Sprawa Szwedki Christiny Hedlund. Pielęgniarki zaniedbały opiekę nad pacjentką?
Czwarty rok ciągnie się sprawa przeciwko personelowi gdańskiego szpitala, który popełnił błędy w sztuce i doprowadził pacjentkę ze Szwecji Christinę Hedlund do stanu wegetacji. W sądzie zeznawała jedna z pielęgniarek.
Marzeniem Christiny Hedlund było posiadanie większych piersi. Niestety ze względów medycznych nikt w Szwecji takiego zabiegu nie chciał się podjąć, ale w sierpniu 2010 roku w Pomorskim Centrum Traumatologii w Gdańsku zgodzono się przeprowadzić zabieg, pomimo braku uprawnień.
Pacjentka w wywiadzie medycznym zataiła kilka szczegółów dotyczących swego stanu zdrowia. Nie przyznała się do przyjmowania leków przeciw epilepsji, w efekcie czego po zabiegu zapadła w śpiączkę. Dziś Szwedka jest w stanie wegetatywnym – nie mówi, ma ograniczony kontakt ze światem.
Rodzina kobiety domaga się od szpitala zadośćuczynienia w kwocie 2,5 mln zł oraz wypłacania dożywotniej renty w wysokości ponad 40 tys. zł. Dodatkowo chce, aby szpital pokrył wynoszące ok. 2 mln zł koszty leczenia. Sąd zdecydował, że jak na razie placówka ma wypłacać co miesiąc 12 tysięcy złotych, aby częściowo zniwelować koszty leczenia, które ponosi rodzina.
W piątek zeznawała pielęgniarka, która opiekowała się Christiną Hedlund po zabiegu. Z jej opowieści wynika, że po operacji podano Szwedce środek przeciwbólowy na bazie opiatów, w efekcie czego tętno kobiety spadło do 45 uderzeń na minutę. Pielęgniarki poinformowała o tym będąca przy łóżku tłumaczka. Wobec nasilających się objawów - niskie tętno i bardzo zwężone źrenice - pielęgniarka zdecydowała się podać odtrutkę. Szwedka nie zareagowała na podany lek, zdecydowano więc wezwać lekarza i rozpocząć masaż serca, ponieważ w międzyczasie zanikł oddech.
Sąd szczegółowo wypytywał pielęgniarkę o alarm dźwiękowy, który w teorii powinien włączyć się, gdy np. tętno pacjentki spadnie poniżej określonego poziomu. Wcześniej pojawiały się podczas innych rozpraw informacje, iż pielęgniarki wyciszały aparaturę, która była zbyt czuła i niepotrzebnie zaczynała hałasować.
Przesłuchiwana cały czas utrzymywała, że alarm nie zasygnalizował nagłej zmiany stanu pacjentki. Później nie była już jednak tak pewna, czy faktycznie nie zadział. Sąd zapytał, czy nie słyszała go, gdy reanimowała kobietę. - Na pewno urządzenie pikało, ale nie zarejestrowałam tego – stwierdziła oskarżona.
- W trakcie śledztwa ustalono, że nie prowadzono ciągłego monitorowania jej parametrów życiowych pokrzywdzonej i bezpośredniej obserwacji. Pomimo informacji od osoby postronnej o wystąpieniu niepokojących objawów, pilęgniarki nie podjęły bezzwłocznie niezbędnych działań. Spowodowało to opóźnienie w rozpoznaniu pogarszającego się stanu pacjentki. Pielęgniarki nie podjęły również bezzwłocznie czynności medycznych i nie powiadomiły lekarza o pogarszającym się stanie pacjentki - powiedziała Grażyna Wawryniuk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.