Straszni jaskiniowcy
Twórcy polskich grot solnych potrafią zbudować klimat morski, niebo, a nawet leczyć. Tyle że to leczenie, nazywane haloterapią, działa głównie na dorosłych – usuwa im nadmiar gotówki
17.12.2007 | aktual.: 12.06.2018 14:35
Morza szum, ptaków śpiew, złota plaża pośród... kamer, nagłośnienia do muzykoterapii, lampy bakteriobójczej UV i diodowych punktów świetlnych, czyli gwiaździstego nieba. I jeszcze, choć nie wszędzie, oczka wodnego, wodospadu, kilku rzeźb w stylu greckim oraz zapachu sosny, lawendy lub eukaliptusa.
– I pianki montażowej imitującej stalaktyty – dodaje doktor Włodzimierz Szmurło z Zakładu Balneologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, który działalność właścicieli grot solnych bez ogródek nazywa skandalem.
Wojna o kasę
Na początku była sól. Znad morza albo spod ziemi. Pojawiła się po to, byśmy pełną piersią, na leżaku, w sielankowej atmosferze mogli oddawać się terapii solnej, fachowo – haloterapii. Jednak nad grotą sielankowo już nie jest. Na twardej polskiej ziemi już od kilku lat toczy się prawdziwa wojna o prawdziwe pieniądze. Nic dziwnego – jaskinie i groty, zwane czasem komnatami solnymi, to już nie tylko coraz popularniejsza atrakcja hotelowa w całej Europie. I nie tylko oczko w głowie Jerzego Talkowskiego, byłego prezydenta Dąbrowy Górniczej, który dwa lata temu osobiście dopilnował (w trosce o płuca mieszkańców miasta), by w miejscowym aquaparku powstała sztuczna grota, a dzieci do lat trzech mogły w niej przebywać za darmo.
Jaskinie solne to także coraz częściej element wyposażenia mieszkania bogatszych obywateli Starego Kontynentu. Mimo że prywatna grota to wciąż jeszcze luksus (komnata o powierzchni 30 metrów kwadratowych kosztuje ponad 80 tysięcy złotych), to właśnie Polacy stali się głównymi budowniczymi nowych europejskich jaskiń. Powody zainteresowania rodaków są prozaiczne. Firmy zachodnie liczą sobie nawet tysiąc euro za wykonanie metra kwadratowego komnaty. Polscy jaskiniowcy, bo tak o sobie mówią producenci grot, są znacznie tańsi. Dlatego liczba jaskiniowych firm rośnie w błyskawicznym tempie, a wraz z nią wzajemna wrogość ich właścicieli, gdyż chodzi o wyjątkowo – by nie powiedzieć słono – opłacający się biznes. Choć część producentów komnat przyznaje, że czasem także o honor.
W szczególności cierpi honor Ukrainki Wiktorii Lemeshko, która uważana jest często wśród jaskiniowców za wyrocznię w sprawach sztucznych grot. Bo to ona siedem lat temu zbudowała w Polsce pierwszą grotę solną na wzór sztucznych jaskiń na Krymie. To ona przywiozła ze sobą plik analiz, pod którymi podpisali się naukowcy z Rosji i Białorusi. Wynika z nich, że seanse w sztucznych grotach to remedium na wiele poważnych chorób cywilizacyjnych.
– Muszą być jednak spełnione pewne warunki – zapewnia Lemeshko. – Na przykład sól nie może być byle jaka. Tylko morska, najlepiej krymska.
Oczywiście w jaskiniach Ukrainki możemy znaleźć wyłącznie sól z Krymu. Tymczasem większość polskich grot wypełniona jest „gorszą” solą z Kłodawy lub nawet z Pakistanu. Dobrze, jeśli grota rzeczywiście wypełniona jest solą. W wielu jaskiniach za bryły egzotycznej soli robią często drobinki chlorku sodu przyklejone cieniutką warstwą wprost do cementu. Słowem – kuracjusze wdychają lekko posolony gips.
Inny problem to wentylacja. Większość polskich grot jest nadmiernie zawilgocona, co sprawia, że są siedliskiem szkodliwych dla zdrowia bakterii. – W Polsce jaskinie budują ludzie, którzy wcześniej układali kafelki – irytuje się Wiktoria Lemeshko. Na konkurentach suchej nitki nie zostawia też firma Tapis z Bełchatowa do niedawna specjalizująca się w budowie kominków, grillów i saun. Teraz również „leczniczych jaskiń solnych”. Na stronie internetowej firmy przeczytamy, że grota solna jest najnowszą, oryginalną metodą zastosowania soli morskiej z Morza Martwego „w celach rehabilitacji, profilaktyki i ochrony zdrowia” oraz, że „morze to istna tablica Mendelejewa, a prawie każdy zawarty w niej pierwiastek jest niezbędny do tego, »byśmy byli« i aby nasz organizm działał tak, jak powinien. Dlatego każdy oddech takim powietrzem to niezastąpione, naturalne lekarstwo na nasze dolegliwości!”. O jakich dolegliwościach mowa?
Do jaskini na pielgrzymkę
Lista chorób, które według producenta kominków i saun jego jaskinia wyleczy, jest bardzo długa. Zaczynają ją astma oskrzelowa i przewlekłe zapalenie płuc oraz pylica, kończą nerwice, schorzenia stawów, żołądka, jelit oraz tarczycy. Konkurencja firmy z Bełchatowa do imponującego spisu leczniczych właściwości grot solnych dodaje jeszcze zerwanie z nałogiem palenia i regenerację organizmu po stanach pozawałowych.
Wszystko to za jedyne 15 złotych za seans. Gdzie? Na przykład w pensjonacie w Krynicy, w ośrodku spa pod Warszawą albo w hotelu na krakowskim Kazimierzu, w którym grota solna jest równie dużą atrakcją jak wycieczka ortodoksyjnych Żydów w przerwie pielgrzymki do grobu cadyka. A wszystko po to, byśmy w ciągu 45 minut poczuli się jak podczas trzydniowego urlopu w Międzyzdrojach, gdy na morzu szaleje sztorm. Bo tylko wtedy znajdziemy tam tyle cennego jodu, ile – rzekomo – podczas krótkiej wizyty w jednej z jaskiń solnych.
– Jod w sztucznej jaskini? – śmieje się Jerzy Świądrowski, inżynier z Zakładu Oszczędności Energii i Ochrony Środowiska Głównego Instytutu Górnictwa w Katowicach. I dodaje, że sam osobiście znalazł jod w grotach w Lądku Zdroju, Ustroniu i Opolu. Co ciekawe, wykonana przez niego ekspertyza została sporządzona na osobiste zlecenie Wiktorii Lemeshko, która chciała wreszcie udowodnić Polakom, że jej groty tak wychwalane przez naukowców z Rosji i Białorusi mają właściwości lecznicze. Ku zdziwieniu Ukrainki ekspertyza wykazała obecność 0,3 mikrograma cennego pierwiastka na metr sześcienny groty. Czyli prawie nic. – Podstawową przyczyną śladowych stężeń jodu w powietrzu grot solnych jest niska zawartość tego składnika i jego związków w soli, z której zbudowane są jaskinie – wyjaśnia doktor Teresa Latour z Zakładu Tworzyw Uzdrowiskowych Państwowego Zakładu Higieny. Dlaczego jednak w warunkach naturalnych, na przykład w kopalni w Wieliczce, haloterapia przynosi efekty? Zdaniem fachowców sprzyjają temu duża
przestrzeń, ogromne pokłady soli i odpowiednia, właśnie naturalna wentylacja.
Wolnoamerykanka
Balneolog, doktor Szmurło, twierdzi, że kopiowanie natury nie jest niemożliwe. W Ciechocinku w jego katedrze otwarto niedawno inhalatorium aerozoli suchych. To miejsce, w którym dla celów leczniczych rozpyla się między innymi sól. Jednak wciąż prowadzone są bardzo szczegółowe medyczne badania nad właściwościami sztucznie stworzonego miniuzdrowiska. A pacjenci, którzy przebywają w inhalatorium, są pod stałą kontrolą lekarzy.
– W komercyjnych grotach solnych panuje wolnoamerykanka – twierdzi Szmurło. – Nikt nie kontroluje ani poziomu zawartych w powietrzu mikroelementów, ani stanu zdrowia tych, których namówiono na cykl haloterapii.
Według naukowca istnieje całkiem spora grupa ludzi, na przykład osoby z nadciśnieniem tętniczym, którzy w jaskini solnej nie powinni się nigdy znaleźć.
Podobnego zdania jest profesor Tatiana Gierek, kierownik Kliniki Laryngologii Śląskiej Akademii Medycznej. Zapewnia, że nie ma żadnych naukowych dowodów na to, że groty solne pomagają w schorzeniach dróg oddechowych. Sekunduje jej profesor Barbara Jarząb, kierownik Zakładu Medycyny Nuklearnej i Endokrynologii Onkologicznej w Instytucie Onkologii w Gliwicach. – Już dawno zauważyłam, że leczenie chorób tarczycy to jeden z głównych wabików klientów grot solnych – przyznaje ze smutkiem. – To oczywista bzdura, bo więcej jodu bezcennego w leczeniu schorzeń tarczycy znajdziemy w kawałku morskiej ryby.
Ta bzdura może się jednak przerodzić w poważny problem, gdy chory zauroczony cudownymi właściwościami sztucznej jaskini postanowi odstawić leki. Ludzie mają skłonność do prostych rozwiązań. W polskich grotach solnych oprócz sztucznego nieba i sztucznego wodospadu mają wkrótce pojawić się już nie całkiem sztuczne morskie akwaria. Kto wie, być może właściciele cudownych komnat doszli do wniosku, że lepiej uzdrowimy nasze ciało i duszę, nie tylko wdychając sól połączoną z cementem albo pianką montażową, ale także wtedy, gdy poddając się haloterapii, od czasu do czasu spojrzymy na naszpikowaną jodem rybkę.
Anna Szulc
Pseudoterapie
Haloterapia w sztucznych grotach nie jest jedyną magiczną metodą uzdrawiania, która w ostatnich latach zdobyła uznanie Polaków. Sporym zainteresowaniem cieszyły się do niedawna dziś już znikające bary tlenowe. Ich właściciele zapewniali, że godzina wdychania mieszanki tlenu działa jak kilkudniowy urlop w górach. Tymczasem lekarze od dawna ostrzegają, że tlen w nadmiarze sprzyja między innymi zwłóknieniu płuc i powstawaniu wolnych rodników, może być także przyczyną zaburzeń widzenia, utraty przytomności, a nawet śpiączki.
Polacy nabierają się także na wyśmiewaną przez środowiska medyczne, ale przynajmniej zupełnie nieszkodliwą terapię poprzez świecowanie uszu. Ogrzewanie uszu świecą ma zdaniem świecujących uzdrowić nas z przewlekłego stresu, bólów głowy oraz zlikwidować zaburzenia przemiany materii i wzmocnić odporność. Choć nie ma żadnych dowodów naukowych na skuteczność tej metody, jej popularność nie słabnie. Podobnie jak popularność terapii biorezonansowej przeznaczonej dla alergików, osób w depresji, a przede wszystkim palaczy. Właściciele tak zwanych gabinetów biorezonansu magnetycznego zapewniają, że wystarczy przynieść ze sobą wypalony niedopałek ulubionego gatunku papierosa wraz z popiołem. Zabiegi przeprowadza się, wykorzystując tajemnicze urządzenie przypominające na pierwszy rzut oka notebook. Palaczowi do czoła przyczepia się elektrody, które mają wysyłać impulsy elektromagnetyczne i leczyć go z nałogu. Przyznam się – też kiedyś przyczepiono mi elektrody do czoła. Jak paliłam, tak palę.
(as)