ŚwiatSudan Południowy znów stanął w ogniu. Najmłodsze państwo świata rozdarte wojną

Sudan Południowy znów stanął w ogniu. Najmłodsze państwo świata rozdarte wojną

Najmłodsze państwo świata umiera, chociaż nie zdążyło postawić jeszcze nawet pierwszych kroków. Sudan Południowy, który uzyskał niepodległość dopiero w 2011 roku po blisko trzydziestoletniej wojnie z islamskim reżimem z Chartumu, ponownie stanął w ogniu.

Sudan Południowy znów stanął w ogniu. Najmłodsze państwo świata rozdarte wojną
Źródło zdjęć: © AFP | Tony Karumba
Michał Staniul

29.04.2014 14:43

Stosy okaleczonych ciał. Zwłoki porozrzucane wzdłuż ubitych dróg. Poodrąbywane kończyny i rozkład przyspieszony przez równikowe słońce. Zdjęcia z Bentiu przypominają najgorsze obrazy z historii Afryki - sceny, które miały się już nie powtórzyć, wizje z kategorii "nigdy więcej". Kongo, Biafrę, Sierra Leone, Liberię. No i Rwandę.

15 kwietnia rebelianci z plemienia Nuerów opanowali stolicę stanu Unity. Według ONZ, w ciągu dwóch dni zamordowali ponad 400 osób. Kryterium, jak twierdzą świadkowie, było pochodzenie etniczne: partyzanci polowali na postrzeganych za zwolenników rządu w Dżubie Dinków i imigrantów z Darfuru. Do największej masakry doszło w meczecie Kali-Bellee, gdzie ukrywało się ponad pół tysiąca ludzi; w miejsca kaźni zamieniono też targ, szpital i katolicki kościół. Buntownicy mieli zagrzewać do zabójstw i gwałtów na falach Radia Bentiu FM, opanowanego na samym początku inwazji na miasto.

Kiedy wieści o rzezi dotarły do opinii publicznej, lider rebeliantów, Riek Machar, natychmiast im zaprzeczył. Jak na ironię, w tym samym czasie inni dowódcy zapierali się, że ofiary były kombatantami bez mundurów, a kolejni - po cichu przyznawali się do odpowiedzialności. Ale nie tylko oni mają ręce splamione krwią.

Dwa dni po upadku Bentiu, w mieście Bor - stolicy stanu Dżunkali (ang. Jonglei) - kilkuset uzbrojonych mężczyzn otoczyło bazę ONZ. Przebywało w niej ponad pięć tysięcy Nuerów. Nim błękitne hełmy i żołnierze z Ugandy zdążyli odeprzeć atak, napastnicy zabili co najmniej 61 osób (stronnicy Machara mówią o blisko 150 ofiarach). Kto za tym stał? Władze twierdzą, że była to miejscowa młodzież, która spontanicznie szukała zemsty za Bentiu. Naoczni świadkowie mówili jednak dziennikarzom lokalnego Radia Tamazuj, że niektórzy z agresorów nosili wojskowe mundury. Sugerowałoby to albo niesubordynację ze strony części żołnierzy, albo - co najmniej domyślne - przyzwolenie ze strony ich przywódców.

Gdziekolwiek leży prawda, jedno jest pewne: sytuacja w Sudanie Południowym wymknęła się spod kontroli. Niektóre organizacje twierdzą, że ofiary należy liczyć już w dziesiątkach tysięcy. Najmłodsze państwo świata umiera, chociaż nie zdążyło postawić jeszcze nawet pierwszych kroków.

Kliknij, by powiększyć

Złudne nadzieje

U źródeł dzisiejszej wojny leży kryzys w łonie rządzącego Ludowego Ruchu Wyzwolenia Sudanu (SPLM), a zwłaszcza rywalizacja między pochodzącym z największego w kraju plemienia Dinków prezydentem Salva Kiirem i Riekiem Macharem z wpływowego ludu Nuerów. Gdy pozbawiony parę miesięcy wcześniej stanowiska wiceprezydenta Machar otwarcie podważył w połowie grudnia 2013 roku pozycję Kiira, ten oskarżył go o planowanie zamachu stanu i postanowił aresztować. Machar uciekł ze stolicy, a kilka dni później stał już na czele partyzantki, która zaczęła zajmować miasta na północy i w centrum państwa. Zanim to się jednak stało, w stolicy doszło do krwawych pogromów. Zginęli głównie Nuerowie, szacunki zabitych wahają się od 500 do kilku tysięcy.

Sudan Południowy, który uzyskał niepodległość dopiero w 2011 roku po blisko trzydziestoletniej wojnie z islamskim reżimem z Chartumu, ponownie stanął w ogniu.

Chociaż konflikt eskalował w ogromnym tempie, pierwsze reakcje społeczności międzynarodowej dawały nadzieje na uniknięcie prawdziwej katastrofy. Po niecałych dwóch tygodniach Rada Bezpieczeństwa postanowiła rozszerzyć misję UNMISS (United Nations Mission in South Sudan) z 7 do 12,5 tys. błękitnych hełmów. Regionalny blok IGAD (Intergovernmental Authority on Development, Międzyrządowa Władza ds. Rozwoju) szybko zaprosił zwaśnione strony na negocjacje w Addis Abebie, a kupujące 80 proc. południowosudańskiej ropy Chiny skierowały na miejsce swojego specjalnego wysłannika. Efekt nadszedł szybko - w drugiej połowie stycznia wrogowie zgodzili się na zawieszenie broni.

Niestety, nigdy nie mieli zamiaru go przestrzegać.

Mimo podpisania rozejmu, walki - zwłaszcza w roponośnym Unity i rozległym Dżunkali - nie ustały ani na chwilę. Machar i Kiir przerzucali się odpowiedzialnością za pogwałcenie umowy i utrudnianie rozmów, a Bentiu, Bor i kilka innych dużych miast przechodziło w rąk do rąk, coraz bardziej obracając się w ruinę. Niewiele wyszło też z dodatkowych sił ONZ - w kwietniu rozmiar UNMISS wynosił zaledwie 7700 żołnierzy. Bardzo szybko okazało się, że zarówno jej mandat, jak i wyposażenie są zupełnie nieadekwatne do stojących przed nią wyzwań. Utworzona w 2011 roku w celach pomocniczych misja nie była przygotowana na wojnę domową. Jedyne, co mogła zaoferować Sudańczykom, to względne bezpieczeństwo swoich baz. W samym Bentiu w oenzetowskim obozie schroniło się w ostatnich dniach prawie ponad 20 tysięcy osób.

Beczka prochu

W poniedziałek SPLM Kiira i przedstawiciele Machara mają wznowić rozmowy w Etiopii. Aby "wykazać swoją dobrą wolę", rząd w Dżubie wypuścił w weekend ostatnich z jedenastu polityków aresztowanych podczas grudniowych czystek. "Sudańska czwórka", jak ich nazwano, miała stanąć przed sądem za zdradę stanu; groziła im kara śmierci. Przerwanie procesu opozycjonistów (do których należał m.in. były sekretarz generalny rządzącej partii, Pagan Amun) było jednym z warunków powrotu partyzantów do negocjacji. Nie wiadomo jednak, czy odniesie to jakikolwiek skutek. I to nie tylko dlatego, że rząd nie wydał uwolnionym mężczyznom paszportów.

Na froncie, daleko od luksusowych hoteli etiopskiej stolicy, południowosudański konflikt wytworzył własną dynamikę. - Ludzie walczą z różnych powodów: dla nagród (tych wielkich, w przypadku polityków, i małych, jak łupy wynoszone przez żołnierzy), z pragnienia zemsty, w samoobronie - wylicza James Copnall, analityk i były korespondent BBC w obu Sudanach. - Nie da się zaprzeczyć, że plemienne animozje również są ważnym czynnikiem. Zbudowanie narodu z ponad 60 grup etnicznych, których, poza wrogością do Chartumu, niewiele łączy, było od początku bardzo trudnym zadaniem. Każda masakra tylko to utrudnia - dodaje.

Nie bez znaczenia jest też demografia. Blisko połowa społeczeństwa ma mniej niż 14 lat. Kolejne 20 proc. mieści się w przedziale 15-24. Stopień analfabetyzmu sięga tymczasem 80 proc. Sudan Południowy jest więc w dużej mierze państwem niepiśmiennych dzieci. Jeśli doda się do tego skrajną biedę, brak perspektyw, powojenne traumy i dostępność broni (według badaczy z Gun Policy, na 100 mieszkańców przypada prawie 30 sztuk broni, głównym eksporterem jest Ukraina), grunt pod polityczne manipulacje zdaje się wyjątkowo urodzajny. Nie może więc dziwić, że Riek Machar błyskawicznie wskrzesił liczącą ponad 20 tysięcy młodych mężczyzn Nuerską Białą Armię - plemienną bojówkę, którą pierwszy raz powołał do życia na początku lat 90., gdy wystąpił przeciwko założycielowi SPLM Johnowi Garangowi. Tak wtedy, jak i dzisiaj, odpowiadają oni za jedne z najcięższych zbrodni wobec ludności cywilnej.

- Jak do nich podejść? Próbować negocjacji? A może strzelać, aż zabraknie amunicji, i doprowadzić do incydentu, który zapisze się w historii na dekady? - żalił się reporterom NPR jeden z pracowników ONZ, gdy pod koniec grudnia Biała Armia maszerowała na Bor. Błękitne hełmy nie otworzyły ognia, a słabo wyszkolone i źle dowodzone oddziały rządowe ogłosiły "strategiczny odwrót". Miasto znalazło się w rękach partyzantów. Wojsko odbiło je dopiero po trzech tygodniach.

Ratunek z zewnątrz?

Oprócz bezpośrednich ofiar śmiertelnych, koszty konfliktu obejmują przesiedlenie około miliona cywilów. Za granicami, głównie w Etiopii, znalazło się ponad 250 tysięcy ludzi. Walki trwające już w ośmiu z dziesięciu stanów oznaczają, że droga powrotu jest dla nich na razie odcięta.

Lada moment w kraju rozpocznie się pora deszczowa. Nieobsiane pola zmarnieją, a wilgoć zwiększy ryzyko wybuchu epidemii w przeludnionych obozach. Według Światowego Programu Żywnościowego woda wyłączy z użytku 60 proc. dróg; wiele regionów zostanie niemal całkowicie odciętych od świata. Organizacje międzynarodowe planują dostarczyć pomoc do 2,5 mln ludzi. A i to nie obejmie wszystkich potrzebujących.

Równolegle z restartem rozmów w Addis, członkowie IGAD, zwłaszcza Etiopia, Kenia, Ugada, Rwanda i Burundi, rozpoczynają dyskusje na temat wysłania do ogarniętego wojną kraju własnych sił interwencyjnych. - Nie godzimy się, by nasz region kolejny raz pogrążył się w ludobójstwie - mówił kenijski prezydent Uhuru Kenyatta.

Od stycznia w Sudanie Południowym znajdują się już oddziały z Ugandy, której prezydent Yoweri Museveni jest oddanym sojusznikiem SPLM. Partyzanci twierdzą, że obecność Ugandyjczyków stanowi kolejną przeszkodą dla pokoju. - Nie możemy teraz zostawić próżni. Gdyby nie było nas w Bor, droga do ludobójstwa stałaby otworem. Kiedy tylko zbierze się misja IGAD, chętnie się wycofamy. Nie palimy się do tego, by być w Sudanie Południowym - odpowiada im rzecznik ugandyjskiej armii, ppłk Paddy Ankunda.

Przywrócenie ładu w Sudanie jest dla Afryki Wschodniej nie tylko kwestią bezpieczeństwa, ale i prestiżu. Można jednak przypuszczać, że - utrzymując już wielotysięczne kontyngenty w Somalii - lokalni mocarze nie będą w stanie zebrać wystarczająco wielu żołnierzy bez finansowej i logistycznej pomocy zagranicznych sponsorów. To kwestia, w której dużą rolę do odegrania mają Chiny - jak wylicza "Foreign Policy", w dobrych czasach Sudan Południowy dostarczał Państwu Środka proporcjonalnie więcej ropy niż Kuwejt czy Irak Stanom Zjednoczonym. Wsparcie IGAD może być więc w interesie Chińczyków.

Ale jakkolwiek wyglądać będą ewentualne siły interwencyjne, długotrwałego pokoju nie osiągnie się bez poważnej reformy samego SPLM. Partia, założona jako partyzantka w latach 80. na terenie skrajnie marksistowskiej wtedy Etiopii, od trzech dekad funkcjonuje właściwie w niezmienionej formie. Utrzymując strukturę godną czasów Lenina (z de facto Politbiurem, Komitetem Centralnym itp.), Ludowy Ruch przenosi w XXI wiek zdyskredytowane formuły, i tworzy warunki, w których polityczna rywalizacja jest walką o wszystko. W państwie takim jak Sudan Południowy jest to, jak widać, przepisem na tragedię - ci, którzy walczą o wszystko, nie cofają się wszak przed niczym.

Michał Staniul, Wirtualna Polska

Tytuł i lead pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)