Świetlik: "Kornel Morawiecki chciał, by Polacy przestali ze sobą walczyć. Czy można przekuć to w plan polityczny?" (Opinia)
A może Kornel Morawiecki na łożu śmierci nie tylko udzielił synowi wskazówki moralnej, ale i bardzo praktycznej. Może większość Polaków ma dosyć bycia narkotyzowanymi nienawiścią, a część tych, którzy są uzależnieni, daje nadzieję na kurację?
07.10.2019 | aktual.: 07.10.2019 14:55
- Wszyscy walczą o pokój, aż się leje krew – śpiewał wiele lat temu zespół Dezerter. Tak też wygląda od wielu lat perspektywa "pojednania Polaków”, "walki z nienawiścią”, "budowania mostów”. Na końcu okazuje się, że żeby pojednać, zwalczyć, zbudować, trzeba przede wszystkim wykończyć, wypchnąć, zakopać tych "nienawistników” z drugiej strony, z którymi nie należy ani rozmawiać ani nawet podawać im ręki.
Czy tak być musi? Być może nie, ale impuls musi wyjść – jak w wielu sprawach – nie z góry, a z dołu. To obywatele muszą powiedzieć politykom, że mają dosyć szczucia na siebie. Tylko wówczas można pomarzyć o spełnieniu testamentu wielkiego polskiego opozycjonisty - Kornela Morawieckiego.
Testamentu, który przekazał przecież jeszcze za życia. Rok temu, schorowany już, marszałek senior wychodząc z Sejmu został zaatakowany przez blokujących mu drogę i grożących więzieniem demonstrantów związanych ze środowiskiem Obywateli RP. Gdy wezwana przez jednego z dziennikarzy policja próbowała interweniować, Kornel Morawiecki bronił przed nią demonstrantów, nazywając ich "swoimi rodakami”.
Inny premier
Wykonawcą testamentu Kornela ma być oczywiście jego syn. W sobotę podczas pogrzebu ojca nie ulegało wątpliwości, że ma tego pełną świadomość. Przemówienie Morawieckiego było inne niż wszystkie dotychczasowe. Było jednym z najlepszych polskich przemówień, oczywiście okolicznościowych, związanych z odejściem jednego z najbliższych ludzi, ale też siłą rzeczy politycznych. To już nie był skuteczny technokrata – patriota z ludzką twarzą. Teraz codzienny pozytywizm Morawieckiego został uzupełniony sporą dawką romantyzmu.
Podczas przemówienia na Powązkach premier odnosił się do duchowości, pragnienia dobra, jako koniecznej bazy decyzji politycznych. Odwoływał się do chrześcijańskiej tradycji europejskiej, ale i francuskiej filozof Simone Weil, samotnej, dzielnej gnostyczki, którą katolicki pisarz Thomas Merton nazywał "buntowniczką i świętą”, a która wywarła duży wpływ na myślenie ojca premiera.
Nieświęte garnki
Czy to tylko mrzonki? Przecież nienawiść jest jednym z motorów napędowych polskiej polityki, zapewnia aktywizację niezdecydowanych elektoratów i mobilność twardych. Walka toczy się o władzę, ale też o ogromne pieniądze, wpływy, interesy innych rządów, organizacji, koncernów, tu się nie bierze jeńców. Tak odpowiedziałby zapewne niejeden polityk. Do tego wiadomo, że nie święci garnki lepią, szczególnie w polityce. Jeśli ludzie widzą jak na dłoni słabości naszych, niech tamtych nienawidzą. Niech wybierają "OIOM zamiast mogiły” – by nawiązać do niedawnego tekstu Jacka Żakowskiego.
W polityce garnki, czyli narzędzia, też nie są święte. Często używanym jest nienawiść. Warto przypomnieć kilka badań, które wskazywały na motywacje elektoratu (np. IPSOS). Elektorat prawicy okazywał się w nich najbardziej pragmatyczny – deklarował głosowanie ze względu na program, politykę rządu, transfery socjalne, chęć zapewnienia bezpieczeństwa rodzinie. Elektorat lewicy był najbardziej idealistyczny – dla niego liczyły się wizje zmian cywilizacyjnych, globalne akcje, jak "walka o klimat” w Polsce i Europie. Elektorat Koalicji Europejskiej najczęściej chce głosować ze względu na niechęć czy uprzedzenia.
Elektorat na celowniku
Czy więc Lech Wałęsa plujący na Kornela Morawieckiego tuż po jego śmierci, i radośnie przyklaskujący mu Grzegorz Schetyna, Katarzyna Lubnauer i Małgorzata Kidawa-Błońska to jedyna skuteczna ścieżka polityczna?
Skuteczna tylko dla jednej z koalicji, by zachować żelazny, ale w końcu skurczony elektorat dwóch partii. Dopóki część z niego się nie zniechęci i nie odejdzie gdzie indziej. Z rzadka do PiS, ale za to, do – jednak mniej agresywnej – lewicy, czy PSL, oprócz wpadki z niejakim Jażdżewskim podczas poprzednich wyborów, umiejętnie budującym wizerunek partii umiarkowanej. Warto odnotować, że ostro zaprotestował choćby polityk PO i były dzielny opozycjonista Bogusław Sonik. Takich osób było więcej.
Politycy często żyją w bańce informacyjnej, jaką jest ich otoczenie i przepełniony agresją Twitter. Ale świat na zewnątrz wygląda inaczej. Poza enklawami, hermetycznymi środowiskami wielkomiejskimi i może najbardziej konserwatywnymi częściami Polski, ludzie spotykają innych ludzi o innych poglądach. Niekoniecznie chcą im się rzucać do gardeł. Walka polityków z politykami, nawet bardzo ostra, jest rzeczą normalną, ale w Polsce zaczęło się coś dużo mniej zdrowego. Szczucie na siebie elektoratów.
Nie ma tu świętych – wystarczy przypomnieć pisowskie "lemingi” czy "ćwierćinteligencję”, ale strona liberalna ma tu szczególnie dużo za uszami. Drwiny z uboższych, nazywanie całego elektoratu PiS "najbardziej mściwą częścią folwarcznego chłopstwa (Jerzy Stuhr i Tomasz Lis), obrażanie osób leczących się psychiatrycznie przy okazji porównywania ich do wyborców prawicy. Jakie te metody dają efekty, można zobaczyć po sondażach. Można zresztą mieć wątpliwości czy w tej metodzie jest jeszcze metoda, czy tylko chęć upuszczenia własnych emocji.
Odrobiny sympatii
Jeden z najwybitniejszych myślicieli naszych czasów Roger Scruton zwrócił uwagę na to, że w polityce często wykorzystuje się mechanizm przypisywania innym własnej nienawiści (w psychologii określa się to jako projekcję niepsychotyczną). Brytyjski filozof ratunek widzi w oparciu się o doświadczenie, także to wielopokoleniowe, rezygnacji z radykalizmu społecznego, który zawsze prowadzi do tego, że trzeba wyeliminować "zacofańców”, patrzeniu na drugiego człowieka jak na człowieka.
Kardynał Joseph Ratzinger jeszcze jako papież wydał książkę o Jezusie. W przedmowie napisał, że może czytać ją każdy i nie należy jej traktować jako dogmatu, nawet katolik może się nie zgadzać. Ale czytanie ma – jego zdaniem – sens tylko wtedy, gdy jest związane z "odrobiną sympatii” bez której niemożliwa jest jakakolwiek rozmowa.
- Miałeś wielkie pragnienie jedności, pragnienie pojednania. Chciałeś, żeby w najważniejszych sprawach Polacy mogli i potrafili ze sobą rozmawiać lepiej niż do tej pory. Ten duch jedności chciałeś, żeby przyświecał naszym marzeniom i działaniom. Zostawiłeś nas z tym zadaniem – mówił w sobotę premier na pogrzebie swojego ojca. Łatwiej powiedzieć niż zrobić, a zadanie wydaje się kwadraturą koła. Ale w końcu ponoć to kraj gdzie dzieją się rzeczy niemożliwe.
Wiktor Świetlik dla WP Opinie. Autor jest dziennikarzem i redaktorem naczelnym Trzeciego Programu Polskiego Radia