PolskaStowarzyszenia Spearfishing Poland: O wrocławskich myśliwych ryb

Stowarzyszenia Spearfishing Poland: O wrocławskich myśliwych ryb

Stowarzyszenia Spearfishing Poland: O wrocławskich myśliwych ryb
Źródło zdjęć: © WP.PL

02.10.2009 14:10, aktual.: 05.10.2009 10:32

Raz na tydzień muszą zamoczyć tyłek i puścić bąbla. Tropią szczupaki i ośmiornice.

Piszemy o wrocławskich myśliwych, którzy dziś walczą w I Ogólnopolskich Zawodach w Łowiectwie Podwodnym w Zachodniopomorskiem.
Łowiectwo podwodne to sport ekstremalny. Bez potrenowania na basenie bezdechów nie uda się nic ustrzelić pod wodą. Co najwyżej można zostać spoliczkowanym płetwą ogonową ryby, obrażonej, że człowiek jej zagląda pod taflę jeziora.

- O, ten szczupak musi mieć z 60-70 cm, można byłoby go trafić - pokazuje palcem na krąg rozpryśniętej wody Daniel Sielowski, wrocławski architekt, świeżo upieczony prezes Stowarzyszenia Spearfishing Poland, pierwszego takiego w Polsce. Zostało zawiązane we Wrocławiu. Spearfishing to z angielskiego łowiectwo z harpunem, czyli polowanie z kuszą.

Jest sobota w południe, przyjechaliśmy nad Oławkę zrobić zdjęcie. Powinnam to wyraźnie zaznaczyć w swoim artykule, że tylko na zdjęcie, bo prezes pilnuje przestrzegania przepisów, a nie wykupił pozwolenia na Oławkę. Żeby móc polować w wodzie, trzeba nie tylko umieć nurkować, ale też wyrobić sobie kartę łowiectwa pod-wodnego. A także wykupić pozwolenie od Polskiego Związku Wędkarskiego na wejście do wody. Dostaje kartę ten, kto zda egzamin i będzie znał okresy i wymiary ochronne ryb, a także miał pojęcie, jak zachować się bezpiecznie pod wodą. Trzeba sobie zdawać sprawę, że pod wodą organizm inaczej funkcjonuje.

Nie ma tam horyzontu, panuje inne ciśnienie - tłumaczy Sławomir Derecki, wrocławski jubiler, który w złoto i srebro oprawia skamieniałości i meteoryty. Wyjaśnia, że w pewnym momencie przy wynurzaniu można poczuć się sennym i wtedy - nawet się utopić. Trzeba wiedzieć o tych niebezpieczeństwach.

PZW z wielką rozwagą sprzedaje pozwolenia.
- Mówiąc wprost: nie chcą dawać. Uważają, że stwarzamy im nierówną konkurencję, bo nie łowimy z brzegu, tylko schodzimy pod wodę. I widzimy rybę, więc nam łatwiej. A to nieprawda. Ryba jest w swoim środowisku, ma skrzela, a my tylko tyle powietrza w płucach, ile nam się uda zaczerpnąć. Nie nurkujemy z akwalungami - zaznacza.

Na świecie dozwolone jest to jedynie w USA, Norwegii, Wielkiej Brytanii i na wodach bezterytorialnych. Mimo to wędkarze nazywają ich kuszownikami, czyli kłusownikami z kuszą.
Żeby zanurkować, trzeba się odpowiednio ubrać. Wiadomo, że nawet latem nie da się za długo siedzieć pod wodą, a cóż dopiero zimą, gdy woda ma 4 stopnie. Najgorszy wtedy jest moment zamoczenia się w kombinezonie.

- Pochlapanie się taką wodą jak dziś, która ma 16 stopni, jest podobnym odczuciem, jak przy wchodzeniu do Bałtyku w najcieplejszym dniu lipca - zarzeka się Sielowski, pakując się do Oławki i patrząc na termometr, który ma w zegarku na ręce. - Ale zaraz zrobi się ciepło - zapewnia.

A to dzięki kombinezonowi piankowemu mokremu, który nakłada się na nagie ciało. W zależności od pory roku, można założyć wersję cieńszą - latem to może być 5 mm, zimą - do 7,5 mm. Przepuszcza całkowicie wodę, ale jest zrobiony z takiego materiału, że dobrze chroni przed zimnem.
W rękawicach, skarpetach i masce na twarzy można nie wychodzić z wody nawet przez trzy godziny. Zimą daje się wytrzymać o połowę krócej.

Okienko w masce należy wysmarować przed zanurzeniem się odpowiednim preparatem, by ciągle nie parowało z powodu różnicy temperatur. Albo wystarczy napluć i rozetrzeć, a potem przepłukać wodą. Potrzebne są też płetwy i pas z ołowiu do obciążenia ciała, żeby co rusz nie wypływało na powierzchnię. Do tego jeszcze nóż, bo pod wodą nigdy nie wiadomo, czy się w coś nie wpadnie: w pozostawione sieci czy worek foliowy.

- Ja ostatnio wypłynąłem z takim workiem i gdyby nie nóż, nie wiem, czym by się to skończyło - opowiada Roger Anderko, z zawodu tokarz frezer, zapalony nurek i łowca. Jako jedyny z trójki podwodnych myśliwych ma kombinezon nie jednolicie czarny, ale w barwach maskujących, jak w wojsku. Jego 7-miesięczny syn to Alan. - Też będzie ze mną polował, to już postanowione, choć jego mama się na to trochę krzywi - zaznacza. Przebiera się i dalej opowiada kolegom.

- No mówię wam, ten sum musiał mieć z 40-50 kg. Strzeliłem go, a on jak wydarł do przodu, to ja musiałem uciekać do góry, bo by mnie chyba utopił - tłumaczy. Łowcy podkreślają, że sum to waleczna ryba. Nie poddaje się bez walki. Jak rzadko która potrafi takiego młynka zrobić, że trudno z nią wygrać. Spotkanie z 80-kilogramowym rozjuszonym okazem to jak zderzenie z autem, gdy się przechodzi w niedozwolonym miejscu ulicy, a kierowca nie zdążył wyhamować.

Daniel Sielowski śmieje się, że pierwszym prezesem Stowarzyszenia Spearfishing Poland został dzięki żonie Agnieszce. 10 lat temu na początku studiów pojechał z nią do Grecji, do jej brata, który już uprawiał łowiectwo podwodne. W krajach Morza Śródziemnego jest niemal sportem narodowym, podobnie jak w Rosji. Wcześniej na wakacjach w Hiszpanii pływał w masce i zobaczył ośmiornice i egzotyczne ryby. Spodobał mu się ten świat. Na punkcie polowania nie zwariował jednak zupełnie.
- Hoduję w domu kota, ale nie jest pomyślany jako przynęta na rekina. A na świecie są tacy szaleńcy - zaznacza.

W Polsce szukał w internecie ludzi podobnych do siebie. Po roku odezwał się do niego Jacek Garbacz, podobny entuzjasta nurkowania, który na studia na Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu przyjechał z Lubina. Jest kierownikiem ratowników z aquaparku. Kilka lat temu zobaczył w telewizji program o łowiectwie podwodnym, postanowił zajrzeć pod wodę. Szybko przekonał się jednak, że nurkowanie sprzętowe, czyli z akwalungiem, to nie jest to.

- Co innego wypuścić bąbel powietrza, zaczerpniętego znad powierzchni wody co kilka minut, a co innego z butli. Seria bąbli straszy ryby i nie da się ich podglądać ani robić zdjęć - tłumaczy. Jacek siedzi w wodzie, ile tylko może. Nie tylko sprawił sobie specjalną obudowę na aparat fotograficzny, ale też na telefoniczny. Zimą mniej nurkuje, ale za to dwa razy w tygodniu ćwiczy bezdechy z kolegami na basenie na Teatralnej we Wrocławiu. - Mój rekord to 4 minuty i 25 sekund. Jeszcze zostało mi trochę do pobicia rekordu Polski - 7.24. Światowy: 11 minut i 35 sekund!

Jacek wśród swoich najciekawszych zdobyczy wylicza turbota w Norwegii. Wygląda jak flądra. Przyznaje, że musiał odstąpić pola 11-kilogramowemu halibutowi, na którym podczas walki złamał strzałę. Łowca strzela w linię boczną ryby, bo dobrze ją widać, a trafienie w nią oznacza strzał w kręgosłup. To uśmierca rybę.

Podwodny łowca, czyli z angielskiego niebieski myśliwy (blue hunter), musi jeszcze zaopatrzyć się w kuszę ze strzałami na lince, żeby zdobycz nie opadła na dno. Polowanie ma sens w wodzie, w której widoczność jest przynajmniej na półtora metra. Może to być jezioro, rzeka albo morze.

Zanurza się na głębokość do 15 m, choć na morzu - nawet do 30. - Na obiad czy kolację lubię upolować okonia albo lina. Jak ryba dopisuje i wychodzę z nadwyżką, pakuję ją do lodówki. Nic się nie może zmarnować - opowiada Roger. Według niego nurkowanie z kuszą jest przyjemne nie tylko z tego powodu, że można się poczuć przedwiecznym łowcą, który musi naganiać się za zwierzyną, by nakarmić siebie i rodzinę. Robi to też dla samych podwodnych widoków i obcowania z naturą.
Podwodny łowca, czyli z angielskiego niebieski myśliwy (blue hunter), musi zaopatrzyć się w kuszę ze strzałami na lince, żeby zdobycz nie opadła na dno.
- Jest tam idealny spokój, nikt nie gada, można oglądać podwodne łąki, żerowanie ryb. A jak się wynurzysz, możesz bezpiecznie zobaczyć lochę dzika, która przyszła z młodymi napić się wody. Jesteś jak w przyrodniczym filmie - opowiada.

Ryba rybie nierówna. Walka ze szczupakiem przypomina pojedynek z szeryfem w samo południe. Patrzy prosto w oczy. Sum potrafi broniąc się pociągnąć głębiej, łapiąc łowcę za rękę lub nogę. Węgorze kąsają jak najwredniejsze jamniki.

- Obowiązuje jedna zasada: jeśli nie jesteś agresywny, wodne zwierzęta też nie będą wobec ciebie agresywne - twierdzi Sławomir Derecki. I opowiada historię z drapieżną mureną, wielką jak męskie ramię, która podpłynęła na płyciznę i smyrała go górną płetwą, gdy wrzucał do wody resztki czyszczonych ryb. - Podpłynęła, by coś dostać, jak piesek - twierdzi.

Podwodne łowiectwo odkrył w Turcji 20 lat temu. Poczuł wtedy, że budzi się w nim atawizm, który drzemie w większości mężczyzn i w niektórych kobietach: gonienie za zwierzyną. Nie widzi go w swojej żonie, ale rozpoznał u 17-letniej bratanicy, która już strzeliła swoją pierwszą, 35-dekagramową rybkę. Sam najchętniej poluje na ośmiornice, bo uważa je za najinteligentniejsze wodne stworzenia i... najsmaczniejsze. Potrafi je przyrządzić tak, że wcale nie są gumowate.

- Wystarczy pogotować filet ośmiornicy przez 2,5 godz. w zwykłym czerwonym winie, może być beaujolais, na maleńkim ogniu - opowiada. Potem dodajemy oliwę z oliwek i odrobinę zwykłego oleju, czosnek i wtedy podsmażamy na dużym ogniu. Z ryżem, sałatką i cierpkim białym winem smakuje ponoć wyśmienicie.

W Polsce szukał w internecie ludzi podobnych do siebie. Po roku odezwał się do niego Jacek Garbacz, podobny entuzjasta nurkowania, który na studia na Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu przyjechał z Lubina. Jest kierownikiem ratowników z aquaparku. Kilka lat temu zobaczył w telewizji program o łowiectwie podwodnym, postanowił zajrzeć pod wodę. Szybko przekonał się jednak, że nurkowanie sprzętowe, czyli z akwalungiem, to nie jest to.

- Co innego wypuścić bąbel powietrza, zaczerpniętego znad powierzchni wody co kilka minut, a co innego z butli. Seria bąbli straszy ryby i nie da się ich podglądać ani robić zdjęć - tłumaczy. Jacek siedzi w wodzie, ile tylko może. Nie tylko sprawił sobie specjalną obudowę na aparat fotograficzny, ale też na telefoniczny. Zimą mniej nurkuje, ale za to dwa razy w tygodniu ćwiczy bezdechy z kolegami na basenie na Teatralnej we Wrocławiu. - Mój rekord to 4 minuty i 25 sekund. Jeszcze zostało mi trochę do pobicia rekordu Polski - 7.24. Światowy: 11 minut i 35 sekund!

Jacek wśród swoich najciekawszych zdobyczy wylicza turbota w Norwegii. Wygląda jak flądra. Przyznaje, że musiał odstąpić pola 11-kilogramowemu halibutowi, na którym podczas walki złamał strzałę. Łowca strzela w linię boczną ryby, bo dobrze ją widać, a trafienie w nią oznacza strzał w kręgosłup. To uśmierca rybę.

Podwodny łowca, czyli z angielskiego niebieski myśliwy (blue hunter), musi jeszcze zaopatrzyć się w kuszę ze strzałami na lince, żeby zdobycz nie opadła na dno. Polowanie ma sens w wodzie, w której widoczność jest przynajmniej na półtora metra. Może to być jezioro, rzeka albo morze.

Zanurza się na głębokość do 15 m, choć na morzu - nawet do 30. - Na obiad czy kolację lubię upolować okonia albo lina. Jak ryba dopisuje i wychodzę z nadwyżką, pakuję ją do lodówki. Nic się nie może zmarnować - opowiada Roger. Według niego nurkowanie z kuszą jest przyjemne nie tylko z tego powodu, że można się poczuć przedwiecznym łowcą, który musi naganiać się za zwierzyną, by nakarmić siebie i rodzinę. Robi to też dla samych podwodnych widoków i obcowania z naturą.

- Jest tam idealny spokój, nikt nie gada, można oglądać podwodne łąki, żerowanie ryb. A jak się wynurzysz, możesz bezpiecznie zobaczyć lochę dzika, która przyszła z młodymi napić się wody. Jesteś jak w przyrodniczym filmie - opowiada.

Ryba rybie nierówna. Walka ze szczupakiem przypomina pojedynek z szeryfem w samo południe. Patrzy prosto w oczy. Sum potrafi broniąc się pociągnąć głębiej, łapiąc łowcę za rękę lub nogę. Węgorze kąsają jak najwredniejsze jamniki.

- Obowiązuje jedna zasada: jeśli nie jesteś agresywny, wodne zwierzęta też nie będą wobec ciebie agresywne - twierdzi Sławomir Derecki. I opowiada historię z drapieżną mureną, wielką jak męskie ramię, która podpłynęła na płyciznę i smyrała go górną płetwą, gdy wrzucał do wody resztki czyszczonych ryb. - Podpłynęła, by coś dostać, jak piesek - twierdzi.

Podwodne łowiectwo odkrył w Turcji 20 lat temu. Poczuł wtedy, że budzi się w nim atawizm, który drzemie w większości mężczyzn i w niektórych kobietach: gonienie za zwierzyną. Nie widzi go w swojej żonie, ale rozpoznał u 17-letniej bratanicy, która już strzeliła swoją pierwszą, 35-dekagramową rybkę. Sam najchętniej poluje na ośmiornice, bo uważa je za najinteligentniejsze wodne stworzenia i... najsmaczniejsze. Potrafi je przyrządzić tak, że wcale nie są gumowate.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także