Stefania Makuc: Jezus Maria, było tak jak w filmie "Wołyń"!
- Tuż przed tym, jak nas spalili, to w dzień nieraz Ukraińcy mówili: - Uciekajcie, bo dzisiaj przyjechało dużo ludzi i nie wiadomo, co się będzie działo. Ukraińcy zresztą szpiegowali przez dzień. Nieraz jakiś leżał udając pijanego - a oni patrzyli, gdzie ci Polacy się chowają. Jak była już noc, to palili domy i mordowali - Stefania Makuc, jedna z ocalonych z rzezi wołyńskiej. Wtedy była małą dziewczynką, ale dużo pamięta. Opisuje czas, kiedy bimber był walutą, a pijani banderowcy zabijali Polaków i gwałcili polskie kobiety. Po obejrzeniu filmu "Wołyń" Wojciecha Smarzowskiego stwierdziła: - Jezus Maria, tak było!
Jacek Gądek: - Obawiała się pani tego filmu?
Stefania Makuc: - Bardzo. Jak oglądałam, to było tak, jakbym widziała, jak nas palą. Znowu. Też się ukrywała przed banderowcami.
Kiedyś trudno mi było złapać oddech, gdy o tym myślałam. Teraz już mogę.
Warto było czekać 70 lat na taki film?
Warto. Ale czy ja wiem, czy należy akurat teraz to rozgrzebywać? No, ale prawdę trzeba jednak naświetlić. Gdybym teraz była o 20 lat młodsza, to bym pojechała do mojej wsi, do Touste. Wcześniej się bałam.
Pani wioska wyglądała tak jak w "Wołyniu"? I tak wyglądały mordy? Tuż po jego obejrzeniu powiedziała pani: Jezus Maria, tak było!
Bo wróciły wspomnienia. Wrócił widok naszych spalonych domów, zabitego dziadka.
Pani urodziła się…
… w 1937 r. Gdy nas palili, to miałam 6-7 lat. Ale pamiętam. Chowaliśmy się po nocach, gdzie tylko było można, a moja mama była wtedy w ciąży z trzecim dzieckiem. Miałam też starszą o dwa lata siostrę.
A mama miała trzy siostry - jedna wyszła za mąż za Ukraińca, ona się też ukrywała, bo Laszka. Dziadek postawił wszystkim córkom domy na jednej parceli. Wcześniej wyjeżdżał do Ameryki, więc miał pieniądze. Sobie postawił taki lepszy, już kryty blachą. A ojciec w 1943 r. poszedł na wojnę, prawie go potem zapomniałam.
Jakie wydarzenia z Touste zapamiętała pani najlepiej?
Moja mama urodziła dziecko. Minął miesiąc-dwa. Tuż przed tym, jak nas spalili, to w dzień nieraz Ukraińcy mówili: - Uciekajcie, bo dzisiaj przyjechało dużo ludzi i nie wiadomo, co się będzie działo. Ukraińcy zresztą szpiegowali przez dzień. Nieraz jakiś leżał udając pijanego - a oni patrzyli, gdzie ci Polacy się chowają. Jak była już noc, to palili domy i mordowali.
Z siostrą siedziałyśmy na progu. Jadłyśmy kolację - ziemniaki z makiem. Mama powiedziała: - Dzieci, dziś nigdzie już nie pójdziemy się kryć na noc. Wcześniej się chowałyśmy, a to w polach kukurydzy, a to w lesie. Mama powiedziała, żeby już się działo, co chce, ale zostaniemy w swoim domu.
Moja siostra jednak wzięła niemowlę i zaczęła uciekać.
Gdzie?
Do domu przyjaciółki mamy, bardzo serdecznej - Marta Mostecka się nazywała i miała jedno dziecko. Tam wcześniej miesiącami kryłyśmy się na noc.
U innej Polki?
Jej dom stał między domami Ukraińców, a nie na uboczu jak nasze. Tam mniej się baliśmy, że podpalą akurat ten dom, bo spłonęłyby inne, ukraińskie.
Mama poszła za nami. Ta koleżanka miała wtedy iść do jeszcze innego polskiego domu. Potem się okazało, że go podpalono i spłonęło w nim osiem osób, matka z dziećmi (jej mąż po kilku dniach przyjechał na wieś i zobaczył spalone ciała, chciał się zabić, ale go odratowali). Dzięki nam wróciła się do swojej zagrody, bo mama mówiła jej, że nikt z Polaków nie chce jej z małym dzieckiem schować. A ta Marta się zgodziła.
Zanim jednak mieliśmy schować się u tej koleżanki, to poszliśmy do Ukrainki, która mieszkała naprzeciwko. Marusia się nazywała. Wzięła nas na strych. Byłam tam z mamą i siostrą. Moja ciocia z córką też u niej się ukryły, ale w jakiejś komórce.
I?
W nocy słychać było strzały. Matka wyskoczyła do okna. Patrzymy: palą się nasze domy.
Był ogień i dym, więc dziadek myślał, że córka piecze chleb i pewnie piec się jej zapalił - był taki jak w filmie, duży. Dziadek wyszedł z domu i został postrzelony, a jego żona padła zabita od razu. Zdołał się wrócić do domu, żeby zabrać jakieś futra i uciekać. Wyskakiwał przez okno, ale dostał serię z automatu. Leżał na ziemi i jęczał do rana. Dopiero następnego dnia ciotka zabrała go do szpitala i tam skonał. Był silny, bardzo się męczył. Do dziś nie wiemy, gdzie został pochowany.
Mógł się uratować?
Jak uciekaliśmy z domu, to mama zapukała do ojca. Mówiła mu: - Tato uciekaj, bo cię zabiją. A on na to: - A co ja komu jestem winien? I został. On nie wyobrażał sobie, że takie mordy mogą się dziać.
Domy płonęły, dziadek konał...
...i jeszcze tej nocy banderowcy weszli do domu Ukrainki, która nas ukrywała. Moją malutką siostrę, jeszcze niemowlę, Marusia schowała do szafy i przykryła jakąś pierzyną. - Jak się udusi, to trudno, ale ty masz na strychu dwoje dzieci - mówiła do mojej mamy. A my na strychu patrzyłyśmy na łunę ognia nad naszym domem. I słychać było te potworne jęki dziadka. Nagle banderowiec wszedł do domu i powiedział Marusi: - My Lachów znajdziemy. Wiemy, gdzie oni są. Przyjdzie na nich czas. Wyrżniemy ich do nogi.
Ukraince, która nas ukrywała, groziła śmierć.
Wcześniej gdzie się ukrywaliście? Przez te wszystkie dni przed spaleniem domów.
Gdzie się dało. Często w polach kukurydzy - tak jak było w filmie. Zanim mama urodziła trzecie dziecko, to w tej kukurydzy czasami też nocowałyśmy. Albo w czyichś ziemiankach.
A gdy domy już spłonęły, to co zrobiliście?
Rano następnego dnia mama zabrała nas na pogorzelisko. Wszystko spalone. Mama poszła do obory. Krowa tak patrzyła na nas, jakby chciała przemówić i zaraz padła z zaczadzenia. Pies jęczał w budzie. Pamiętam.
Przyszli do nas Ukraińcy. Stali. Mówili, że współczują, a mama odpowiedziała: - W nocy żeście mordowali, a teraz współczujecie. Słyszałam na własne uszy. Zaraz potem znajomi zawieźli nas do Grzymałowa. To w sumie niedaleko, może z 10 kilometrów. Tam było bezpieczniej, przezimowaliśmy w pożydowskich domach. Była straszna bieda i głód. Szczury po nas chodziły, a kuzynkę pogryzły w czoło.
Jak uciekliście z Kresów?
Ocalałych Polaków zapakowano do wagonów towarowych. Nie wiem kto. Jechaliśmy takim otwartym, jakim się wozi węgiel. Ludzie wieźli zwierzęta, kury, kozy, konie. Jak padało, to się przykrywaliśmy, czym się tylko dało. I tak jechaliśmy na Ziemie Odzyskane - trwało to z półtora miesiąca.
A gdy małżeństwo było - tak jak w filmie - polsko-ukraińskie, to co wtedy?
Nawet jedna moja ciotka była zamężna z Ukraińcem. On został. Ona wyjechała - jej córka mieszka teraz w Łodzi.
Coś zapowiadało rzeź?
Początkowo żyliśmy z Ukraińcami w zgodzie. Moja wieś to byli w połowie Polacy i Ukraińcy, był kościół, była też synagoga. Żenili się miedzy sobą - tak jak w filmie. A potem narastała nienawiść. Polscy mężczyźni obrabiali pola, a na noc uciekali. Potem już zupełnie zostali w partyzantce albo poszli na wojnę. Po rzeziach, gdy jeszcze byliśmy na wschodzie, rodzice opowiadali, że tych zamordowali, tamtych na pal nabili, innych rozerwali, potopili albo rzucali dziećmi o ścianę.
Na Ziemiach Odzyskanych przesiedleńcy tacy jak my bali się już mówić.
Polska partyzantka była na wschodzie?
Byli. Siedzieli w lesie. Mieli organizację i wyłapywali banderowców. Jak jakiegoś złapali, to prowadzili do swojego sztabu. Mój późniejszy mąż też działał w partyzantce. Kiedyś jeszcze z jednym partyzantem prowadził 15 jeńców. Ale ten drugi okazał się banderowcem. Jak już doszli do lasu, to tamten się na niego rzucił. Zaczęli go bić i dusić sznurem. Chcieli go na koniec jeszcze powiesić, ale któryś powiedział, że Lach już przecież martwy, więc go zostawili.
A on potem resztką sił odchylił palcem linę na szyi. Przeżył.
Jak wyglądała rzeczywistość, gdy rzezie wisiały już w powietrzu?
Ukraińcy i Ruscy na przemian przychodzili i nie wiadomo było kto to. Raz się podawali za siebie, a innym razem za kogoś innego. Nie do końca było wiadomo: sowiet to czy banderowiec? Raz, kiedy mama była jeszcze w ciąży, ktoś przyszedł po wódkę. Mówił, że Rosjanin. Mama poszła do pieca, gdzie był samogon. Wzięła flachę - taką jak w filmie. Dała mu. A potem po wódkę przyszedł drugi. Krzyczał: - Komuś ty dała? Dałaś banderowcowi!
Z siostrą leżałyśmy wtedy na drewnianym łóżku i słomie. Widziałam: mama stała w drzwiach i dostała kolbą karabinu w głowę. Pamiętam jak dziś. Jemu mama też musiała dać wódkę.
Pani bliscy jak się ratowali?
Moja ciocia opowiadała, że jak jej mąż pojechał na wojnę, to z dziećmi chowała się u Ukrainki. Przyszedł banderowiec. Pijany. Schowała się z synem i córką za łóżkiem. Gdyby dziecko choć zakaszlało, to przecież by ich wszystkich zabił. Banderowiec zabrał się do tej Ukrainki - ona poszła z nim do łóżka, żeby chronić Polkę z dziećmi. Uśpił się potem, a po kilku godzinach wstał i sobie poszedł.
Wszyscy Rosjanie i Ukraińcy pili ten bimber?
Tak. I wszyscy we wsi go pędzili. Moja mama miała pochowane butelki. To był towar na wymianę - za samogon kupowało się nawet jedzenie. Rosjanie i banderowcy cały czas byli pijani. Po pijaku dochodziło do kolejnych mordów i gwałtów na kobietach. Kobiety ciągle były tam gwałcone. Później to był temat tabu, ale wtedy gwałty były codziennością.
Wśród Ukraińców byli też jednak i dobrzy ludzie.
Wszyscy dookoła musieli wiedzieć, kto ukrywa Polaków.
I inni Ukraińcy ostrzegali tych, którzy ukrywają Polaków. Mówili: jak będziecie chronić Lachów, to czeka was śmierć.
Polacy byli zamożniejsi niż Ukraińcy?
Dziadek był na tamte czasy zamożnym człowiekiem. Była stajnia, w której pracowali Ukraińcy. Pies miał budę. Dziadek miał też sporo pola, a jak były pieniądze z Ameryki, to kupował właśnie ziemię. Podczas wojny była jednak straszna nędza. Pamiętam, jak tata plótł nam buty ze słomy. Matki jeździły z kolei handlować, by zdobyć jakieś jedzenie - mama nieraz mówiła, że muszą jeździć do Niemców, żeby było, co jeść.
A Niemcy? Tacy sami byli jak banderowcy?
Jednego Niemca nawet przechowywaliśmy - takiego młodego dezertera. Był blondynem. Pamiętam, jak mnie na rękach nawet trzymał.
Banderowcy już wtedy mordowali Polaków, a ten Niemiec mówił, że będzie tych banderowców zabijał, jak będą chcieli zrobić nam krzywdę. Błąkał się po wsi. Inni Polacy też go ukrywali. A jak się raz napił bimbru, to zaczął krzyczeć, że pozabija banderowców. Zaczął strzelać do Ukraińców, to go zabili.
Był strach przed Niemcami?
Pamiętam, że w okolicy był niemiecki posterunek, gdzie zabierali od nas płody rolne - trzeba było im oddawać jedzenie. Ale jak Niemcy byli blisko, to Ukraińcy siedzieli cicho i było nawet bezpiecznie. Niemcy nie zaczepiali kobiet. Mama najbardziej bała się sowietów i banderowców, a nie Niemców. Była blondynką, miała niebieskie oczy... trochę jak Niemka. Ukraińcy i Ruscy to była dzicz - wszyscy tak mówili.
Nie miała pani przez tych 70 lat potrzeby rozmawiania, mówienia o rzezi na Kresach?
Nie. Wszyscy się bali. Jako dzieci poszłyśmy do szkoły, a potem była praca i rodzina.
Ojciec wrócił z wojny?
Był ranny, ale wrócił. Już do Piotrowic na zachodzie Polski, gdzie się osiedliliśmy.
Radość?
To było tak: stałam na mostku nad strumykiem. Tata przeszedł obok mnie, był w mundurze, a ja go nawet nie poznałam. On też mnie nie rozpoznał. Potem, już w domu, rozmawialiśmy - po ukraińsku.
Dlaczego go pani nie poznała?
W Touste tak często i długo się ukrywał w lasach, że umknęło mi to, jak wyglądał. A potem był na wojnie.
Wspomnienia ze wschodu integrowały przesiedleńców z Wołynia?
Kiedyś to jednoczyło ludzi. Na przykład moja niepełnosprawna ciocia, która miała męża Ukraińca, na Ziemie Odzyskane przyjechała sama z córką. Ona się bała, że ją zabiją, bo Polka. On mówił, że nie pojedzie, bo Ukrainiec. Został tam i tam zmarł. Ona też nie wyszła ponownie za mąż. Wtedy było oczywiste, że mieszane małżeństwa się rozdzielają.
Tą ciotką wszyscy się tu na wsi opiekowali. Tak było jeszcze w latach 70.
Nie było problemów z otrzymaniem nowych papierów tuż po przyjeździe na zachód powojennej Polski?
Jako miejsce urodzenia wpisywali nam tylko ZSRR. Ale w dowodzie teraz mam już Touste.
Jakieś pamiątki ze wschodu?
Nic.
I nigdy nie pojechała pani na wschód w rodzinne strony?
Nigdy. Zawsze wydawało mi się, że tam już nigdy nie ma powrotu. I nie ma. Kto przeżył z Polaków, którzy mieszkali w Touste, to został przesiedlony do wsi jak Piotrowice i Chełmiec. Ludzie tuż po przyjeździe mówili, żeby się trzymać razem, bo są tu tylko na jakiś czas i przecież wrócą do swoich zagród na wschodzie.