Straszyli zamachami, aby ułatwić Bushowi reelekcję?
Tom Ridge, minister bezpieczeństwa kraju w gabinecie poprzedniego prezydenta USA George'a Busha, zarzucił mu, że jego administracja wywierała naciski, by wprowadził stan pogotowia antyterrorystycznego przed wyborami w 2004 r., co miało ułatwić Bushowi reelekcję.
Były minister napisał to w swej wydanej właśnie książce "The Test of Our Times" (Próba naszych czasów), w której opisuje swoje doświadczenia z pracy w administracji Busha. Jak twierdzi, ówczesny minister obrony Donald Rumsfeld i prokurator generalny John Ashcroft naciskali na niego, by na krótko przed wyborami w 2004 r. wprowadził tzw. pomarańczowy stopień alarmu antyterrorystycznego, czyli najwyższy w skali od 1 do 5, gdzie poszczególne stopnie oznaczano kolorami.
Pretekstem miał być fakt, że Al-Kaida ogłaszała w tym okresie rozmaite ostrzeżenia pod adresem USA, grożąc m.in. zamachami na instytucje finansowe w Waszyngtonie i Nowym Jorku. W jednym z takich komunikatów siatka Osamy bin Ladena zapowiadała, że "ulice Ameryki spłyną krwią". Ridge utrzymuje, że w komunikatach Al-Kaidy nie było nic nowego, natomiast presję, by wprowadził podwyższony stan pogotowia zaczęto na niego wywierać po przedwyborczej konwencji Demokratów pod koniec lipca 2004 r., po której rosły notowania demokratycznego kandydata Johna Kerry'ego.
Na cztery dni przed wyborami bin Laden wysłał do światowych stacji telewizyjnych swoje nagranie z kolejnymi pogróżkami. Uważa się, że pomogły one Bushowi w zwycięstwie, ponieważ były prezydent cieszył się wtedy zaufaniem jako przywódca w wojnie z terroryzmem. Terroryzm był wówczas problemem numer jeden dla USA oprócz wojny w Iraku.
Rumsfeld i Ashcroft, za pośrednictwem swoich rzeczników, stanowczo zaprzeczają, jakoby manipulowali lękami Amerykanów przed terroryzmem dla celów politycznych. Twierdzą, że zagrożenie jesienią 2004 r. było realne. Rzecznik Rumsfelda zasugerował, że Ridge rozgłosił w mediach swoje rewelacje, aby jego książka lepiej się sprzedawała.
Tomasz Zalewski