Superagentka w cywilu
Julia Pitera, choć nie należy do dworu Tuska, czuje się w Platformie mocna. Wierzy w zarażenie PSL liberalizmem, nie wierzy za to, by Mariusz Kamiński, szef CBA, kiedykolwiek zmądrzał.
22.11.2007 | aktual.: 22.11.2007 08:46
To pani jest tak nieważna dla PO czy korupcja?
– Dlaczego?!
Powstał rząd, słychać o rozmaitych nominacjach, a o Julii Piterze, superministrze od korupcji, cisza...
– Ależ przeciwnie, ja już pracuję!
To kim pani tak naprawdę jest?
– Moim zadaniem jest wyjaśnianie przyczyn niedrożności...
Słucham?!
– Mam zająć się analizą, dlaczego pewne rzeczy w administracji nie działają, wdrożyć pewne procedury...
Spróbujmy inaczej: jak się nazywa pani stanowisko?
– Jeszcze się nie nazywa, ustalimy to z Donaldem Tuskiem, ale przecież to zupełnie nieistotne! Może nie użyjemy słowa „korupcja”, bo to już wszystkim uszami wychodzi. Mnie też.
Ma pani jakichś ludzi, urząd?
– Ostatnia rzecz, na jakiej mi zależy, to zafundowanie premierowi na dzień dobry nowego urzędu i wielkiego sztabu ludzi. Ja mam sprawdzić, gdzie pieniądze giną, a nie wydawać je garściami... Mam hopla na punkcie oszczędzania pieniędzy podatników, nawet drobnych. Z poprzedniej kadencji zostało mi trochę wizytówek. Nie zamawiam nowych, choć funkcja już trochę nieaktualna, ale po co marnować?
To może w ogóle ta nowa funkcja nie jest potrzebna? Nie chce pani zostać szefem CBA?
– Broń Boże! Po pierwsze, szefem wciąż jest Mariusz Kamiński. Dopóki nie udowodnimy mu naruszenia prawa, ustawa nie pozwala go odwołać. I moja – swoją drogą miażdżąca – ocena jego kompetencji nie ma tu żadnego znaczenia. Ale niezależnie od tego ja po prostu nie mam temperamentu faceta od podsłuchów i prowokacji. Uważam też, że służby antykorupcyjne – tak jest choćby w Hongkongu – powinny składać się z trzech pionów: analitycznego, czyli takiego, który właśnie staram się zbudować, operacyjnego, czyli mniej więcej tego, co stworzył Kamiński, i edukacyjnego.
Chodzi pani o umoralniające pogadanki?
– Skądże! Polscy urzędnicy w swej ogromnej większości nie mają pojęcia, jak reagować na korupcję. I nie chodzi tu nawet o sytuację, w której ktoś bez żenady wyciąga wypchaną kopertę. Raczej o umiejętność rozpoznania klimatu, w którym taka propozycja może paść. Myśli pan, że w tak zwanych krajach uczciwych biznes nie ma skłonności do korumpowania urzędników? Zawsze ma! Ale tam funkcjonariusze państwowi doskonale wiedzą, kiedy przerwać rozmowę, kiedy pokazać drzwi, a kiedy zawiadomić policję.
Wróćmy do CBA. Mariusz Kamiński sobie nie poradził?
– Zupełnie sobie nie poradził. Zaczął od napisania cudacznej, beznadziejnej ustawy, zlepku przepisów powyrywanych z kompetencji innych służb. Potem zaczął tworzyć CBA, popełniając błąd za błędem. Najpierw kwestia rekrutacji...
...„ludzi niezależnych i ideowych”.
– Wolne żarty. Od dawna przyglądam się naborowi do CBA i włos się na głowie jeży. Trafiło tam mnóstwo ludzi o marnej reputacji, wymieńmy choćby rzecznika CBA czy byłego doradcę szefa. Czego oczekiwali twórcy tej służby, tak dobierając funkcjonariuszy? Gotowości służenia na każdy rozkaz, tak jak to było w przeszłości. PRL? IV RP? Bez różnicy, zadania są podobne...
Łatwiej nimi sterować?
– Oczywiście! Obawiam się, że Kamiński stworzył grupę janczarów bezgranicznie oddanych jemu, a nie państwu. Bez gadania wykonywali polecenia – także te nie całkiem zgodne z prawem.
Nie istniały żadne kryteria naboru, które choćby teoretycznie powinny eliminować ludzi niewłaściwych?
– To kolejne kuriozum. Kryteria, owszem, istniały, nawet bardzo- ostre. Tyle że gdyby wszyscy byli im poddani, dawny ubek nie mógłby zostać doradcą szefa. Brak obowiązku stosowania jednakowych kryteriów doboru pozwala odrzucić – i przyjąć – praktycznie każdego. Według dowolnego uznania szefa służby.
A sama koncepcja Biura?
– Specjalny urząd do tropienia korupcji ma rację bytu. Ale nie tak! Kamiński nie miał żadnych kompetencji. Korupcja to dziś potwornie skomplikowany układ rozmaitych, trudnych do uchwycenia zależności. Słuchając Kamińskiego, miałam wrażenie, że fascynują go tylko podsłuchy i prowokacje, to, komu i jak założyć kajdanki. Do dziś szef CBA broni akcji w Ministerstwie Rolnictwa, mimo że jej przygotowanie było nieporozumieniem.
Sprawa Sawickiej?
– Trochę mi przeszkadza, gdy osoba jednak złapana na korupcji kreowana jest na ofiarę i bohaterkę mediów. Aczkolwiek okoliczności tej sprawy też budzą niepokój! Ale przede wszystkim sprawa Ministerstwa Rolnictwa, gdy CBA zajęło się fałszowaniem dokumentów dotyczących odrolnienia ziemi. Tak nie wolno! A co by było, gdyby operacja się udała, nie wyciekła do mediów, a ten kwit kiedyś wypłynął? Podpisany tam burmistrz czy wójt byłby „ugotowany” – i to bez żadnej możliwości obrony! Ale oni o takich rzeczach nie myślą, nie czują żadnej odpowiedzialności, bawią się, jakby drugi człowiek był przedmiotem. Liczy się spektakl i – co gorsza – zlecenie politycznych mocodawców.
?
– Gdy „Rzeczpospolita” napisała o sfałszowanych oświadczeniach małżeństwa Łyżwińskich z Samoobrony, Biuro nie zrobiło nic, poza poproszeniem prokuratury o opinię. Ale to były jeszcze czasy koalicji PiS z Samoobroną...
Coś w ogóle osiągnął?
– Może nieuczciwi urzędnicy zaczęli się trochę bać? Zresztą nie, też bzdura! Weźmy choćby tych dyrektorów Centralnego Ośrodka Sportu, którzy bez skrępowania przekazywali łapówkę na podwórku Ministerstwa Sportu. To było tak niewiarygodne, że aż śmieszne.
Śmieszne? Chyba CBA śmieszne nie jest?
– To prawda. Boję się takiej władzy, takich narzędzi w rękach misjonarzy, dla których cel uświęca środki.
Więc może pani...?
– Nie, nie, nie! Powtarzam: jestem cywilem i politykiem, a nie człowiekiem od podsłuchów.
OK, i co ten cywil robi?
– Szukam naruszenia procedur, mogącego sugerować korupcję, finansową lub polityczną.
Coś konkretnego?
– Wiem już sporo o słynnej dotacji dla księdza Rydzyka na poszukiwanie wód termalnych. Już widać, że to gigantyczny skandal. Nie dość, że te pieniądze poszły z konta na cele zupełnie innego typu, to na dodatek kilometr (!) od planowanego odwiertu ojca Rydzyka jest od lat gotowy, głęboki odwiert. Na dodatek wszystko dzieje się na terenach, które ojcu Rydzykowi przekazano bez przetargu. Czyli na ziemi od państwa to samo państwo sfinansuje mu jeszcze start biznesu... Takie interesy to czysta przyjemność!
Ma pani w ręku jakąś realną władzę, narzędzia do pracy?
– Będę pracować na podstawie pełnomocnictw od premiera. To bardzo dużo.
** Acha, więc jest pani człowiekiem Tuska... Należy pani do słynnego dworu? b>
– Nie! Nigdy nie byłam, nie jestem i nie będę członkiem niczyjego dworu! Może pan wierzyć lub nie, do Donalda nie mam nawet numeru komórki...
No to się pani w Platformie nie liczy.
– Wie pan, jakoś mnie koledzy z partii słuchają.
Ale władzę mają ludzie z otoczenia przewodniczącego. A na wybory z Warszawy zesłali panią do Płocka, by nie odbierała pani głosów Tuskowi. Wiadomo, że ma tu pani stały, pokaźny elektorat.
– Nieprawda. Elektorat oczywiście mam, w poprzednich wyborach weszłam do Sejmu z ostatniego miejsca na liście, a był to drugi wynik warszawskiej PO, tylko Hania Gronkiewicz na pierwszym miejscu dostała więcej głosów.
Znaczy, jednak zesłali...
– Nie, sama uciekłam! Jak usłyszałam, że Donald Tusk startuje z Warszawy, natychmiast się wycofałam, żeby uniknąć bijatyki. A ten Płock okazał się świetnym pomysłem. Wywalczyłam tam dla Platformy dodatkowy mandat i od razu wzięłam się do roboty. Na początek ocaliłam miejscowe zakłady mięsne, już wszystko było ustawione, żeby je zbankrutować i sprzedać grunty. Weszłam, uratowałam, jest sprawa dla prokuratora.
Czyli partia to samo dobro. I demokracja oczywiście.
– Nie przesadzajmy z tą demokracją, za dużo to też niezdrowo. Jak ktoś podejmuje jednoosobową odpowiedzialność, musi mieć w ręku narzędzia do rządzenia.
I dlatego nie ma już Rokity.
– To nie tak, Jan sam się wycofał! Zresztą od dawna miałam wrażenie, że on chce być wyrzucony.
* ...a Bogdan Zdrojewski, świetny kandydat na szefa MON, tyle że spoza dworu, wylądował w Ministerstwie Kultury.*
– Nie mam pojęcia, czemu tak się stało, ale bardzo się z tego cieszę. Finansowanie kultury to ugór do zaorania, będziemy współpracować, wreszcie polska kultura dostała sensownego ministra. A pole do nadużyć jest tam ogromne.
Jak już jesteśmy przy Radzie Ministrów: fachowcy czy politycy?
– Nienawidzę określenia bezpartyjny fachowiec, w przypadku ministra to nieporozumienie! Minister to stanowisko polityczne, w tym rządzie może jeden Rostowski od finansów nie ma związków z polityką. Reszta to politycy, niektórzy wcześniej szczebla samorządowego – i bardzo dobrze! Byle byli kompetentni.
Wicepremier Schetyna, szef MSWiA, jest kompetentny?
– Sprawny i zdecydowany, świetny organizator. To cechy, które wymienia nawet promotor jego pracy magisterskiej. Więc chyba coś w tym jest. A to stanowisko wymaga silnego człowieka, który szybko podejmie ważne decyzje – i weźmie za nie odpowiedzialność.
Także wysłania policji na pielęgniarki?
– Wysłania lub nie. A także bezwzględnego wyegzekwowania odpowiedzialności od podwładnych.
Doświadczenia zebrał w partii i w klubie?
– Słyszę sugestię, że jak ktoś nie był policjantem, nie powinien zarządzać policją. To nie tak! Na czele służb czy resortów siłowych muszą stać cywile z krwi i kości, bo inaczej cywilny nadzór jest fikcją. Podczas stypendium w Stanach obserwowałam sytuację w Filadelfii. Policja nie radziła sobie z szalejącą korupcją i przestępczością. Na komendanta powołano wtedy adwokata, na jego zastępcę – dziennikarkę. Dopiero drugi zastępca był zawodowym policjantem. I zadziałało, ta trójka piorunem poradziła sobie z większością problemów.
Zostając przy rządzie, nie uwiera pani koalicja z PSL?
– Nie.
Platforma robi takie dziwne rozróżnienie: LiD, który z nieboszczką PZPR mało już ma wspólnego, to ciągle obrzydliwe komuchy, a PSL, w prostej linii następca reżimowego ZSL, jest w porządku.
– ZSL, ale też przedwojennego PSL Piast. Zresztą nie o to chodzi. Pewnie i tu, i tu znajdą się jeszcze starzy działacze, z którymi nie bardzo chciałabym się bratać. Ale to rozróżnienie traci na ważności. Chodzi o program i poglądy. PSL jest dość podobnie konserwatywne jak my, z LiD zaraz zaczęłyby się dyskusje, choćby o liberalizacji ustawy aborcyjnej.
Program? Przecież wasz ulubiony koalicjant wywraca do góry nogami wszystkie sztandarowe projekty PO: podatek liniowy, okręgi jednomandatowe, bon edukacyjny, likwidację KRUS. Wygraliście wybory bardziej niż ktokolwiek inny przez wiele lat – i co powiecie wyborcom? Sorry, musieliśmy ustąpić 30 posłom PSL?!
– Spokojnie, powoli ludowców do wszystkiego przekonajmy...
Do podatku liniowego?!
– Spokojnie, powoli...
Do bonu edukacyjnego?
– Spokojnie, powoli... W końcu zrozumieją, że to szansa, a nie zagrożenie dla małych wiejskich szkół.
Do likwidacji KRUS?!
– Nie likwidacji, ale gruntownej reformy. Już o tym rozmawiamy, efekty są dobre. My z kolei wiemy, że nie da się KRUS zamknąć- z dnia na dzień. Taką mamy po PRL strukturę rolnictwa. W miarę bogacenia się wsi, on za kilka lat sam zniknie.
Wniosek rzecznika praw obywatelskich Janusza Kochanowskiego do Trybunału Konstytucyjnego wam pomaga? To chyba woda na wasz młyn?
– To dziwny moment na podjęcie tej sprawy. Dlaczego rzecznik nie atakował KRUS dwa lata wcześniej? Dlaczego wniosek trafia do Trybunału akurat teraz, podczas naszych negocjacji z PSL? Wyobrażam sobie, co by się działo, gdyby sytuacja była odwrotna, gdyby to PiS tworzyło koalicję z ludowcami, a popierany przez PO rzecznik praw obywatelskich postanowił zbadać konstytucyjność KRUS... Piekło, prawda?
Rzecznik to niejedyny urzędnik państwowy powołany głosami PiS. Urzędy centralne i terenowe, spółki skarbu państwa, publiczne media – to wszystko fortece PiS. Zaczynacie wielkie czyszczenie?
– To ohydne słowo, upokarzające dla wszystkich stron. Niemniej, oczywiście, dokonamy merytorycznego przeglądu kadr i dla tych, którzy okażą się nominatami z politycznego nadania, bez merytorycznych kwalifikacji, nie powinno być miejsca. Nie chodzi tu o kolejny odwet, lecz o jakość państwowych kadr.
Ale na odprawy wydacie majątek, publiczne w końcu pieniądze. Ot, pierwszy z brzegu przykład, „pisowskie” dyrektorki w publicznej telewizji, o których kontraktach i odprawach jest ostatnio głośno.
– Odprawy płaci się wówczas, gdy pracodawca rozwiąże umowę bez podstawy prawnej. Więcej nie powiem.
Tak odzyskacie publiczne media?
– Nie odzyskamy, lecz wypracujemy pomysł na ich pełną niezależność. Dziś to jest ogromny moloch rozbudowywany o kolejne programy, przez który płyną ogromne pieniądze, nad którym nie wiadomo kto panuje. Na pewno nie płatnicy abonamentu.
Udziały państwa w „Rzeczpospolitej” też sprzedacie?
– Moim zdaniem udziały państwa w gazecie to archaizm, choć podjęta przez PiS próba sprzedaży w ostatniej chwili, po nocy, po dymisji rządu, to oczywisty skandal!
Chcieli zachować wpływy zdobyte po przejęciu gazety ponad rok temu...
– Trudno to inaczej wytłumaczyć. Niestety.
Ustępująca ekipa ma tendencję do załatwiania spraw ostatniego dnia i po nocy. Weźmy słynne akta komisji Macierewicza, które jej nowy szef Jan Olszewski kazał w ostatniej chwili przenieść do Kancelarii Prezydenta.
– Jest mi strasznie przykro, bo mam wrażenie, że starszego pana nieładnie użyto i cynicznie wykorzystano. Zresztą nie tylko jego – myślę, że prezydent Kaczyński też nie ma do końca świadomości, co dzieje się w jego otoczeniu. Tak czy inaczej to kolejna sprawa do pilnego wyjaśnienia.
Podobnie jak okoliczności śmierci Barbary Blidy i działania CBA? Ilu potrzeba tu komisji?
– Sprawa jest prosta. CBA – jedna komisja, śmierć Blidy – druga. Trzeba wszystko wyjaśnić, szybko, dokładnie i do końca.
Wejdzie pani w skład komisji śledczej do zbadania działań CBA?
– Nie, choćby dlatego że pomimo mandatu posła status urzędnika państwowego chyba na to nie pozwala. Ale to nieistotne. Jestem przekonana, że przed tą komisją powinnam stanąć przede wszystkim jako świadek. I zrobię to z ogromną przyjemnością. rozmawiał Paweł Moskalewicz Warszawa, 19 listopada 2007 roku
* Julia Pitera* 54 lata, filolog polski, posłanka Platformy Obywatelskiej na Sejm VI kadencji. W latach 1981–1991 była pracownikiem naukowym w Instytucie Badań Literackich PAN. Od 1994 do 1998 roku współtworzyła program „Pytania o Polskę” w TVP2. Przez 10 lat należała do NSZZ „Solidarność”, ale przyznaje, że nie była aktywną opozycjonistką. Członek Porozumienia Centrum od 1990 do 1991 roku. Po raz pierwszy radną Warszawy została z ramienia Unii Polityki Realnej (była jej członkiem), potem działała także jako radna bezpartyjna. Krytykowała tak zwany układ warszawski, czyli osoby zamieszane w aferę mostową za rządów SLD i Unii Wolności (potem PO). Pitera od 1998 roku jest członkiem Transparency International Polska, organizacji walczącej z korupcją. Była także jej prezesem, ale funkcji tej się zrzekła, gdy zdecydowała się kandydować do Sejmu z list PO. W rządzie Tuska ma odpowiadać za walkę z korupcją. Prywatnie żona filmowca Pawła, który wyreżyserował między innymi „Na kłopoty... Bednarski” czy „Szkatułka z
Hongkongu”. Mają syna Jakuba, prawnika.