PolitykaStanęli na drodze prezesowi PiS. "Są ścigani z większym zaangażowaniem niż przy morderstwach"

Stanęli na drodze prezesowi PiS. "Są ścigani z większym zaangażowaniem niż przy morderstwach"

Są osoby, którym do tej pory się przypomina, co wydarzyło się w grudniu 2016 roku. Chodzi o ludzi, którzy blokowali wjazd na Wawel prezesowi PiS i jego współpracownikom. Twierdzą, że mimo upływu czasu, policja zaangażowana jest w tę sprawę jak w żadną inną. I ma posuwać się za daleko.

Stanęli na drodze prezesowi PiS. "Są ścigani z większym zaangażowaniem niż przy morderstwach"
Źródło zdjęć: © PAP | Adam Warżawa
Anna Kozińska

"Państwo wytoczyło najcięższe działa, by dopaść osoby, które w 2016 roku zablokowały Jarosławowi Kaczyńskiemu drogę na Wawel" - pisze "Gazeta Wyborcza". Zwraca uwagę na poziom wnikliwości działań śledczych, dziesiątki przesłuchanych świadków i setki godzin spędzonych na analizie nagrań i zdjęć.

Policja zaznacza, że wszystkie działania operacyjne realizuje w ramach ustawowych przepisów. Ci, którzy blokowali prezesowi PiS wjazd na Wawel, nie kryją jednak oburzenia.

- Wiem, można się z tego śmiać, mówić, że jestem przeczulony. Ale mi do śmiechu nie jest. Ciągle jakieś trzaski w słuchawce, ludzie, jak rozmawiają ze mną, mówią, że słyszą jakiś pogłos. Mam zasięg, a telefon nagle się rozłącza. Nie mam dowodów, że jestem podsłuchiwany, ale jak zobaczyłem akta sprawy, gdzie widać, co zrobiono, by dopaść naszą siódemkę, włosy dęba mi stanęły - powiedział w rozmowie z gazetą Szymon Bałek, jeden z siedmiu obwinionych o blokowanie w grudniu 2016 roku wjazdu na Wawel prezesowi PiS i jego współpracownikom.

- To, że w dniu demonstracji pod Wawel ściągnięto dodatkowe pododdziały prewencji z Krakowa i Katowic, że wezwano wóz zabezpieczenia technicznego z kamerami, to nic. Prawdziwa machina ścigania została uruchomiona potem, by odnaleźć tych, którzy zablokowali wjazd oficjeli z obecnej partii rządzącej - powiedział z kolei adwokat Tomasz Banaś, jeden z obrońców obwinionych demonstrantów.

Jakie ciężkie działa wytoczono

Co się działo po demonstracji? Jak podaje "GW", policjanci szukali kamer, które monitorują teren wokół Wawelu. W knajpach, sklepach czy kamienicach.

Co więcej, podobno w sprawę zaangażowano wydział do walki z cyberprzestępczością małopolskiej komendy. Jego funkcjonariusze mają przeszukiwać Facebooka i inne serwisy społecznościowe, przeglądać YouTube'a. Analizowane są zarówno nagrania, jak i komentarze. "Protestujący, dzieląc się na gorąco na Facebooku swoimi emocjami i relacjami z demonstracji, nawet nie zdawali sobie sprawy, że w ten sposób wystawiają się policji jak na tacy" - podaje dziennik.

Zwraca uwagę, że sprawa mogła zakończyć się w lipcu 2017 roku. Wtedy sąd umorzył postępowanie wobec wszystkich siedmiu osób. Jednak policja się odwołała. Co grozi blokującym? Za tamowanie lub utrudnianie ruchu na drodze publicznej do 500 zł. A jednocześnie koszty sprawy są dużo wyższe - zaznacza "GW".

- Trudno mi sobie wyobrazić zaangażowanie takich sił przy morderstwach. A my to wszystko robiliśmy, bo parę osób popełniło wykroczenie - powiedział "GW" jeden z krakowskich policjantów.

Źródło: "Gazeta Wyborcza"

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1538)