ŚwiatSzczyt klimatyczny w Paryżu - gra o dużą stawkę

Szczyt klimatyczny w Paryżu - gra o dużą stawkę

Gdy światowi przywódcy i rządowi negocjatorzy spotkają się pod koniec listopada na konferencji ONZ w Paryżu, położą na szali życie miliardów mieszkańców naszej planety, którzy będą na niej żyć w nadchodzących stuleciach. Stawką w tej grze będzie też los nieokreślonej liczby zagrożonych gatunków roślin i zwierząt - pisze w komentarzu dla Project Syndicate Peter Singer, profesor bioetyki na Uniwersytecie Princeton.

Szczyt klimatyczny w Paryżu - gra o dużą stawkę
Źródło zdjęć: © NASA / Jim Yungel

Na Szczycie Ziemi w Rio de Janeiro w 1992 roku 189 krajów, w tym Stany Zjednoczone, Chiny, Indie i wszystkie państwa europejskie, podpisało Ramową Konwencję Narodów Zjednoczonych w sprawie Zmian Klimatu (UNFCCC). Porozumiały się też w sprawie ustabilizowania emisji gazów cieplarnianych "na wystarczająco niskim poziomie, by zapobiec niebezpiecznej ingerencji antropogenicznej w system klimatyczny".

Na razie stabilizacji takiej nie osiągnęliśmy, a bez niej na ziemi może dojść do dalszego wzrostu temperatur. Wraz z topnieniem pokrywy lodowej w Arktyce, która odbija promienie słoneczne, oceany będą wchłaniały więcej ciepła. Zaś roztapianie się wiecznej zmarzliny na Syberii doprowadzi do uwolnienia ogromnych ilości metanu. Na skutek tego wielkie obszary naszej planety, na których żyją dziś miliardy ludzi, mogą się wyludnić.

Rozliczanie z deklaracji

Sygnatariusze wcześniejszych konferencji UNFCCC dążyli do osiągnięcia prawnie wiążących porozumień w sprawie redukcji emisji, którym podlegałyby przynajmniej kraje uprzemysłowione produkujące większość gazów cieplarnianych obecnych dziś w atmosferze. Strategia ta zawiodła - po części na skutek nieprzejednanego stanowiska USA w okresie rządów George’a W. Busha - i ostatecznie została zarzucona, gdy uczestnicy konferencji klimatycznej w Kopenhadze w 2009 roku nie zdołali wypracować porozumienia, które zastąpiłoby wygasający protokół z Kioto (którego Stany Zjednoczone nigdy nie podpisały). Zamiast tego przyjęto porozumienie kopenhaskie, które jedynie wzywało poszczególne kraje do podjęcia dobrowolnych zobowiązań w sprawie redukcji emisji.

Deklaracje te, złożone przez 154 kraje (w tym największych emitentów gazów cieplarnianych), są właśnie rozliczane. Ich wynik jest jednak daleki od celów, które powinny być osiągnięte. Aby zrozumieć rozdźwięk między efektami tych zobowiązań a rzeczywistymi potrzebami, musimy powrócić do tego, w jaki sposób o sprawach klimatycznych mówiono w Rio - sformułowania te zostały przecież zaakceptowane przez wszystkich uczestników szczytu.

Język tych deklaracji był mętny - w odniesieniu do dwóch kwestii. Po pierwsze, co tak właściwie kryje się pod sformułowaniem: "niebezpieczna, antropogeniczna ingerencja w system klimatyczny". I po drugie: jaki poziom bezpieczeństwa wiąże się z czasownikiem "zapobiec"? Pierwsza niejasność została wyjaśniona dzięki podjęciu decyzji, że będziemy dążyć do takiego poziomu emisji, który uniemożliwi wzrost średniej temperatury na powierzchni Ziemi powyżej 2 stopni Celsjusza w porównaniu z okresem przedindustrialnym. Wielu naukowców uważa, że niebezpieczny jest już znacznie niższy skok temperatury. Weźmy pod uwagę, że przy wzroście o zaledwie 0,8 stopnia Celsjusza, z jakim mamy do czynienia obecnie, nasza planeta zmaga się z rekordowo wysokimi temperaturami, ekstremalnymi zjawiskami pogodowymi i znaczącym topnieniem pokrywy lodowej na Grenlandii, które może doprowadzić do podniesienia się poziomu mórz nawet o siedem metrów. Podczas szczytu klimatycznego w Kopenhadze apel przedstawicieli małych krajów wyspiarskich
(niektóre z nich mogą zostać całkowicie zalane, jeśli poziom wód będzie nadal się podnosił), by przyjąć bardziej restrykcyjny cel, czyli nie dopuścić do ocieplenie powyżej 1,5 stopnia Celsjusza, przeszedł bez echa. Światowi przywódcy uznali, że podjęcie środków niezbędnych do osiągnięcia takiego celu jest nierealne ze względów politycznych.

Druga kwestia nadal budzi wątpliwości. Specjaliści z Grantham Research Institute, działającego w ramach London School of Economics, przeanalizowali postanowienia złożone przez 154 kraje i doszli do wniosku, że nawet jeśli wszystkie one zostaną wprowadzone w życie, globalna emisja związków powstających w wyniku spalania węgla wzrośnie z obecnego poziomu 50 mld ton na rok do 55-60 mld ton do roku 2030. Żeby zachować przynajmniej 50-proc. prawdopodobieństwo dotrzymania zakładanego celu 2 stopni Celsjusza, poziom rocznej emisji szkodliwych gazów powstających w wyniku spalania węgla powinien zostać obniżony do 36 miliardów ton.

Równie alarmujące są wyniki raportu australijskiego National Centre for Climate Restoration. Obecny poziom emisji szkodliwych związków do atmosfery oznacza, że szansa, iż przekroczymy zakładany cel zatrzymania ocieplenia na poziomie 2 stopni Celsjusza, wynosi 10 proc. - nawet jeśli już teraz zahamowalibyśmy dalszy wzrost emisji (do czego nie dojdzie).

Wyobraźmy sobie sytuację, w której jakiś przewoźnik lotniczy ogranicza procedury związane z obsługą techniczną swych maszyn do poziomu, przy którym istnieje 10-proc. prawdopodobieństwo, że jego samoloty nie ukończą bezpiecznie lotu. Firma nie mogłaby twierdzić, że w jej flocie nie ma bezawaryjnych maszyn, co oznacza, że nie znalazłaby wielu klientów na swe usługi, nawet jeśli oferowałaby znacznie niższe ceny niż konkurenci. Podobnie sprawa ma się z klimatem. Zważywszy na skalę możliwej katastrofy, która może być efektem "niebezpiecznej antropogenicznej interwencji w system klimatyczny", nie możemy akceptować, że istnieje 10 proc. szans - jeśli nie znacznie więcej - iż nie zatrzymamy ocieplenia na poziomie 2 procent Celsjusza.

"Kompromis mógłby być zbrodnią"

A jaką mamy alternatywę? Kraje rozwijające się będą przekonywać, że konieczność korzystania przez nie z taniej energii, która umożliwi im wydobycie społeczeństwa z ubóstwa, jest większa niż potrzeba bogatych krajów, by utrzymać zużycie energii na często nieekonomicznym poziomie - i będą miały rację. Dlatego bogate kraje powinny dążyć do eliminacji węgla z ich gospodarek najszybciej, jak to jest możliwe - maksymalnie do 2050 roku. Powinny odejść od produkcji energii w formie, która powoduje największe zanieczyszczenie powietrza, dążyć do likwidacji elektrowni węglowych oraz nie wydawać zezwoleń na rozwój nowych kopalni.

Innym sposobem na szybką poprawę sytuacji jest zachęcanie ludzi do spożywania większej ilości żywności jarskiej - np. poprzez opodatkowanie produkcji mięsa i przeznaczenie uzyskanych w ten sposób środków na dopłaty do alternatywnych form produkcji nienaruszającej równowagi ekologicznej. Według Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) przemysł związany z produkcją trzody chlewnej stanowi drugie największe źródło emisji gazów cieplarnianych, tuż po branży transportowej. Możliwości działania na rzecz ograniczenia emisji są więc w tym przypadku ogromne, a ich zakres będzie mieć znacznie mniejszy wpływ na nasze życie niż wyeliminowanie z gospodarki wszelkich paliw kopalnych. Jak wynika z najnowszego raportu Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) ograniczenie spożycia przetworzonego i czerwonego mięsa przyniesie dodatkową korzyść - będzie się wiązać z mniejszym ryzykiem śmierci z powodu raka.

Propozycje te mogą się wydać nierealistyczne. Jednak wszelki kompromis w tym zakresie mógłby być zbrodnią dokonaną na miliardach ludzi - obecnych i przyszłych mieszkańcach naszej planety - a także całym środowisku naturalnym Ziemi.

Peter Singer dla Project Syndicate

Autor to profesor bioetyki na Uniwersytecie Princeton. Wykładowca Uniwersytetu w Melbourne. Jeden z najwybitniejszych etyków na świecie. Autor m.in. Practical Ethics, Animal Liberation: A New Ethics for Our Treatment of Animals oraz One World, The Ethics of What We Eat (napisanej wspólnie z Jimem Masonem).

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:Project Syndicate
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)