Spór o gołe brzuchy i ogolone głowy
Mimo że to luty i do wiosny daleko, w łódzkich szkołach już zrobiło się gorąco! Uczniowie, rodzice i nauczyciele dyskutują o tym, czy do szkoły wolno nosić buty na szpilkach, malować paznokcie, golić się na łyso, albo wręcz przeciwnie - pojawiać się na lekcjach w tzw. dredach na głowie. Wszystko zaczęło się od nieścisłości, której dopatrzył się jeden z uczniów w statucie swojej szkoły. - Przyszedł do mnie, wskazując, że w statucie szkoły w jednym punkcie piszemy, że szkoła uczy tolerancji, a w innym, że nie można nosić np. irokezów - wyjaśnia Janusz Bąk, dyrektor XXI LO.
- Dla mnie nie była to sprzeczność. Ale szanując zdanie uczniów powiedziałem, że możemy na ten temat podyskutować - mówi dalej dyrektor. Zorganizowano debatę z udziałem uczniów, nauczycieli, przedstawicieli samorządu. Wkrótce mają zostać przedstawione wnioski z tego spotkania. Ale dyrektor już teraz zaznacza, na co się nie zgodzi.
- Nie pozwolę na dredy i irokezy, nie będę tolerował obnażonych brzuchów i ramion. Nasze liceum jest konserwatywne. Osoby, które decydują się w nim uczyć zapoznają się ze statutem szkoły - mówi dyr. Bąk.
W Łodzi rzeczywiście są różne licea. I te konserwatywne, w których rygor jest duży, jak w elitarnym „Koperniku”, czyli I LO, gdzie nosi się nadal mundurki. Ale są i takie szkoły, jak IX LO, w których dredy nie są żadnym problemem, nie rażą też nauczycieli farbowane włosy, spodnie z krokiem w okolicach kolan czy brody i wąsy u starszych uczniów.
- U nas uczniowie wiedzą, że w moim gabinecie jest zmywacz do paznokci, czyli broń do walki z „pazurami” w jaskrawym kolorze. Każę też zmywać krzykliwe makijaże, pilnuję, by znikała ostra farba z włosów. Nie zgadzam się na noszenie szpilek przez dziewczęta. - wylicza Janusz Bąk.
Aby jednak dać wyraz temu, że szanuje zdanie swoich wychowanków, zapowiedział, że zgodzi się na organizację dnia wolności w ubiorze i fryzurach...
To co jest lepsze, by dzieciaki dobrze się w szkole czuły, ale i uczyły - luz, czy rygor? Zdania są podzielone. A psycholodzy podkreślają, że najlepszy jest „złoty środek”. Ani za dużo luzu, ani za dużo rygoru!
Mateusz Kudła (18 l.), uczeń „wyluzowanego” I liceum:
Od moich nauczycieli nie usłyszałem nigdy złego słowa na temat dredów. Kiedy chciałem je zrobić rodzice zastrzegli, że zgadzają się, jeśli w szkole nie będzie z ich powodu problemów. Cieszę się, bo to wyraz moich poglądów. Słucham muzyki reggae, jestem wyznawcą idei wolności, równości. Z powodu moich włosów nikomu nie dzieje się przecież krzywda
Katarzyna Florczak (18 l.), maturzystka z XXX LO:
Moim zadaniem wyzywający strój, pomalowane paznokcie, dredy, głębokie dekolty czy farbowane włosy nie pasują do szkoły. To miejsce, gdzie powinniśmy się uczyć, więc powinno się ubierać stosownie, w sposób stonowany i schludny. Inaczej ubieramy się do szkoły, czy pracy, inaczej do teatru, a inaczej na dyskotekę. Można przecież z tego zrezygnować, jeśli szkolny statut to nakazuje albo wybrać szkołę, gdzie można się ubierać w sposób swobodny.
Czesław Michalczyk (58 l.), psychoterapeuta:
Od zawsze młodzi ludzie chcieli podkreślać swoja indywidualność. Im bardziej dorośli, chcą wprowadzać sztywne reguły i poglądy, tym bardziej młodzież chce zademonstrować swoją inność. Ubiór, fryzura czy makijaż to najłagodniejsze z przejawów tej manifestacji. Nawet kiedy wprowadza się uniformy (tak jak to było niedawno z mundurkami), znajdą sposoby, by się zbuntować. I dobrze, bo gdyby młodzi wszystko przyjmowali bez walki byłoby kiepsko. To, że młodzi ludzie zauważają chcą mówić o tolerancji, o wyglądzie, świadczy o ich dużej dojrzałości. To co noszą na głowie jest naprawdę mniej ważne niż to co mają w głowach.
Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:
Kto ukradł korę z naszych kasztanowców?