Święty Walenty - jaki ten świat kręty
W Tajlandii dzień św. Walentego upłynął pod znakiem ślubów w najdziwaczniejszych sytuacjach - pod wodą, w powietrzu na linach i na grzbietach słoni. Tego dnia w całym kraju kokosy robią właściciele hoteli na godziny i kwiaciarze.
14.02.2003 | aktual.: 14.02.2003 09:42
Walentynki ściągają do Tajlandii mnóstwo turystów. Niektórzy przyjeżdżają specjalnie po to, żeby tego dnia zawrzeć tam związek małżeński.
36 par, m.in. z Niemiec, Grecji i Hiszpanii, uznało, że najlepiej zrobić to w ciepłych wodach Morza Andamańskiego. Odpowiedni dokument nowożeńcy-nurkowie podpisali - ku uciesze mnóstwa gapiów - 15 metrów pod wodą.
Dla sześciu par najdogodniejszym miejscem na powiedzenie "tak" były 60-metrowe przepaście parku narodowego Taplan w północno- wschodniej Tajlandii. Jakby sam ślub nie zapewniał wystarczających wrażeń, nowożeńcy zawiśli kołysząc się na linach u zboczy wysokich klifów.
14 nieco bardziej konserwatywnych par uznało, że nie ma to jak ślub na słoniowych grzbietach. Ceremonię poprzedziła barwna procesja na słoniach w mieście Ayuthaya. Nowożeńcom, którzy nawet obrączki zakładali sobie siedząc na wielkich zwierzętach, towarzyszyli buddyjscy mnisi i korowody weselników.
Walentynki były - jak co roku - udanym dniem dla mniejszych i większych tajlandzkich przedsiębiorców. Ręce zacierali właściciele hoteli z pokojami na godziny, przez które przewinęło się dwa razy tyle klientów, co zwykle. Kwiaciarze nie nadążali ze sprzedażą tanich róż importowanych z Chin. Trzykrotnie wzrosła sprzedaż prezerwatyw. (mp)