Stan po odejściu

Odchodzenie księży z kapłaństwa nie jest czymś nowym. Niepokojącym zjawiskiem w Polsce jest kreowanie byłych księży o znanych nazwiskach na medialnych ekspertów w sprawach wiary i Kościoła.

Stan po odejściu
Źródło zdjęć: © GN

W ciągu kilku ostatnich lat w Polsce odeszło z kapłaństwa kilku duchownych, znanych z pierwszych stron gazet i telewizyjnych ekranów. Niektórzy swoje odejście wykorzystali do medialnych kampanii reklamowych opublikowanych w tym samym czasie książek własnego autorstwa.

Powstała też moda na przekazywanie przez odchodzących kapłanów do publicznej wiadomości różnego rodzaju deklaracji i listów otwartych. Taką deklarację zamieszcza też czerwcowy numer miesięcznika „Więź”. Jej autorem jest Ryszard Bosakowski, który przez dwadzieścia pięć lat był dominikaninem, znanym m.in. w Warszawie jako duszpasterz akademicki. Informując, że złożył prośbę o przeniesienie do stanu świeckiego, napisał: „Moim zdaniem, nawet jasna deklaracja księdza o odejściu lub jakieś wydarzenie, które niemal natychmiast stawia go poza gronem posługujących prezbiterów (np. ślub cywilny), nie powinny spotykać się z łatwym wyjaśnieniem i dopowiedzeniem ze strony wierzących i kleru. Bardzo łatwo zrobić z takiego »odejścia« igrzyska dla ludu lub swego rodzaju przeżycie religijne, którym rządzić będzie jakiś nieprawdziwy »negatywny mit«, np. o oczyszczeniu Kościoła lub zdradzie Judasza”.

Były ksiądz szuka pracy

Ksiądz, który odchodzi, staje nagle wobec szeregu problemów, z którymi wcześniej nie musiał sobie radzić. Zaczynając od tego najbardziej prozaicznego – z czegoś trzeba żyć. Mało który myśli o tym wcześniej, zanim podejmie decyzję. Ksiądz, który odszedł pod koniec czerwca br., na pytanie: „Gdzie będziesz pracował?” bezradnie rozkłada ręce. „Nie wiem, muszę poszukać jakiejś roboty. A na razie będziemy żyli z tego, co zarabia...” i tu pada imię kobiety, z którą się związał.

W Europie Zachodniej można spotkać byłych księży pracujących w instytucjach kościelnych lub z Kościołem związanych, są nawet w kuriach. Uczą też religii, wykładają na kościelnych uczelniach. Nie zastanawiają się, jak negatywnie może to wpływać na stan katolicyzmu w ich krajach, jak rozmywa zasady moralne.

W Polsce tego typu zjawiska są rzadkością. Dlatego – nie wiedząc o tym – eksksięży spotykamy w najróżniejszych zawodach. Niektórzy nawet robią kariery w administracji samorządowej i państwowej, w mediach itp. Ale nie chwalą się, że kiedyś byli księżmi. Raczej wstydliwie to ukrywają.

Ostatnio jednak pojawiło się nowe zadziwiające zjawisko – publiczne oskarżenia byłych księży pod adresem Kościoła, że utrudnia im życie po odejściu z kapłaństwa. Stanisław Obirek, który dwa lata temu odszedł z zakonu jezuitów, opowiada, że miał problemy z podjęciem pracy w miejscu, w którym to sobie zaplanował, ponieważ obawiano się reakcji „hierarchy Kościoła miasta”, czyli w domyśle miejscowego biskupa. Do czego ma prowadzić takie stwierdzenie? Do insynuacji, że Kościół wpływa na zatrudnienie w świeckich instytucjach? A może do sugestii, że mamy już państwo wyznaniowe, w którym, szukając pracy, do cv i listu motywacyjnego trzeba załączyć zaświadczenie od proboszcza? Taka postawa może doprowadzić do „zawodowego” szkalowania Kościoła. Jest w Polsce były ksiądz, który żyje z wydawania antyklerykalnego tygodnika... Wobec Boga i Kościoła

Problemem księży, którzy odeszli, jest nie tylko troska o egzystencję. Chodzi również o to, jak odchodzący kapłani widzą siebie wobec Boga, Kościoła, czym jest dla nich wiara, jakie miejsce widzą dla siebie we wspólnocie. Tu postawy są radykalnie różne. Jedni (jak np. Ryszard Bosakowski, Stanisław Obirek) kładą mocny nacisk na powrót do stanu świeckiego. „Chcę być świeckim, a nie byłym księdzem” – mówi Obirek. Inni, jak ci, którzy założyli stowarzyszenie żonatych księży, mówią o sobie: „Jesteśmy nadal kapłanami, osobami oddanymi Bogu i otwartymi na dialog w Kościele. Niesienie światu Chrystusowej Ewangelii jest niezmiennie naszym powołaniem”. Jedni, jak ten kapłan, który odszedł zaledwie kilka dni temu, chcą jak najszybciej uregulować swój status w Kościele, aby nie żyć w grzechu i nie zmuszać do takiego życia bliskich im ludzi. Inni, jak Stanisław Obirek, na pytanie o stosunek do Boga, do Chrystusa odpowiadają: „Przyznam, że nie do końca mnie to interesuje”. W Internecie można jeszcze znaleźć homilie o.
Obirka.

Byli księża nie przestają być członkami Kościoła. Nie wszyscy jednak o tym pamiętają. O. Śliwiński uważa, że w Kościele brakuje troski o osoby duchowne, które odeszły. „Chodzi jednak nade wszystko o troskę duszpasterską” – podkreśla. Tylko czy oni chcą, aby Kościół nadal się o nich troszczył w sprawach duchowych?

Zamęt i zgorszenie

Coraz więcej ostatnio przykładów, że raczej nie chcą. Szukając usprawiedliwienia dla swoich decyzji, działają na szkodę Kościoła. Tadeusz Bartoś, jeszcze niedawno dominikanin, krytykuje ochronę życia od poczęcia i wypowiada się negatywnie na temat wliczania oceny z religii do średniej.

Stanisław Obirek, były jezuita, ponawia swoją „surową diagnozę Kościoła” i dodaje, że zdarzyło się coś, co przeszło jego najgorsze oczekiwania – „najbardziej prymitywna forma katolicyzmu sprzymierzyła się z równie prymitywną i opartą na resentymencie formacją polityczną”. A na okładce książki Richarda Dawkinsa „Bóg urojony”, odsądzającej od czci i wiary wszystkich wierzących („Gość” pisał o niej w numerze 25/2007) można znaleźć pochlebną recenzję jego autorstwa.

Tomasz Węcławski powołuje się na samego siebie sprzed ośmiu lat i wyrokuje o stanie polskiego katolicyzmu. Nie bierze pod uwagę, ile zamętu i szkody narobił w głowach licznych polskich katolików, dla których był (a często nadal jest) wielkim autorytetem i wzorem, publikując w swojej deklaracji po rzuceniu kapłaństwa: „Moje decyzje są (...) takie, że z każdą z nich mogę w każdej chwili umrzeć bez lęku. To jest moja wolność. (...) Wybrałem uczciwie, bo w prawdzie wobec własnego sumienia”.

Odejście księdza z kapłaństwa jest szkodą dla Kościoła i dla niego samego. Nie byłoby dobrze, gdyby upowszechniło się zjawisko siania przez byłych księży o znanych nazwiskach dodatkowego zgorszenia. To na pewno nie jest droga do naprawiania Kościoła.

Moimzdaniem

ks. Artur Stopka
Jestem właśnie świadkiem odejścia młodego księdza. To prawdziwy dramat. Nie tylko dla niego. Także dla jego rodziny, dla ludzi, którzy go znają, którzy nieraz wiele mu zawdzięczają. Nad podjęciem niesłychanie trudnej decyzji myślał ponad dwa lata. Nie robi z siebie bohatera. Wie, że jego odejście jest czymś złym. Że złamał przyrzeczenie złożone samemu Bogu. Że popełnił grzech. Uważa, że wybrał mniejsze zło, ale zło. Swoje odejście przeprowadza po cichu, po zakończeniu roku szkolnego, aby – jak mówi – nie powodować dodatkowego zgorszenia.

Nie pochwalam tego, co zrobił, nie akceptuję, ale staram się zrozumieć. Zachowuję dla niego szacunek. Nie rozumiem natomiast księży, którzy z porzucenia sutanny robią medialne widowisko. Nie rozumiem byłych księży, którzy po odejściu nie mają najmniejszego poczucia winy i zachowują się tak, jakby należała im się pochwała. Nie rozumiem, jak mogą nadal pojawiać się w mediach i bez drgnienia powieki wypowiadać w charakterze „autorytetów” na temat Kościoła. Pamiętam słowa św. Pawła: „Niech ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł”. Dlatego nie zamierzam nikogo potępiać. Ale wydaje mi się, że obnoszenie się ze swoim grzechem jest nie tylko niechrześcijańskie. Jest śmieszne.

ks. Artur Stopka

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)