Spirytus w drinkach i duże zarobki. Pracownica klubu ze striptizem zdradza kulisy zawodu
Ile zarabia się w klubie ze striptizem? Co grozi za seks z klientem? Jak "nagania się" klientów? O to wszystko użytkownicy portalu wykop.pl pytali pracownicę takiego lokalu. Odpowiedzi zaskakują.
Pracownica klubu ze striptizem odpowiadała na pytania w ramach koncepcji zwanej AMA (skrót od ang. ask me anything, czyli zapytaj mnie o wszystko). To popularny rodzaj "wywiadu" w mediach społecznościowych. Obowiązuje zasada braku tematów tabu.
Dzięki temu możemy poznać szczegóły życia lub pracy odpytywanych osób, w tym wypadku promotorki popularnie zwanej "naganiaczką". Odkrywa ona jednak kulisy całego biznesu striptizerskiego.
Pierwszym pytaniem, które padło, była kwestia zarobków. Te są zróżnicowane. Okazuje się, że zarobki promotorki uzależnione są od pory roku. Zimą to średnio 2,5 tys. zł miesięcznie, a przez resztę roku do 4 do 7 tys. - Wynagrodzenie jest prowizyjne, ile wciągnę od ludzi, tyle mam. Godzinówka to tylko dodatek w sumie, żeby w razie totalnego braku ludzi na mieście, nie stać za darmo - wyjaśniła internautka.
Na większe zarobki mogą liczyć striptizerki. Chodzi o nawet kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie.
Po kilka czy kilkanaście tysięcy złotych w klubie potrafią zostawić także klienci. Choć rekordzista, o którym słyszała pracownica lokalu, zostawił aż 250 tys. zł. Ile zatem zarabiają same kluby? - Zimą w tygodniu 20-40 tys. zł, w weekendy 50-80 tys. zł, przez resztę czasu 30-50 tys. zł w tygodniu i 100-160 tys. zł w weekendy - zdradziła "wykopowiczka".
Internauci pytali także o intymne szczegóły kontaktów z klientami. Okazuje się, że w wielu klubach striptizerki mogą stracić za to pracę. W "porządnych" lokalach w tzw. intymnych pokojach są kamery, więc trudno cokolwiek ukryć. Są jednak także lokale, gdzie na takie rzeczy przymyka się oko.
Pieniądze zarabia się przede wszystkim na "drinkach". Choć bywa tak, że samo piwo kosztuje 5 zł, ale za podanie go przez kelnerkę w bieliźnie doliczane jest 500 zł. W lokalu, w którym pracuje internautka, najdroższy drink kosztuje 400 zł - to mieszanka soków i wódki o "dość dużej objętości". Droższe są już tylko szampany, na które klienci są namawiani, czy wręcz naciągani. Choć nie wszyscy - ci, których lubią obsługujące panie, mogą liczyć na "przyjacielskie" traktowanie.
Klientów też się "zmiękcza". W tym celu do drinków dolewany jest spirytus, a w niektórych lokalach nawet woda utleniona.
Kiedy klientom się "odpuszcza"? - Jak już nie umie wpisać pinu i podpisać sensownie rachunku, to może iść. Ewentualnie jeżeli zacznie rzygać, to wtedy płaci tylko za sprzątanie i też może iść - wyjaśniła "naganiaczka".