela Kawczyńskiego, pochodzącego z Polski brytyjskiego posła partii konserwatywnej, który był obecny podczas czwartkowej rozmowy Jarosława Kaczyńskiego z Theresą May, polski rząd jest świadomy tego, że może znaleźć się na peryferiach Unii.
- Oni wiedzą, że kiedy my wyjdziemy, to oni staną się złym chłopcem UE. Dlatego chcą mieć bardzo silne relacje z Wielką Brytanią po Brexicie - powiedział "Financial Times" polityk.

Zdaniem Gostyńskiej, pewne jest to, że wraz z wyjściem Wielkiej Brytanii z Unii Polsce trudniej będzie walczyć o swoje interesy i swoje priorytety w Unii.
- Polski rząd traci jednego z najbliższych sojuszników i państwo, które miało zbliżony pogląd na przyszłość UE, dlatego trudno będzie mu promować swoją wizję integracji. Tym bardziej, że po Brexicie może dojść do nasilenia napięcia między państwami strefy euro mogą się nasilić, bo Londyn był istotnym graczem, który dbał o interesy państw spoza niej - mówi ekspert.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (215)