Strach generała
Miły, skromny człowiek czy chorobliwie podejrzliwy tyran? Który z wizerunków gen. Wojciecha Jaruzelskiego jest prawdziwy? Dokumenty WSW z lat 70. zdają się wskazywać odpowiedź.
09.08.2011 | aktual.: 09.08.2011 11:57
W 1990 r. ukazały się wspomnienia Tadeusza Zalewskiego – dziennikarza, który towarzyszył z kamerą Wojciechowi Jaruzelskiemu w latach 80. Zalewski opisał towarzysza generała jako miłego, serdecznego człowieka, który lgnął do swoich rodaków: „Całkowicie bez uprzedzenia zatrzymywaliśmy się przy kombajnach pracujących podczas żniw, odwiedzaliśmy rolników w obejściach, wchodziliśmy do wiejskich sklepów. Bywało, że na koloniach letnich Jaruzelski pograł z chłopakami w ping-ponga, na obozach harcerskich śpiewał „Płonie ognisko i szumią knieje, drużynowy jest wśród nas”.
Odmienne świadectwo zostawił były szef wywiadu i kontrwywiadu SB MSW gen. Władysław Pożoga: „Generał Wojciech Jaruzelski przez cały okres kariery nie przebierał w środkach w dążeniu do osiągnięcia najwyższych stanowisk w państwie. Wyjątkowo mściwy uwielbia pochlebstwa, zamknięty w sobie, pozujący na uczciwego, podejrzliwy wobec najbliższego otoczenia. Uwielbia przeprowadzanie częstych zmian na szczeblach partyjno-państwowych, posługując się donosami w stosunku do najbliższych współpracowników uważanych za swoich przeciwników”.
Niezbyt pochlebny obraz osobowości bohatera wyłania się też z relacji wieloletniego szefa ochrony Jaruzelskiego płk. Artura Gotówki. Jego świadectwo jest o tyle ważne, że miał on szeroki wgląd w sprawy zawodowe generała, a także w jego życie prywatne. Gotówko w pełni potwierdził negatywny obraz Jaruzelskiego nakreślony przez gen. Pożogę i podał przy tym sporo ciekawych informacji od siebie. Opisał na przykład barwne nawyki generała, takie jak kilkakrotne przebieranie się w ciągu dnia w świeżo wyprasowany mundur. Gotówko opowiedział też o kanistrze wody destylowanej, którą zawsze musiał mieć przy sobie, bowiem chorobliwy pedant Jaruzelski nie mył się w zwykłej wodzie.
Pułkownik Gotówko potwierdził, że generał był człowiekiem wyjątkowo nieufnym i mściwym, otoczonym przez kamarylę donosicieli i pochlebców. Twarz szczerego, skromnego i uczciwego żołnierza uznał za propagandową kreację.
Który z przedstawionych wyżej obrazów jest bliższy prawdy? Czy rację miał Zakrzewski, czy może Pożoga i Gotówko? Ciekawe światło na ten problem rzucają dokumenty dotyczące towarzysza generała wytworzone przez Wojskową Służbę Wewnętrzną w latach 70.
Ochrona szefa
Jako minister obrony narodowej (1968–1983) gen. Wojciech Jaruzelski zawsze znajdował się pod czujną opieką specjalnej grupy WSW. Dodatkowo kiedy wyjeżdżał do któregoś z lokalnych garnizonów, do jego ochrony angażowano miejscowe struktury WSW i SB.
Tak było m.in. w 1972 r., kiedy Jaruzelski miał się pojawić wspólnie z I sekretarzem KC PZPR Edwardem Gierkiem na centralnych uroczystościach dożynkowych w Bydgoszczy. Ponieważ uroczystość miała odbyć się na stadionie Wojskowego Klubu Sportowego Zawisza, ciężar „zabezpieczenia imprezy” spoczywał na WSW. Wojskowa bezpieka przystąpiła więc do szeroko zakrojonych „działań kontrwywiadowczych”. Jak wiadomo, częstowanie chlebem i solą czy też występy zespołów ludowych przed obliczem towarzysza Gierka mogły stać się nie lada gratką dla służb specjalnych NATO.
W okolicy stadionu Zawiszy i pobliskich jednostek wojskowych zainstalowano tzw. Zakryte Punkty Obserwacyjne (ZPO) obsadzone przez funkcjonariuszy WSW. Wyposażeni w lornetki i sprzęt łączności mieli oni meldować o każdym samochodzie z zachodnimi rejestracjami, a także identyfikować osoby „podejrzane i przypadkowe”. Zwiększono też liczbę pieszych patroli legitymujących przechodniów. Z odkrytego terenu jednostek wojskowych pousuwano sprzęt wojskowy, nawet ten z II wojny światowej, żeby „wróg” nie miał co fotografować. Grupa operacyjna WSW zabezpieczyła przejazd partyjnych oficjeli z lotniska na stadion Zawiszy, wcześniej uruchamiając siatkę agentów obserwujących przygotowania do przyjęcia delegacji. Wszystkie obiekty, w których mieli przebywać gen. Jaruzelski i partyjne kierownictwo, sprawdzono pod względem pirotechnicznym. Zasadność podejmowania innych przygotowań z kontrwywiadem miała już niewiele wspólnego.
Wszystkich żołnierzy, którzy z jakichś powodów byli podejrzewani przez WSW o „nieprawomyślność”, usuwano z obszaru, gdzie odbywały się uroczystości. Zadbano o to, by na swej drodze towarzysz generał mógł napotkać jedynie „moralno-politycznie pewnych” żołnierzy: „W związku z tym, że przez teren 4. pułku łączności przejeżdżały będą do trybuny głównej WKS Zawisza samochody z członkami Biura Politycznego i rządu PRL uzgodnić z dowódcą jednostki dobór odpowiedniej kadry i żołnierzy służby zasadniczej, szczególnie na trasie przejazdu przez teren jednostki”.
Kompania honorowa witająca towarzyszy Gierka i Jaruzelskiego miała być pozbawiona amunicji i poddana wnikliwej inwigilacji. Stosowny plan operacyjny WSW zakładał: „Przed udaniem się kompanii na miejsce powitania spowodować pod naszym nadzorem szczegółową kontrolę wszystkich żołnierzy celem zapobieżenia posiadania przez żołnierzy amunicji i innych niebezpiecznych przedmiotów niewchodzących w skład wyposażenia”.
Strach przed żołnierzami poborowymi był tu aż nadto widoczny. Może ojciec któregoś z nich został kiedyś zakatowany przez UB? Może zginął w 1956 r. w Poznaniu albo rozjechały go czołgi na Wybrzeżu w 1970 r.? Może jakiś zaciekły wróg władzy ludowej odwdzięczy się jej serią z kałasznikowa?
Wybrańcy ludu
Rozbrajanie żołnierzy w jednostkach wizytowanych przez szefa MON było czynnością rutynową. W podobny sposób rekwirowano bagnety, świece dymne czy inne przedmioty, którymi można byłoby zakłócić doniosłe wydarzenie. Broń i niebezpieczny sprzęt zamykano w magazynach, skrupulatnie liczono i przez cały czas trwania wizyty trzymano pod opieką znacznie pewniejszej politycznie kadry zawodowej. Co ciekawe, ostrą amunicję na czas wizyt Jaruzelskiego odbierano nawet wartow-nikom strzegącym budynków i sprzętu wojskowego na zewnętrznych posterunkach. W zapiętych pod brodę hełmach dalej wyglądali groźnie, ale w przypadku jakiegoś łobuzerskiego wybryku, a nawet napadu rabunkowego obliczonego na zdobycie karabinu czy pistoletu żołnierze ci nie byliby w stanie się bronić.
W lokalach, które odwiedzał minister, wcześniej aktywizowano tajnych współpracowników. Znając w przybliżeniu do pięciu minut wszystkie kroki zaplanowane przez szefa MON, wojskowa bezpieka mogła „ustawić” na jego drodze starannie wyselekcjonowanych żołnierzy. Chodziło o to, by nie narazić ministra na kontakt z „osobą niepożądaną” lub „ideologicznie obcą”. Żadna kara nałożona post factum na żołnierza, który mógłby nawet obrazić ministra, nie byłaby w stanie zrekompensować samego faktu narażenia go na taki afront. Każdy żołnierz, którego mógłby napotkać towarzysz generał, musiał prezentować przywiązanie do marksistowskich ideałów i być wiernym synem socjalistycznej ojczyzny. W 1974 r., gdy Jaruzelski pojawił się w pewnym garnizonie wspólnie z jednym z najbardziej prominentnych sowieckich wojskowych, marszałkiem Wiktorem Kulikowem, wszystkie warty, posterunki i miejsca, gdzie mogło dojść do rytualnej „pogawędki ze zwykłym żołnierzem”, obstawiono młodzieżowym aktywem partyjnym i agentami WSW.
W podobny sposób jak żołnierzy przed wizytami Jaruzelskiego selekcjonowano i cywili. Kiedy w 1973 r. towarzysz generał miał przybyć do Bydgoszczy na konferencję partyjną Pomorskiego Okręgu Wojskowego, WSW zaplanowała „spowodowanie doboru sprawdzonych przez nas żołnierzy i pracowników cywilnych przewidzianych do pełnienia wart, służb wewnętrznych, dyżurów i obsługi (szatniarze, kucharze, kelnerzy i lekarze)”.
Pracownicy kuchni i wojskowych kantyn, w których mógł pojawić się minister, byli starannie dobrani „pod względem moralno-politycznym”. Wszyscy przed wizytą przechodzili badania lekarskie.
Podobne środki bezpieczeństwa dotyczyły nie tylko codziennej służby towarzysza generała, lecz także jego wakacji. Kiedy w lutym 1979 r. Jaruzelski wypoczywał z żoną i córką w willi Zarządu II w Cyrhli, w jej otoczeniu i okolicy tradycyjnie roiło się od funkcjonariuszy oraz agentów, wokół krążyły patrole po cywilnemu lub wojskowe wyposażone w samochody i sprzęt łączności. Tajniacy obstawiali pobliską trasę narciarską i szlaki turystyczne. Gdyby towarzysz Jaruzelski lub jego gość i odpowiednik z NRD gen. Heinz Hoffmann zechcieli popływać, zabezpieczono dla nich basen w luksusowym hotelu Kasprowy. Przez całe lata 70. środki ochrony towarzysza ministra stawały się coraz bardziej wyrafinowane.
Wzorem rzymskich cesarzy
W październiku 1978 r. w Biedrusku odbyła się Centralna Wystawa Dorobku Rolnictwa Wojskowego, na której prezentowano osiągnięcia poszczególnych Wojskowych Gospodarstw Rolnych (WGR). Gospodarstwa takie istniały w większości garnizonów wojskowych i – przynajmniej teoretycznie – zasilały je w żywność. W rzeczywistości pomimo dysponowania darmową siłą roboczą funkcjonowały tylko trochę lepiej niż cywilne PGR. Ich znaczenie dla zaopatrzenia wojska było niewielkie i spełniały one głównie funkcje propagandowe.
Przed wystawą w Biedrusku wydano mnóstwo pieniędzy. Budowano makiety budynków Wojskowych Gospodarstw Rolnych, z całej Polski zwożono maszyny rolnicze, wzorowe krówki i świnki. Kolejne nikomu nieprzydatne przemówienia i wykłady wygłaszali ściągnięci samolotem wysocy oficerowie służb kwatermistrzowskich i funkcjonariusze Głównego Zarządu Politycznego WP.
Swoje osiągnięcia prezentowały wszystkie trzy okręgi wojskowe, a także poszczególne rodzaje sił zbrojnych. Zajmowano się problemami leków stosowanych do szczepienia zwierząt gospodarskich i rozrzucaniem obornika. Trudno dzisiaj stwierdzić, czy w tym ostatnim prym wiodła Marynarka Wojenna czy też jednostki wojsk lotniczych. Wiadomo na pewno, że najlepsze WGR otrzymało przechodni proporczyk wręczony przez ministra rolnictwa.
Cała impreza jak zwykle objęta była ścisłym „zabezpieczeniem kontrwywiadowczym” WSW. Tym razem jednak nie wystarczyło już klasyczne „dobranie pod względem moralno-politycznym” pracowników kuchni i kasyna obsługujących ministra, bo zastosowano środki nowe. WSW wprowadziła do ekipy przygotowującej posiłki dla Jaruzelskiego dwóch tajnych współpracowników (TW „Muzyk” i OZ „Czapla”). Trudno orzec, jak ich praca wpłynęła na jadłospis i jakość potraw zaserwowanych szefowi MON, choć zapewne były one lepiej zaopatrzone z kontrwywiadowczego punktu widzenia. Koniec końców, na przystawkę Jaruzelski dostał karpia w galarecie i strogonowa w sosie pikantnym. W skład dania głównego wchodziły zupa jarzynowa z grzankami, filet cielęcy z pieczarkami oraz surówka z pomidora na liściu sałaty i kalafior z wody. Na deser towarzysz generał otrzymał galaretkę z brzoskwinią i bitą śmietaną. Całość obiadu – wręcz wystawnego jak na warunki PRL, szczególnie w wojsku – nie była zakrapiana swojskim kompocikiem, tylko importowanym
rieslingiem i imperialistyczną pepsi-colą.
WSW pilnowała, by w czasie posiłku szefa MON nie doszło do jakiejkolwiek próby sabotażu, toteż pochodzenie poszczególnych składników obiadu było ściśle ewidencjonowane. Dzięki temu z dokumentów archiwalnych wiemy dziś, że mięso spożyte w Biedrusku przez towarysza generała pochodziło z Okręgowego Przedsiębiorstwa Przemysłu Mięsnego w Poznaniu, a pepsi-cola – z tamtejszego WSS Społem.
Najciekawsze w całej tej historii jest to, że do sprawdzenia, czy obiad Jaruzelskiego jest smaczny i nie jest zatruty, użyto żywych testerów. Potrawy przygotowane dla szefa MON spożyli najpierw kpt. Mieczysław Wcisło (lekarz), por. Marian Szymkowiak i „obywatel Bolesław Pękalski”. Ten trzeci chyba po to, by sprawdzić, czy w posiłku nie ma trucizny, na którą odporni są wojskowi, a działa na cywilów. Po spróbowaniu potraw lekarz kpt. Wcisło zbadał najpierw siebie, a potem współbiesiadników, stosownym pisemnym protokołem uznając, że wszystko jest w porządku. Zapewne dopiero wtedy obiad spożył gen. Wojciech Jaruzelski.
Zwyczajny strach
Nie ma wątpliwości, że opisane wyżej środki bezpieczeństwa nie mogły być stosowane bez wiedzy i zgody towarzysza generała. Niektóre z nich trudno uznać za typową ochronę ważnej osobistości. Jaruzelski był wówczas ledwie ministrem obrony narodowej i nie ma dowodów na to, by żywych testerów żywności stosowano w przypadku np. I sekretarza PZPR.
Także z wojskowego punktu widzenia takie środki wydają się co najmniej grubą przesadą. Zagrożenie wojną nie istniało, a służby specjalne NATO nie posługiwały się takimi metodami, o czym dobrze wiedziały służby specjalne PRL. W tym kontekście posługiwanie się testerami żywności wygląda na farsę na miarę całej wystawy rolniczej w Biedrusku.
Zwyczajowe rozbrajanie wizytowanych żołnierzy i tak szczegółowa kontrola posiłków wydają się więc przede wszystkim związane nie z ówczesnym stanem zagrożenia dla życia i zdrowia ówczesnego ministra obrony narodowej, tylko stanem jego umysłu. W szerszym kontekście także samopoczucia przywódców PRL. Najwyraźniej Jaruzelski obawiał się, że może zostać otruty przez jakiegoś kucharza lub zastrzelony przez któregoś z pochodzących z poboru żołnierzy. To ciekawy sygnał alienacji władzy i obawy o stosunek, jaki może mieć do swoich przywódców to całe podejrzane społeczeństwo.
Piotr Gontarczyk
Autor jest historykiem i politologiem. Przygotowuje biografię polityczną Wojciecha Jaruzelskiego.