Strach w oczach Erdoğana. To może być koniec jego ery

Trzęsienie ziemi wyniosło go do władzy, trzęsienie ziemi może tę władzę pogrzebać. Jeśli doliczyć do tego wysoką inflację i drożyznę, dni Recepa Tayyipa Erdoğana na stanowisku prezydenta Turcji mogą być policzone.

Prezydent Recep Tayyip Erdoğan
Prezydent Recep Tayyip Erdoğan
Źródło zdjęć: © East News
Jakub Majmurek

W ciągu ostatnich 20 lat RecepTayyipErdoğan całkowicie zdominował turecką politykę. Nie tylko wygrywał kolejne wybory, ale także zmienił ustrój Turcji, wprowadzając w kraju system prezydencki. Podporządkował sobie prokuraturę, sądy i media. Wielu przeciwników politycznych wsadził do więzień. Turcja pod jego rządami stawała się coraz bardziej autorytarnym państwem.

Mimo tego turecki przywódca może przegrać wybory prezydenckie i parlamentarne, które odbędą się w Turcji za tydzień.

W sondażach przewagę nad jego Partią Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) ma koalicja sześciu opozycyjnych ugrupowań. Przewagę nad Erdoğanem ma również Kemal Kiliçdaroğlu, wspólny kandydat opozycji na prezydenta, choć te wybory najpewniej rozstrzygną się w drugiej turze, 28 maja.

Trzęsienie ziemi, które zachwiało autokratą

Co takiego się stało, że Erdoğan i jego partia będą walczyć o utrzymanie władzy do ostatniego głosu? Poparcie AKP i jej lidera ciągną w dół dwie sprawy. Pierwsza to nieadekwatna w oczach opinii publicznej reakcja państwa na trzęsienie ziemi, które zdemolowało w lutym wschodnią część kraju.

Trzęsienie, największe od 1939 roku, objęło obszar zamieszkały przez 15 milionów ludzi, czyli około 18 proc. ludności Turcji. Zginęło prawie 60 tysięcy osób, a 2,7 miliona zostało bezdomnymi. Straty szacuje się na 35 miliardów dolarów, co stanowi 4 proc. tureckiego PKB.

Pomoc do osób uwięzionych pod gruzami budynków, które zawaliły się w wyniku wstrząsów, przybywała często za późno, a dostarczającym jej ekipom wielokrotnie brakowało ludzi i sprzętu.

Erdoğan na głosy zwracające uwagę na te problemy zareagował w swoim stylu: oskarżeniami o "dezinformację" i próbę zbicia politycznego kapitału na tragedii.

Do najbardziej elokwentnych krytyków rządu w mediach społecznościowych zapukały odpowiednie służby. By kontrolować narrację na temat trzęsienia, Ankara na pewien czas zaczęła blokować nawet dostęp do Twittera.

W dodatku tragedia nie przybrałaby aż takich rozmiarów, gdyby w Turcji budowano zgodnie ze standardami odpowiednimi dla terenów sejsmicznych. Władza przymykała jednak oko na to, że nie są one respektowane. W 2018 roku ogłoszono amnestię, która zalegalizowała 7,4 miliona budynków niespełniających standardów, zbudowanych wbrew prawu.

Wszystko to tworzy poczucie, że państwo zawiodło. A przecież od 20 lat państwo i Erdoğan to synonimy.

Co ciekawe, partia Erdoğana wygrała po raz pierwszy wybory w 2002 roku na fali głębokiego rozczarowania Turków do całego ówczesnego systemu politycznego, czego głównym powodem była bezradność państwa wobec trzęsienia ziemi z 1999 roku.

Katastrofa naturalna ułatwiła Erdoğanowi sięgnięcie po władzę, dziś może mu ją odebrać.

Prezydencka drożyzna

Drugim czynnikiem kruszącym poparcie Erdoğana jest drożyzna. W wyniku pandemii i wojny w Ukrainie zmaga się z nią cały świat, jednak w Turcji ten problem jest wyjątkowy już choćby ze względu na skalę.

W zeszłym roku inflacja wyniosła 86 proc. W tym roku wynosi 40 proc. – i to według oficjalnych danych, które mogą być zaniżone. Do wzrostu cen bezpośrednio przyczyniła się polityka tureckiego prezydenta. Erdoğan uznał bowiem, że za wszelką - nomen omen - cenę, trzeba utrzymać wysoki wzrost gospodarczy. Tylko w ciągu dwóch lat usunął trzech szefów formalnie niezależnego banku centralnego, by wymusić na nim stymulujące wzrost niskie stopy procentowe. Oczywistym efektem takiej polityki była dwucyfrowa inflacja.

Elektorat dający AKP kolejne sukcesy mieszka głównie w małych miastach i na obszarach wiejskich, czyli na najuboższych, najbardziej konserwatywnych i religijnych terenach kraju.

Rządy Erdoğana przyniosły tej części tureckiego społeczeństwa awans ekonomiczny oraz kulturowo-polityczny.

Pierwsza dekada jego rządów to ekspansja klasy średniej, ambitne projekty infrastrukturalne i wyjście milionów ludzi z biedy. Erdoğan, przedstawiciel umiarkowanego islamizmu, konsekwentnie – uzasadniając to "obroną praw wierzących" - osłabiał również świecki charakter państwa, poszerzając przestrzeń dla obecności islamu w sferze publicznej.

I oto teraz drożyzna uderza w jego najwierniejszy elektorat i kwestionuje kluczowy element niepisanej umowy społecznej, jaką zawarł z nim turecki przywódca: ja wzmacniam swoją władzę, ale wam żyje się coraz lepiej.

Erdoğan stara się równoważyć drożyznę ofertą socjalną. Pensja minimalna wzrośnie w tym roku w Turcji o 55 proc., pensje urzędników państwowych - o 30 proc., ułatwione ma być przechodzenie na emeryturę. To popularne posunięcia, ale mogą nie wystarczyć do utrzymania władzy.

Charyzmą też można się zmęczyć

To otwiera szansę dla opozycji i jej kandydata na prezydenta Kemala Kiliçdaroğlu. Choć podobnie jak Erdoğan kandydat opozycji wywodzi się z bardzo skromnej rodziny, to trudno o dwóch bardziej różnych polityków.

Jak powiedział portalowi CNN turecki politolog Murat Somer, "Erdoğan jest z temperamentu sprzedawcą, Kiliçdaroğlu - biurokratą".

Faktycznie, obecny prezydent ma przebojowość i energię człowieka interesu, kogoś, kto byłby w stanie z zyskiem sprzedać piasek mieszkańcom Sahary. Kiliçdaroğlu wygląda i zachowuje się jak skromny urzędnik, który dobrze się czuje, pracując raczej z dokumentami niż przemawiając publicznie.

W latach 90. Kiliçdaroğlu faktycznie pracował jako urzędnik, został nawet nagrodzony tytułem Biurokraty Roku. Do polityki trafił jako autor głośnego raportu na temat systemowego problemu z korupcją w tureckiej polityce i tym tematem zajmuje się intensywnie do dziś.

Od 2010 roku Kiliçdaroğlu kieruje Republikańską Partią Ludową (CHP), formacją założoną sto lat temu przez ojca nowoczesnej Turcji Atatürka. Centrolewicowa partia przywiązana jest do wizji świeckiej, westernizującej się Turcji.

Kiliçdaroğlu w ciągu 13 lat kierowania partią starał się uczynić ją bardziej otwartą na potrzeby wierzących Turków. Wielokrotnie też przegrywał z Erdoğanem. Był jednak w stanie utrzymać się na czele CHP mimo zarzutów o brak charyzmy i nie dość wyrazisty opór wobec autorytarnych działań lidera AKP.

Faktycznie, Kiliçdaroğlu unikał otwartej konfrontacji z obecnym prezydentem. Gdy w 2017 roku w Turcji został wprowadzony system prezydencki - w wyniku referendum, którego uczciwość kwestionowano - Kiliçdaroğlu łagodził nastroje, nie chciał konfrontacji na ulicach.

Trudno uznać go też za charyzmatycznego polityka, zwłaszcza na tle Erdoğana. Zwolennicy lidera CHP przedstawiają to jednak jako zaletę, zwracają uwagę na jego koncyliacyjność, zdolność do schowania do kieszeni własnego ego, umiejętność kompromisu – czego efektem była koalicja sześciu opozycyjnych partii.

Być może Turcy okażą się po dwóch dekadach zmęczeni charyzmą Erdoğana. Kiliçdaroğlu obiecuje bardziej kolegialny system rządów, łącznie z powrotem do systemu parlamentarno-gabinetowego, w którym prezydent znów pełnił będzie głównie ceremonialne funkcje.

Czy prezydent odda władzę?

Dla Zachodu i Ukrainy zmiana władzy w Turcji byłaby pożądana. Nowa ekipa miałaby znacznie chłodniejsze relacje z Putinem, choć pewnie nie przyłączyłaby się do sankcji wymierzonych w Rosję – turecka gospodarka za bardzo potrzebuje rosyjskich surowców i pieniędzy rosyjskich turystów.

Zmiana władzy oznaczałaby jednak normalizację relacji Ankary z NATO i UE oraz zniesienie tureckiego weta ws. członkostwa Szwecji w tej pierwszej organizacji.

Klęska Erdoğana byłaby też sygnałem, że fala autokratycznego populizmu opada, że demokrację można obronić nawet wtedy, gdy władza ma w wyborczym wyścigu kolosalną, nieuczciwą przewagę nad opozycją.

Podstawowe pytanie brzmi jednak, czy Erdoğan zechce oddać władzę po przegranych wyborach.

O ważności wyborów zadecyduje Najwyższa Rada Wyborów, której skład jest losowany wśród wszystkich sędziów. Ponieważ Erdoğan obsadził większość etatów sędziowskich swoimi ludźmi, losowanie jest korzystną dla niego metodą dającą szansę na wprowadzenie "swoich" sędziów do Rady.

Przy niewielkich różnicach głosów i doniesieniach o nieprawidłowościach w niektórych okręgach Rada może zadecydować o powtórzeniu wyborów prezydenckich lub parlamentarnych.

Podobny wariant testowano już w 2019 roku w wyborach na burmistrza Stambułu. Choć tam obrócił się on przeciw Erdoğanowi: w powtórzonych wyborach kandydat CHP wygrał ze znacznie większą przewagą niż w pierwszych.

Teraz jednak im wyraźniej opozycja wygra, tym trudniej będzie sprzedać Turkom taki scenariusz.

W najgorszym wypadku można wyobrazić sobie uliczne walki zwolenników obu stron lub nawet turecki Majdan – gdyby Erdoğan okopał się na stanowisku.

Erdoğan brzmi w kampanii dość desperacko, rzuca pod adresem opozycji coraz bardziej absurdalne oskarżenia. Straszy Turków, że jeśli straci władzę, kraj opanują kurdyjski terroryzm i "ideologia LGBT".

Niewykluczone, że przyszła niedziela okaże się dla Turcji dopiero początkiem bardzo gorącego politycznie okresu.

Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn
tayyip recep erdoganturcjawybory w turcji
Wybrane dla Ciebie