PolskaStrzykawka pełna mitów

Strzykawka pełna mitów

Zaszczepił się i zachorował – to częsty argument przeciwników szczepień. Szczepionki oskarża się o obniżanie naturalnej odporności, potworne skutki uboczne, powikłania. Ile w tym prawdy, a ile informacyjnego szumu? No i co w końcu robić: szczepić się czy nie?

Strzykawka pełna mitów
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

Wystarczy pobieżna lektura internetowego forum, na którym dyskutują rodzice, albo posłuchanie ich rozmów w poczekalni do lekarza, a człowiek głupieje. „Szczepionki szkodzą, mają groźne skutki uboczne”, „Należy szczepić tylko to, co obowiązkowe”, „W ogóle nie należy szczepić” – wydaje się, że każde szczepienie jest jak skok na głęboką wodę. Dane są mętne, sprzeczne i wprowadzają w głowie spory chaos. Może się udać, ale możemy też narazić siebie albo dziecko (!) na poważną chorobę. W co wierzyć?

Zaszczepił się i zachorował

Jednym z poważniejszych (a rzadko komentowanych) skutków ubocznych jest konieczność wbicia w rękę potwornej, błyszczącej i spiczastej igły. Spytajcie znajomej pielęgniarki o siłę oddziaływania takiego widoku, zwłaszcza na mężczyzn... Poza tym po prawidłowo przeprowadzonym szczepieniu rzeczywiście mogą się pojawić krótkotrwała gorączka, zaczerwienienie, miejscowy ból i gorsze samopoczucie. Czy to wysoka cena za ochronę przed chorobami, które mogą prowadzić do inwalidztwa lub śmierci? Reszta zarzutów to najczęściej efekt nieporozumień, pokutujących od dawna mitów, danych sprzed kilkudziesięciu lat, a czasem świadomego wprowadzania ludzi w błąd.

Jednym z najczęściej powtarzanych argumentów przeciw szczepieniom jest zdanie: „Zaszczepił się, a i tak zachorował”. Albo w wersji ostrzejszej: „Zachorował dlatego, że się szczepił”. Ten drugi zarzut był prawdziwy, ale... w starożytnych Chinach. Próbowano tam ratować ludzi przed ospą, „szczepiąc ich” sproszkowanymi strupami wcieranymi do nosa. To obrzydliwe, wiem, ale na ospę umierał wówczas co czwarty zarażony, a śmiertelne powikłania po tej „praszczepionce” wynosiły tylko 2,5 procent. Uznano więc, że warto ryzykować.

Gdy w 1796 roku Edward Jenner zaczął szczepić Europejczyków przeciw ospie, na tę chorobę zapadało blisko 60 procent ludności, a 20 procent żegnało się przez nią z życiem. Więc choć dziesiątki osób zachorowały pewnie po szczepionce Jennera, a część także zmarła, to jego szczepionka z wirusa ospy krowiej uratowała miliony istnień. Choroby i zgony zdarzały się także w połowie ubiegłego wieku, na wczesnych etapach prac nad szczepionkami przeciw polio. Zwłaszcza gdy używano do nich pełnowartościowego, tylko osłabionego wirusa. Dziś podobne wypadki zdarzają się niezwykle rzadko – w 2001 roku doniesiono o sześciu zgonach wywołanych podaniem szczepionki przeciwko żółtej febrze. Okazało się, że u wirusów użytych do produkcji szczepionki doszło do mutacji, dzięki której odzyskały swe chorobotwórcze właściwości. Eksperci z amerykańskiego Centrum Kontroli Chorób (CDC) utrzymali jednak zalecenia, by szczepić przeciw żółtej febrze w Ameryce Południowej i w Afryce. Zażądano jedynie analizy (i w razie potrzeby zmiany)
sposobu unieszkodliwiania wirusa w strzykawkach.

Znacznie częściej zdarza się, że pacjent skarży się na nieskuteczność szczepionki. To klasyczny zarzut wobec szczepienia przeciw grypie. Problem w tym, że jeśli mimo szczepienia zaczynamy kaszleć, pociągać nosem i gorączkować, to najpewniej złapaliśmy przeziębienie – powodowane przez zupełnie inne wirusy! Trzeba pamiętać, że żadna szczepionka nie zabezpiecza przed całym złem świata, a jedynie przed konkretnym zarazkiem, który znalazł się w jej składzie. Mało tego – zazwyczaj chroni przed konkretnymi szczepami (odmianami) danego wirusa lub bakterii. Stąd na przykład konieczność powtarzania zabezpieczeń przed grypą. Co roku naukowcy ze Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) analizują raporty z różnych krajów i typują, który szczep wirusa może być w danym sezonie największym zagrożeniem. I przeciw niemu szykuje się szczepionkę na dany rok. Jeśli więc mamy wyjątkowego pecha, po zaszczepieniu możemy zostać trafieni przez odmianę wirusa, która nie czytała rozporządzeń WHO.

Autyzm zamiast świnki

Czasem zdarza się również, że człowiek nie zareaguje prawidłowo na szczepionkę. Może ona być nieprawidłowo podana, pacjent może być w tym czasie chory lub brać leki osłabiające skuteczność zabiegu. Albo po prostu jego układ odpornościowy może nie zareagować na szczepienie tak jak organizmy większości ludzi. W takim (rzadkim na szczęście) przypadku pacjent nie będzie chroniony lub będzie chroniony słabiej. Dlatego skuteczność niektórych szczepień sprawdza się, mierząc liczbę przeciwciał wytwarzanych przez organizm, a zabezpieczających przed daną chorobą.

Szczepieniom zarzuca- się, że zamiast chronić, prowadzą do innych chorób. Klasycznym przykładem było doniesienie- sprzed dziewięciu lat. Na łamach renomowanego pisma „Lancet” zespół naukowców ogłosił, że szczepionka MMR (odra, świnka, różyczka) może zwiększać ryzyko chorób jelit i autyzmu. Autorzy późniejszych analiz sugerowali, że winna może być jedna z substancji konserwujących szczepionki – timerosal. Media oczywiście nagłośniły tak ważne dla dzieci i ich rodziców odkrycie. I zaczęła się masowa histeria. Utonęły w niej zupełnie protesty środowiska naukowego kwestionujące poprawność badań przedstawionych w piśmie „Lancet”. Zniknęło nawet dementi autorstwa brytyjskich naukowców. Lęk i niedowierzanie rodziców pozostały. Tymczasem praca zespołu Andrew Wakefielda była wyjątkowo marna: przebadano małą liczbę dzieci, nie zbadano grupy kontrolnej, wyciągnięto pochopne wnioski. Autorzy bez wiarygodnych dowodów powiązali moment podawania szczepionki MMR (13.–15. miesiąc życia) z faktem, że mniej więcej w tym
cza-sie można zdiagnozować wczesne objawy autyzmu.

Sprawa odbija się czkawką do tej pory – jeszcze w 2004 roku doktor Anthony Fauci, szef Narodowego Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych, musiał zeznawać przed Kongresem, wyjaśniając kulisy całej sprawy. Podobne niepotwierdzone doniesienia o groźnych skutkach ubocznych przyczyniły się do powstania ruchu przeciwników szczepień. Powołują się oni na rozliczne argumenty naukowe, opinie autorytetów czy wreszcie prawo do wolności wyboru. Nikt nie będzie ich zmuszał do jakichkolwiek szczepień. W USA można na przykład odmówić zgody na szczepienie ze względów religijnych lub światopoglądowych. Przedstawiciele ruchu wyzwolenia od szczepionek publikują przerażające raporty ujawniające kulisy globalnego spisku, w ramach którego ukrywa się mroczną prawdę o szczepionkach. Skorumpowane rządy wciskają je nieświadomym chorym w imię nabijania kabzy koncernom farmaceutycznym. Przynajmniej jedna z takich publikacji ukazała się także w Polsce, a jej fragmenty straszą na forach internetowych dla rodziców.

Strasznie i śmiesznie

Wydawca książki „Szczepienia – niebezpieczne, ukrywane fakty” na swojej stronie internetowej ostrzega: „Cała plejada światowej sławy naukowców i lekarzy wypowiada się przeciwko szczepieniom”. Poświęciłem trochę czasu, by dokładniej im się przyjrzeć. No to po kolei: „Szczepienia nie zabezpieczają, a raczej powodują zwiększenie skłonności do zachorowań na ospę, obniżając siłę witalną i naturalną odporność. Miliony ludzi zmarło na ospę, na którą zachorowali już po zaszczepieniu” – doktor J.W. Hodge („The Vaccination Superstition”). Kurczę, nie brzmi to dobrze. A co powiecie na to: „Szczepienia są potwornym, nieślubnym dzieckiem błędu i ignorancji, które nigdy nie powinny mieć miejsca w higienie czy medycynie. Nie wierzcie w szczepienia – ogólnoświatową iluzję, tę nienaukową praktykę, zabobon z konsekwencjami mierzonymi łzami i cierpieniem bez końca...” – profesor Chas Rauta, Universytet Perguia [pisownia oryginalna – przyp. red.].

Skoro naukowcy z tytułami doktora i profesora ferują takie wyroki, to nie jest dobrze. Zerknijmy, kiedy wygłoszono te ostrzeżenia. Pierwsze w 1901 roku, drugie w 1899 roku (tak, tak, nie przestawiłem cyfr w dacie). Nie wiem, czy ktoś miałby ochotę poddać się leczeniu według standardów z tamtych czasów. Ale oto i kolejni eksperci: „Sami wywołujemy choroby i sami zmierzamy w kierunku masowych zachorowań na raka oraz do uszkodzeń mózgu poprzez używanie szczepionek” – profesor Leon Grigorski. Sprawdzam w bazie PubMed zawierającej wszystkie publikacje medyczne z ostatnich stu kilkudziesięciu lat. Co? Słynny profesor Grigorski nie napisał ani jednego artykułu? No to może kolejny cytat robiący wrażenie: „Największym zagrożeniem dziecięcych chorób zakaźnych są kłamstwa, że niebezpieczne i nieefektywne masowe szczepienia mogą zabezpieczyć przed tymi chorobami” – doktor R. Mendelsohn, pediatra i autor książki „Jak wychować zdrowe dziecko na przekór twojemu doktorowi”.

Krótkie poszukiwanie w Internecie i dowiadujemy się, że doktor Mendelsohn zrobił furorę, nie tylko wychowując dzieci wbrew lekarzom, ale także negując sens robienia by‑passów i zdjęć rentgenowskich. Na koniec cytat prawdziwego autorytetu: „Szczepionki zawierające żywe wirusy, na przykład przeciwko grypie lub polio, mogą w każdym przypadku powodować choroby, przeciwko którym były podane” – doktor Jonas Salk, odkrywca pierwszej szczepionki przeciwko polio („Science” 4/4/77). Warto wiedzieć, że Salk był twórcą szczepionki wykorzystującej „martwe” wirusy i ostro konkurował z odkrywcami i producentami „żywej” szczepionki. A podsumowanie jego artykułu z 1977 roku (które już nie zmieściło się na cytowanej stronie) brzmi: „Przy odpowiednich szczepieniach populacji grypa może być kontrolowana równie skutecznie, jak ospa i polio”. Warto dodać, że autor całej ostrzegawczej książki Ian Sinclair jest amerykańskim uzdrowicielem – naturoterapeutą. Z kolei inny guru przeciwników szczepień – Alan Phillips – jest śpiewakiem,
kompozytorem oraz twórcą literatury dla dzieci. Wydał wiele albumów z oryginalnymi piosenkami i kompozycjami. Napisał też kilka tekstów o procedurach telemarketingowych i elektronicznych książkach rachunkowych. Skonfrontujmy te ostrzeżenia z faktami dotyczącymi bezpieczeństwa szczepionek. Coraz rzadziej stosuje się w nich całe wirusy lub bakterie. Nowoczesne szczepionki podjednostkowe zawierają jedynie ich kawałki wystawione na pokaz ludzkiemu układowi odpornościowemu. O bezpieczeństwie i skuteczności szczepionek przekonuje też statystyka: obowiązkowe szczepienia przeciw krztuścowi wprowadzono w Polsce w 1960 roku. W roku 1980 było tysiąc razy mniej zachorowań. Dyfteryt? W 1952 roku – ponad 40 tysięcy. W 1995 roku – 2. Poza tym te okropne koncerny farmaceutyczne dobrze wiedzą, że jeśli ich szczepionki komuś zaszkodzą, to będą musiały wybulić milionowe odszkodowania. Nie mówiąc o stratach w sprzedaży innych wyrobów trefnej firmy. Ja po lekturze opinii podejrzliwych „ekspertów” pozbyłem się lęku przed
szczepieniami. Gdyby jeszcze tylko nie ta igła...

Piotr Kossobudzki

Profesor Jacek Wysocki, prezes Polskiego Towarzystwa Wakcynologicznego
Panuje u nas przekonanie, że szczepienia są dla dzieci. Na tle krajów europejskich źle wyglądamy ze szczepieniami dorosłych: przeciw grypie, wirusowemu zapaleniu wątroby typu A czy powtarzanym co 10 lat szczepieniom przeciw tężcowi. Unijna średnia obywateli zaszczepionych przeciw grypie to dwadzieścia kilka procent, a wśród osób po 65. roku życia- odsetek zaszczepionych dochodzi do 70 procent. W Polsce szczepi się około- ośmiu procent społeczeństwa, a seniorów ledwie cztery procent.

Problem z polskim kalendarzem obowiązkowych i zalecanych szczepień polega na pieniądzach. Na szczepienie wszystkich ludzi w naszym kraju wydaje się rocznie około 55 milionów złotych. Przy takiej kwocie nigdy nie dogonimy Unii. Gdybyśmy mieli większe środki, to z zalecanych do obowiązkowych przeniósłbym szczepionki przeciw pneumokokom. Mogłyby uratować wiele dzieci i ludzi starszych. W kolejce czeka doustna szczepionka przeciw rotawirusom. Ograniczyłaby liczbę niemowląt trafiających do szpitali z powodu biegunek.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)