Sydney: relacja o solidarności
Mieszkańcy Sydney wyrazili w czwartek swoją solidarność z ofiarami zamachu terrorystycznego w USA w sposób nietypowy, nieoczekiwany oraz totalnie spontaniczny. Jeden ze słuchaczy stacji radiowej 2DAY-FM zasugerował, aby wszystkie pojazdy na ulicach zapaliły światła. Natychmiast dziesiątki tysięcy reflektorów aut we wszystkich zakątkach 4-milionowego miasta zapłonęły na znak protestu przeciwko przemocy oraz wsparcia moralnego dla ofiar zamachu.
13.09.2001 | aktual.: 22.06.2002 14:29
Mężczyzna, znany tylko jako John z dzielnicy Hunters Hill, rozmawiał na antenie z redakcją porannego programu The Morning Crew stacji 2DAY-FM. Wyraził swoja bezsilność na to, co się wydarzyło w Nowym Jorku oraz Washingtonie. Nie wiedział co może zrobić będąc tysiące kilometrów od miejsca tragedii. Ale koniecznie chciał w jakiś sposób pokazać światu, że tragedia ta dotknęła nie tylko USA, ale również Sydney oraz zapewne cały świat. Nagle wpadł na pomysł aby zapalić światła swego samochodu na znak solidarności z ofiarami zamachu. Jednocześnie nieśmiało poprosił innych słuchaczy, aby zrobili podobnie, jeśli maja na to ochotę.
W przeciągu kilku minut ulice Sydney pełne były samochodów jadących na światłach. Działo się to w godzinach porannego szczytu. Całe miasto było w drodze do pracy, więc drogi były wręcz przepełnione pojazdami.
Akurat wiozłem córkę do szkoły, kiedy usłyszałem słowa Johna w radio. Natychmiast włączyłem swoje światła. Przez następne 30 minut byłem świadkiem czegoś naprawdę wzruszającego. Z każdej strony nadjeżdżały auta z zapalonymi światłami. Najpierw tylko kilka, potem więcej, aż wreszcie około jednej trzeciej wszystkich pojazdów jechało na światłach. Mijając się ludzie w tych samochodach machali i uśmiechali się do siebie. W radio rozdzwoniły się telefony, słuchacze z duma zawiadamiali z różnych zakątków miasta, że w ich dzielnicy też światła samochodów się palą.
Ten niby mało znaczący gest był dla nas w Australii czymś więcej. Od czasu tragedii czuliśmy się bezsilni wobec tego co się wydarzyło. Będąc na drugim końcu świata patrzyliśmy na reportaże z USA jak na jakiś fantastyczny horror prosto z Hollywood, jednocześnie zdając sobie doskonale sprawę, że ten zamach był pośrednio również zamachem na nas, na nasz styl życia i wartości, które szanujemy. W biurach i fabrykach ludzie chodzili ospali i zgaszeni, wszyscy zgodnie przyznawali, że nie mogą się skoncentrować na pracy i ciągle maja przed oczami tragiczne sceny z telewizji. Wiele osób wzięło wolne z pracy.
I nagle ten spontaniczny gest zapalenia świateł jakoby zjednoczył ludzi zupełnie sobie obcych w rozległym 4-milionowym molochu. Bez wielkich słów polityków, bez propagandy.
Po prostu mieszkańcy Sydney w ten sposób chcieli pokazać, że terroryści nie złamali naszego ducha oraz wysłać sygnał do Ameryki, że w tej tragicznej chwili daleka Australia sercem i myślami jest z nią.