Spokojnie to tylko awaria. Jak toną polskie okręty podwodne
Polscy podwodniacy pływają na sprzęcie, który często nie jest w stanie się wynurzyć. Tylko dzięki szczęściu i temu, że Bałtyk jest płytkim morzem, nie wydarzyła się taka tragedia, jak w przypadku argentyńskiego okrętu - mówi WP emerytowany oficer podwodniaków.
- Kiedy jeden z naszych okrętów podwodnych wychodzi w morze, w pogotowiu czeka już okręt ratowniczy, ze sprzętem umożliwiającym pomoc w przypadku, gdy osiądzie na dnie. Takie incydenty zdarzają się regularnie - opowiada były oficer Marynarki Wojennej. To jego komentarz do głośnej na całym świecie sprawy zaginięcia argentyńskiego okrętu podwodnego.
Nasz rozmówca opisuje podobne zdarzenie, w którym uczestniczył osobiście. Po wyjściu na Bałtyk i zanurzeniu jeden z naszych okrętów podwodnych już nie dał już rady się wynurzyć. Osiadł na dnie, kilkadziesiąt metrów pod powierzchnią i ani rusz. Załoga uzyskała pomoc dzięki wypuszczeniu na powierzchnię pławy alarmowej. Tylko dlatego nie było poszukiwań i nerwów, a pomoc techniczna dotarła od razu na miejsc . Szczegółów tego wydarzenia nie może jednak ujawnić, ze względu na tajemnicę.
Armia marzeń według MON
Parada muzealników
28 listopada odbędzie się 99., najsmutniejsza rocznica utworzenia Marynarki Wojennej. Podwodniacy, uważający się za elitę tego rodzaju wojsk, nie mają czym się pochwalić. Nasz flagowy okręt podwodny ORP "Orzeł" został unieruchomiony w październiku. Po pożarze i zalaniu pianami z gaśnic część pokładowego wyposażenia okrętu uległa zniszczeniu. Nie wiadomo, kiedy okręt wróci do służby. Pozostałe okręty podwodne mają wartość muzealną - a nie bojową. Staż ORP "Kondor" liczy 53 lata, ORP "Sęp" i ORP "Sokół" są w służbie 51 lat. ORP Bielik pływa od 50 lat. Wcześniej służyły w norweskiej marynarce i zostały udostępnione Polsce za darmo, wkrótce po tym jak zostaliśmy członkami NATO.
- Czas powiedzieć, że nie mamy okrętów podwodnych zdolnych do działań bojowych. To już typowe cele. Ich wartość bojowa polega jedynie na tym, że potencjalny agresor będzie musiał poświęcić czas, dosłownie jedną akcję i bomby na ich zniszczenie. Tylko tyle - ocenia oficer.
Jego zdaniem trwają dyskusje czy w ogóle "Orzeł" zostanie wyremontowany. Banderę wciągnięto na nim 31 lat temu - Jaki jest sens inwestowania milionów złotych w jednostkę mającą 30 lat? Część wyposażenia w okrętach podwodnych montuje się jednorazowo i na stałe. Remont w dużej skali oznaczałby prucie ważnych elementów okrętu. Kiedy poprzednio "Orzeł" trafił na remont do Stoczni Marynarki Wojennej wykryto w nim taką liczbę usterek, że utknął tam na trzy lata - dodaje rozmówca WP.
To jednak informacje nieoficjalne, którym zaprzecza kmdr por. Czesław Cichy z Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych: - "Orzeł" zostanie przywrócony do służby - zapewnia. - Pod koniec tygodnia komisja wypadków okrętowych przedstawi raport. Będziemy wiedzieli jakie są skutki pożaru. Pozostałe okręty podwodne regularnie biorą udział w ćwiczeniach na Bałtyku - dodaje. Podkreśla, że nie może udzielić żadnych szczegółów, ponieważ stan techniczny poszczególnych jednostek jest tajemnicą.
Kryptonim pirat
Rozmówca WP zdradza, że po kilkunastu chudych latach w finansowaniu stan floty podwodnej przedstawia żałosny widok. Czas wycofania norweskich okrętów ze służby minął w 2016 roku. Tylko dzięki prowizorycznym naprawom, heroicznemu wysiłkowi i talentom mechaników w ogóle pływają. Na przykład w 2018 roku klajstrowanie złomu w Marynarce Wojennej będzie kosztować 190 mln złotych. To oficjalna informacja podana przez Szefostwo Techniki Morskiej Inspektoratu Wsparcia Sił Zbrojnych.
Z 81 okrętów naszej rzekomo dumnej floty już 21 przekroczyło normy docelowej eksploatacji, czyli powinny trafić na złom. 66 okrętów wypracowało swoją normę eksploatacji na poziomie powyżej 75 proc. - poinformowano podczas debaty sejmowej komisji Obrony Narodowej.
- Jest mi z tego powodu wstyd. Ponieważ nasi podwodniacy biorą udział w zagranicznych ćwiczeniach, a patrząc na sprzęt innych marynarek muszą zaciskać zęby - mówi oficer marynarki. Opisuje, jego zdaniem, poniżający scenariusz ćwiczeń morskich, w których polskiej jednostce przypisano rolę "pirackiego okrętu". Uzasadnieniem było, że iż jako jedyny z sojuszników, dysponuje przestarzałym, lecz cichym napędem. Operatorzy innych okrętów nie będą się spodziewać takiego "cudaka", w związku z tym idealnie nadaje się do tropienia.
- To co zostało z polskiej floty podwodnej to garstka zapaleńców, którzy nie mając sprzętu studiują z opracowań najnowszą taktykę podwodną. Już wyszkolone załogi okrętów to inwestycja warta setki milionów złotych. Mówi się im, że mają dotrwać do momentu zakupu nowych jednostek - opowiada dalej oficer.
Minister obrony Antoni Macierewicz zadeklarował, że jeszcze w tym roku rozstrzygnie sprawę zakupu nowych okrętów podwodnych w programie Orka. O zamówienie ubiegają się francuska Naval Group proponująca okręt Scorpene, niemiecka grupa ThyssenKrupp Marine Systems z okrętami typów 212A i 214 oraz szwedzki koncern Saab z A26. Okręty mają być wyposażone w broń odstraszania - rakiety manewrujące o zasięgu. Pierwsze okręty miałyby trafić do służby w 2024 roku.
Koncepcja sięga Morza Północnego
Za to papierową koncepcję dla podwodnej floty mamy wyjątkowo ambitną. Według stworzonego jeszcze w latach 90., ale wciąż aktualnego opracowania, polska marynarka miałaby posiadać trzy okręty podwodne wielkości "Orła" - czyli powyżej 3 tys. ton wyporności. Działały by one w tak zwanych trójkach. Jeden okręt jest na morzu, drugi w porcie, czeka przygotowany się do wyjścia (w zamian za powracających z misji), trzeci traktowany jest jako odwód. To jednak nie koniec zdziwień. Według aktualnych pomysłów naszych strategów jeden okręt miałby operować na Morzu Północnym.
W zderzeniu z rzeczywistością wypada ona wręcz groteskowo. Pomijając brak okrętów ("Orzeł" jest niesprawny od 2014 roku), słabym punktem "koncepcji" jest to, że Marynarka Wojenna nie ma okrętu nawodnego, mogącego służyć wsparciem dla przebywającej tak daleko jednostki, odnawiając jej gotowość bojową. Pod znakiem zapytania stoi obrona naszej flotylli podwodnej. - Żaden z portów nie posiada infrastruktury, dzięki której okręty podwodne mogłyby być bronione - uważa oficer-podwodniak. - Kiedy ostatnio na ten punkt zwrócił uwagę ktoś z ekspertów, padła odpowiedź od jednego z generałów, że będą bronić się same.