Starożytny hip hop
Grupa zapaleńców z Polski i kilku innych krajów studiuje papirusy, kamienne tablice i malunki na greckich wazach i próbuje ożywić coś, o czym nie wiemy prawie nic, czyli muzykę starożytnej Grecji. Wydali już dwie płyty. „Gazeta Polska” publikuje rozmowę z Maciejem Rychłym, kompozytorem i muzykiem Orkiestry Antycznej.
Słyszałem taki dowcip. Archeologowie odnajdują strasznie stare kamienne tablice. Odczytują je i dowiadują się, że starożytni Grecy grali hip hop...
- Ależ to nie dowcip, to prawda! Grecy uważali, że kompozytor nie jest twórcą. Jest tylko kimś, kto powinien umieć z rytmu słów wydobyć muzykę. Jeśli kompozytor przeciwstawia się naturalnej melodii języka i rozciąga na jednej sylabie parę dźwięków, to znaczy, że nie jest dobrym kompozytorem. Powinien podać tekst rytmicznie, w takim, jak byśmy dziś powiedzieli, raperskim, hip-hopowym potoku.
Czy starożytny raper, tak jak współczesny, reprezentował kontrowersyjny styl bycia?
- Czasem nie sposób oprzeć się wrażeniu, że tak. Wśród starożytnych dytyrambystów mamy pyszałków takich jak Timoteos, który skanduje jak Peja: „Ja nie śpiewam starych pieśni/ lepsze bowiem moje nowe/ w kwiecie Zeus nam włada/ Kronos rządził dawno temu/ Czas się rozstać z dawną Muzą!”. Dwa i pół tysiąca lat temu, od poety Eurypidesa zaczęła się muzyczna rewolucja. Nowa muzyka rozbiła klasyczny świat. Wkroczyli nowi bogowie, nowe kulty, Dionizos i jego bachantki. Dytyrambyści wyśmiewali się z rzeczy przestarzałych, zastanych, koturnowych. W pieśniach starożytnych nie brak drastycznych sformułowań. Athenajos głosi w swym peanie: „Śpiewamy, jak zdobyłeś wieszczy trójnóg, strzeżony przez obmierzłego węża, gdy unicestwiałeś ten płód Ziemi, lśniący i skręcony, aż bestia z potężnym dzikim sykiem wyzionęła ducha”. Czy antyczni hip-hopowcy przeklinali?
- Były grupy „raperów”, które chodziły po do domach, ale nie z turoniem jak nasi kolędnicy, tylko z jaskółką. Zaczynało się łagodnie: śpiewano o tym, że ta jaskółeczka ma biały brzuszek i czarne skrzydełka i bardzo prosi, żeby jej ofiarować dary, a jeśli nie... I tu kończyły się żarty i zaczynała się wiązanka gróźb „kolędników”: że rozwalą drzwi, wyrwą futrynę, zgwałcą żonę... Skandowaniu towarzyszyły okrzyki przywodzące na myśl współczesny rap. Athenajos śpiewa o zburzeniu świątyni przez Galatów: „Tak barbarzyński Ares Galatów, który na tę ziemię wkroczył bezbożnie... Lecz io!...”
Jak zachowywali się starożytni hip-hopowcy?
- Rymował i skandował kompozytor nazywany melopojos. Miał sandały z dzwoneczkami, w ręku brzękadła. Zrytmizowana muzyka pobudzała do ekstazy. Widzimy ludzi, którzy są w ekstatycznym szale, spoceni wymachują rękami w zwierzęcych pozach. Starożytny raper ma kopyta, włochate nogi i ogon. Idzie w zwierzęcej masce w orszaku dionizyjskim. Lubi dźwięk piszczałek, bębnów.
Pomysł, by odtworzyć muzykę antycznej Grecji pojawił się stosunkowo niedawno. Co wcześniej wiedzieliśmy o muzyce starożytnej?
- Starożytna Grecja była dla niemal wszystkich Grecją milczącą, niemą. O muzyce wprawdzie trochę wiedzieliśmy, tylko że ta wiedza była znana wąskiej grupie specjalistów - muzykologom, filologom klasycznym. Aż 25 lat temu Włoch Gregorio Paniagua postanowił, ze swoim bratem, lutnikiem, ożywić tę muzykę. W projekcie wzięło udział sto osób. Zaczęli odczytywać zabytki, rekonstruować instrumenty, grać. Te pionierskie nagrania Paniaguy cudem dotarły do Polski dzięki profesorom Jerzemu Danielewiczowi i Janowi Stęszewskiemu. Profesor Stęszewski nagrania udostępnił studentom i wtedy po raz pierwszy je usłyszałem.
Co ocalało z muzyki starożytnej?
- Strzępy. Opublikowano do dziś 61 zabytków – zapisów muzyki antycznej, przede wszystkim z Grecji i Rzymu. Dźwięki nie były wtedy zapisywane na pięciolinii, tylko za pomocą liter. Najbardziej znane są dwa peany delfickie. Pochodzą z Delf, znanych ze słynnej wyroczni. Powstały w 127 r. po Chrystusie. Zostały wyryte na ścianie skarbca Ateńczyków. To największe fragmenty muzyki z tamtych czasów. „Największe” to pojęcie względne, bo gdybyśmy wykonali ciurkiem to, co w Delfach się zachowało, mielibyśmy zaledwie kilkanaście minut muzyki.
Na Sycylii zachowała się słynna stela Sejkilosa, czyli kamienny słup upamiętniający tego zmarłego. „Póki możesz, raduj się życiem, bo jest dane nam krótko i czas zażąda jego zwrotu” – czytamy tam. Obok mamy zapis muzyki. Chodząc dookoła słupa możemy śpiewać, wspominać zmarłego i modlić się za niego. Dużo ciekawej muzyki zachowało się w papirusach z Egiptu z epoki ptolemejskiej, odnalezionych w wykopaliskach w Afryce.
Czy potrafimy tę muzykę odczytać?
- Tak, to nie ulega już wątpliwości. Niestety, wśród odnalezionych fragmentów są rzeczy niemiłosiernie uszkodzone. Trzeba dopisywać teksty, czego niezbyt chętnie podejmują się filolodzy klasyczni. Ale z tych strzępów da się mimo wszystko odczytać styl kompozytora – wiemy, że inaczej pisze Mezomedes, inaczej Limenios. Szansą poszukiwaczy jest fakt, że świat grecki obejmował bardzo szerokie obszary. Ostatnio na przykład zgłosił się Tadżykistan, gdzie tamtejsi archeolodzy kopią w jakiejś dawnej kolonii greckiej.
Wiemy też, że w dawnym Dionizopolis, znajdującym się na terenie dzisiejszej Bułgarii, odkryto tablice z fragmentami dramatu i muzyką. Pojechaliśmy tam z moim współpracownikiem Tomaszem Rodowiczem, żeby je zobaczyć. I wpadliśmy w bałkański kryminalno-policyjny świat handlu zabytkami. W podziemiach muzeum archeologicznego w Sofii jest około dwa tysiące kamiennych płyt, bardzo słabo opisanych w przewodnikach. Na tych tablicach może być muzyka. W mieście Dionizosa, gdzie na wysokiej skarpie przelewano wino i śpiewano, na pewno muzyka była zapisywana! Takich szans na odnalezienie muzyki sprzed tysiącleci jest więcej. Jest niemal pewne, że jeśli temat zacznie być modny, to zabytki zaczną się szybciej odnajdywać.
Czy zapisy to nie za mało, żeby próbować ożywić muzykę sprzed dwu i pół tysiąca lat?
- Staramy się dotrzeć do instrumentów z tamtych czasów. Jest ich bardzo mało, na razie odnaleziono sześć-siedem. Dwa przechowywane są w British Museum, zachowały się też nieliczne instrumenty z brązu z Herkulanum i Pompei. Niestety, część jest niekompletna. Grecy nie potrafili zrobić długiej rury, z której składał się instrument, więc składali ją z obrączek. W XIX w., gdy je wybierano z wykopalisk, były w rozsypce. Dziś archeologowie zabraliby się do dzieła inaczej, zrobiliby dokumentację itp. Wtedy poskładano je nieco przypadkowo. Giuseppe Verdi w skarży się w listach, że kiedy pisał Aidę, odwiedził go ktoś kto miał antyczne instrumenty i twierdził, iż odkrył starożytną skalę. Verdi pisze, że stracił parę dni, bo jakiś fantasta zawracał mu głowę.
Na podstawie ocalałych instrumentów staracie się zbudować podobne?
- Nie tylko na ich podstawie. Źródłami są dla nas malarstwo, rzeźba i ceramika. Najważniejsze są malunki na greckich wazach. Są tam ludzie tańczący w ekstatycznych pozach, nieubrani lub ubrani skąpo. Dzięki temu wiemy, że tej muzyki nie można wykonywać w garniturze, nie możesz postawić przez sobą nut.
Jak odtwarzacie instrumenty?
- To żmudna praca. Np. z odtworzeniem greckiego instrumentu strunowego – kitary było tak: dr Stefan Hagel, filolog klasyczny z Austriackiej Akademii Nauk przebadał wszystkie znane wizerunki kitary, które ocalały w malarstwie. W końcu zaproponował lutnikom model zgodny z technologią grecką - nie klejony, jak skrzypce czy wiolonczela. Trzeba było wymyślić, jakie drewno mogło być użyte do wyrobu instrumentu, pod jakim kątem były jego krzywizny itp.
Na jakich jeszcze instrumentach grali starożytni Grecy?
- Oprócz kitary, instrumentu dla profesjonalistów, mamy mniejszą lirę, składającą się ze skorupy żółwia, dwóch rogów antylopy i poprzeczki, na którą naciągnięte są struny. Inne instrumenty strunowe to jej mniejsza poprzedniczka forminga i nieco dłuższy od liry barbitos.
A oprócz strunowych?
- Bardzo ciekawy jest aulos, instrument dęty drewniany, składający się z dwóch piszczałek, które, jak wszystko wskazuje, brzmiały jednocześnie. Oznacza, że Grecy szukali w muzyce współbrzmień, co kojarzy nam się z czasami nowożytnymi! Aulos miał klapy, jak współczesny saksofon i klarnet. Jeździłem po Wielkopolsce do ludzi, którzy robią dudy. Pomyślałem, że jeśli ktoś w Polsce miałby rekonstruować aulosy, to mógłby to być rzemieślnik z warsztatu dudziarskiego.
Istniały też odpowiedniki trąbek, czyli bucimy i salfinksy. Grano na organach wodnych, które miały ryczący dźwięk. Nam organy kojarzą się z liturgią, a w starożytności grano na nich podczas walk gladiatorów. Nazwa organy wodne wzięła się stąd, że ich częścią były dwa baniaki, które spełniały rolę stabilizatorów ciśnienia.
Jaka była ta muzyka?
- Wśród starożytnych muzyków były dwa nurty: jedni czcili rozum, analizę, a więc oświetlające prawdę słońce, światło i boga Apollina. Ich ulubionym instrumentem była lira, a ulubionym utworem muzyczny – pean. Drudzy od rozumu woleli emocje. Grali w ciemności, czcili Dionizosa, bakchiczne szalone kulty, nadużywali wina. Kochali przede wszystkim dźwięk piszczałek, aulosów. Ich ulubioną formą był dytyramb. Więcej zachowało się muzyki apollińskiej. Jej twórcy chętniej zapisywali ją w kamieniu. Muzyki wielbicieli wina i emocji zachowało się niewiele – odnajdujemy jej fragmenty zapisane gdzieś ukradkiem na papirusie, czasem na marginesie poważniejszego utworu.
Jaki rodzaj współczesnej muzyki najbardziej przypomina muzyka antyczna?
- Nie wiem. Nie mam pojęcia. To może przypominać muzykę bałkańską, Kaukaz, Indonezję, czasem syryjską czy koptyjską.
Jak to, co gracie, ma się do tego, co mogli grać Grecy? Czy można to nazwać waszą interpretacją?
- Trzeba odtworzyć słowa, zbudować instrumenty, wiedzieć, w jakim sosie kulturowym jest to zanurzone i dopiero wtedy myśleć o interpretacji. To coś więcej niż interpretacja, tego nie może zrobić jeden człowiek, potrzebna jest współpraca.
Jakie są jej efekty?
- Włosi odczytują te zapisy poprzez kulturę łacińską i zespoły muzyki dawnej. Francuzi poprzez rycerską kulturę francuską, grają muzykę antyczną w filharmonii, mając przed sobą nuty, a na sobie fraki. Grecy poprzez graną w tawernach współczesną muzykę buzuki. Niemcy w sposób bardzo poprawny filologicznie, ale muzycznie trochę oziębły. Każdy osiąga trochę inny efekt. Stąd moje dążenia, by nasza inicjatywa była projektem międzynarodowym, w którym każdy coś wniesie.
Jak zaczęła się wasza przygoda z tą muzyką w Polsce?
- Zająłem się nią przy współpracy z Teatrem Gardzienice, mającym swą siedzibę w podlubelskiej wsi o tej nazwie. Tam w 1986 roku powstała muzyka do spektaklu Apulejusza „Metamorfozy albo Złoty Osioł” ze 155 roku po Chrystusie. „Metamorfozy” to pierwsza znana powieść europejska.
Potem przy Gardzienicach powstała Akademia Praktyk Teatralnych, której jestem wykładowcą. Akademia prowadzi nabór co dwa lata. Szukałem tam ludzi, którzy chcieli prowadzić prace badawcze, budować instrumenty, śpiewać. Największym osiągnięciem jest Orkiestra Antyczna, która gra muzykę bliższą Apollinowi. Zaprosiliśmy do niej Linę Tonewę, bardzo dobrą śpiewaczkę bułgarską, Ukrainkę Marianę Sadowską, muzyków ze Szwecji, dziewczynę z Walii, dj Shon’ea Palmera z Londynu, specjalistę od rytmu. Orkiestra stała się częścią prowadzonego przez nas międzynarodowego projektu „Nieznane źródła muzyki europejskiej. Antyczna Grecja”, wspieranego m. in. przez przy Komisję Europejską.
Pomysł międzynarodowej grupy sprawdził się?
Okazało się, że antyczna Grecja jest tak samo odległa dla Szweda, Anglika, Bułgara, Polaka jak i dla...współczesnego Greka. Orkiestra wydała płytę w ubiegłym roku, rozprowadzaną razem z książką prof. Johna Landelsa „Muzyka starożytnej Grecji i Rzymu”. Książka ta, w raz z drugą autorstwa Martina Westa, są już lekturą czytaną przez studentów muzykologii.
Przez orkiestrę przeszło dwadzieścia parę osób. To sporo, zważywszy na to, że musieli się nauczyć śpiewać w wymarłym języku, przyswoić grecką rytmikę, stare skale muzyczne, grać na starożytnych instrumentach, wykonywać trudne ćwiczenia fizyczne.
Jakie są dalsze plany Orkiestry?
- Mam poczucie niedosytu, wiem, że nasze działania to tylko początek, prototyp, że z tą muzyką trzeba pojechać w różne rejony świata. Gdy upadł reżim w Tiranie, w poszukiwaniu źródeł pojechałem do Albanii w pasmo Golloborgia, do pasterzy. Byłem w wioskach, gdzie najstarsi mieszkańcy nie pamiętali, by był tam ktoś obcy. Dotarliśmy do miejsc, gdzie historia zwolniła, gdzie nie ma informatycznego szumu, nie docierają media. Czyli do państw, które ze względów politycznych były odcięte od świata, przez system totalitarny, który nagle pękł. Albania narzucała się w oczywisty sposób ze względu na bliskość Grecji i fakt, że była najbardziej izolowanym obszarem w Europie. Odnaleźliśmy prostych ludzi stosujących unikalne greckie techniki wokalne.
Pojechaliśmy też w leżące dziś w Bułgarii góry Rodopy, kojarzące się z zesłaniem Orfeusza, znane z muzykalnych mieszkańców. Odnaleźliśmy ślady greckiej dwoistości, kojarzącej się z dwoma piszczałkami aulosu. Dotarliśmy do staruszków w wiosce Draginowo, którzy – zawsze w dwóch – recytują w zimowe wieczory stare eposy. Zachował się w nich stary język, którym nikt dziś nie mówi. Odnalazłem też dudy mające podwójne piszczałki – ślad tradycji auletyki. Nikt na nich nie grał, ale leżały w warsztacie, jako coś, czego nikt już nie rozumie, ale wiadomo, że jest bardzo stare.
Co popularyzacja tej muzyki zmieni się w naszym spojrzeniu na historię?
Myślę, że może znacząco zmienić naszą wizję rozwoju muzyki pisanej. Nagle okazuje się, że mamy muzykę pisaną z czasów Eurypidesa, sprzed dwóch i pół tysiąca lat. Czyli w powszechnej świadomości początek pisanej muzyki przesuwa się o półtora tysiąca lat!
Powszechnie przyjęta wizja pisanej kultury muzycznej głosi, że wszystko zaczyna się od średniowiecza, od chorału gregoriańskiego. W muzyce często stosuje się darwinowską koncepcję ewolucji – tak jak w biologii od lancetnika dochodzimy do korony stworzenia, człowieka, tak w kulturze od form prostych, do co raz bardziej skomplikowanych. Każdy, kto liznął trochę etnologii, wie że w kulturze ten model się absolutnie nie sprawdza. I bogata muzyka antyku nie pasuje do tego schematu.
Rozmawiał: Piotr Lisiewicz