Strzały w szpitalu w Krakowie. Napastnik na wolności
W strzelaninie, do jakiej doszło wieczorem w szpitalu psychiatrycznym im. Babińskiego w Krakowie, użyto broni palnej. Potwierdziły to badania - poinformował rzecznik małopolskiej policji Mariusz Ciarka.
29.11.2013 | aktual.: 29.11.2013 13:17
Wojewódzki komendant policji powołał specjalną grupę operacyjno-procesową do zbadania sprawy; postępowanie przejęła Komenda Wojewódzka Policji.
Do strzelaniny doszło wieczorem. Personel szpitala zawiadomił policję o dwóch odgłosach przypominających wystrzały z pistoletu. Podczas oględzin w jednej z łazienek znaleziono dwie przestrzeliny na szybie. Strzelano z zewnątrz budynku. Badania potwierdziły, iż strzelano z broni palnej.
Według ustaleń policji, strzały padły w momencie, kiedy w łazience znajdował się 38-letni pacjent, który nie doznał żadnych obrażeń.
Policja zbadała miejsce zdarzenia i zabezpieczyła ślady. Na miejsce sprowadzono psa tropiącego, funkcjonariusze sprawdzili także teren. Zabezpieczono dokumentację wskazującą, kto miał prawo przebywać na miejscu zdarzenia.
Wstępnie przyjęte wersje zdarzenia zakładają m.in. przypadkowy charakter wystrzałów, czyjeś irracjonalne zachowanie, usiłowanie zastraszenia lub porachunki.
Jak poinformował dyrektor placówki Stanisław Kracik, pacjenci szpitala po strzelaninie są w szoku. Nie chcą spać w łóżkach ustawionych pod oknami. Dyrektor zapewnił jednak, że mimo trudności szpital pracuje normalnie. Pozostali pacjenci z oddziału, na którym doszło do strzelaniny są pod opieką psychologów.
Rzeczniczka prasowa szpitala Anna Armatys dodała, że "w szpitalu podjęto działania, których celem jest zapewnienie i odbudowanie poczucia bezpieczeństwa i spokoju pacjentów hospitalizowanych w oddziale". Dyrekcja Szpitala współpracuje z policją i organami wymiaru sprawiedliwości w celu wyjaśnienia wszystkich okoliczności zdarzenia.
Według medialnych informacji pacjentem do którego strzelano jest Janusz K., ps. Bokserek, który trzy miesiące temu na lotnisku w Balicach próbował wnieść broń do samolotu, a kilka lat temu był oskarżony o udział w gangu "Marchewy". W marcu został nieprawomocnie skazany na cztery lata pozbawienia wolności m.in. za udział w pobiciu i usiłowanie zmuszenia groźbą innej osoby do niekorzystnego rozporządzenia mieniem.
Mężczyzna sam zgłosił się do szpitala - wyjaśnia dyrektor placówki. Mówił, że jest obserwowany przez uzbrojonych ludzi, że coś mu grozi. Lekarze zakwalifikowali to jako rodzaj urojeń. Tymczasem okazało się, że gangster traktował szpital jako miejsce, w którym może się schować.
Według policji pacjent bagatelizuje wydarzenie, twierdzi, że było przypadkowe i nie jest związane z jego osobą. Nie chciał ochrony policji. Policjanci ochraniają jednak teren szpitala i salę w której obecnie przebywa.
Jak poinformowała reprezentująca pacjenta adwokat Ewa Kubaszewska, pacjent został skierowany na leczenie przez lekarza, nie przebywał na przymusowym leczeniu. Bezpośrednio po zdarzeniu został wypisany ze szpitala i skierowany do leczenia ambulatoryjnego, "mimo że nadal pozostaje pod wpływem silnych leków i wbrew woli rodziny oraz wbrew wcześniejszym planom leczenia, zakładającym jeszcze tydzień pobytu w szpitalu".