PolskaŚpieszmy się spełniać marzenia...

Śpieszmy się spełniać marzenia...

Jeśli myślicie, że dobre wróżki, spełniające życzenia dzieci, nie istnieją, nie macie racji. Te z fundacji "Mam Marzenie" nie dysponują wprawdzie czarodziejskimi różdżkami, ale potrafią sprawić, że mała dziewczynka na jeden dzień zostanie księżniczką, a chłopiec - pilotem samolotu.

18.03.2006 | aktual.: 18.03.2006 11:08

Fundacja "Mam Marzenie" powstała w 2003 roku na wzór amerykańskiej organizacji "Make A Wish", która istnieje w USA od 25 lat. Ideę spełniania życzeń ciężko chorych dzieci sprowadził do kraju Piotr Piwowarczyk, przedsiębiorca budowlany z New Jersey. Dzięki niemu Polska stała się 28. krajem, w którym mali pacjenci mogą wypowiedzieć swoje marzenie, a dorośli dosłownie staną na głowie, by je spełnić.

Kotlecik od Makłowicza

Fundacja "Make A Wish" narodziła się w Arizonie. Pierwszym marzycielem był siedmioletni, chory na białaczkę Chris Grecius, który chciał zostać policjantem. Dzięki staraniom grupy przyjaciół, chłopiec otrzymał policyjną czapkę z rąk samego gubernatora stanu. Od tamtego czasu w USA powstało 77 oddziałów fundacji, gdzie spełnia się tysiące marzeń.

W Polsce fundacja spełniła ich już ponad trzysta. Ma oddziały w Krakowie, Warszawie, Trójmieście, Szczecinie, Lublinie, Zielonej Górze, Katowicach, Poznaniu i Bydgoszczy, a od listopada ubiegłego roku także w Łodzi.

- Zdążyliśmy zrealizować cztery marzenia, a cztery następne ziszczą się wkrótce - mówi Katarzyna Chalcińska, koordynator łódzkiego oddziału. - Dziewięcioletni Mateusz Urbański, który choruje na dystrofię mięśniową, marzył, aby Mariusz Pudzianowski, najsilniejszy człowiek świata, został jego "wujkiem". I tak się stało, pan Mariusz odwiedził go w szpitalu i zaprzyjaźnił się z chłopcem. Natomiast chory na pęcherzycę Patryk ma wprawdzie podobne marzenie, bo też chodzi o znaną osobę, ale zarazem nietypowe. Chciałby, aby odwiedził go Robert Makłowicz i... usmażył mu kotlecik. Już wiemy, że da się to spełnić na początku kwietnia.

Wolontariuszki dbają, by spełnianie marzeń miało uroczystą i niezwykłą oprawę. Sześcioletni Adaś, który chciał zostać spidermanem, strój człowieka-pająka oraz wyrzutnię pajęczyn otrzymał w świetlicy szpitala im. Konopnickiej, zamienionej w grotę pająka. Pająki były też na torcie, obrusie i kubeczkach. A kiedy 7-letni Piotruś, pacjent oddziału kardiologii Instytutu CZMP, został obdarowany autem na akumulator, w szpitalnym korytarzu stanęły bramki "start" i "meta". Z kolei marzenie 9-letniego Michała spełnili uczniowie Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącego Umiejętności Twórczych Szkoły Edukacji Innowacyjnej w Łodzi, którzy wręczyli mu konsolę do gier.

Fantazja bez granic

Czego pragną chore dzieci? Życzenia można podzielić na cztery kategorie: chciałbym dostać (rower, lalkę, a ostatnio bardzo często komputer), spotkać (tu przodują słynni piłkarze, gwiazdy telewizji, a wcześniej - Jan Paweł II), pojechać (do Disneylandu, zoo, Rzymu, Paryża, Londynu). Jednak najczęściej dzieci pragną spróbować czegoś, co w "zwykłym życiu" jest dla nich niedostępne, tak właśnie jak pierwszy marzyciel Chris Grecius, który został siedmioletnim policjantem.

Fantazją bez granic wykazał się czteroletni Tymoteusz, którego marzenie spełniali wolontariusze z Trójmiasta. Chłopiec chciał zostać Zielonym Samurajem, jednym z bohaterów ulubionego serialu "Power Rangers". Aby mu to umożliwić, z Anglii sprowadzono specjalny miecz, a z USA - strój dokładnie taki, jakie noszą wojownicy z amerykańskiego serialu. Zamówienie (w cukierni) zielonych ciastek, których zadaniem było przekazanie magicznej mocy Tymkowi i pozostałym pacjentom, przebywającym wraz z nim w szpitalu, było chyba najprostszym wyzwaniem. I wszystko odbyło się jak w filmie: w szpitalu zjawili się prawdziwi wojownicy kendo, uroczyście wręczyli chłopcu magiczną broń i urządzili pokaz walki na miecze.

Stuk końskich kopyt

Nie każde życzenie jest tak niezwykłe. Chora na raka mózgu 13-letnia Kasia marzyła tylko o spotkaniu z ukochanymi zwierzętami - końmi. Dziewczynka nie była w stanie pojechać do stadniny, dlatego dwa konie przywieziono pod jej dom. Z powodu postępującej choroby nie mogła ich już zobaczyć, ale nakarmiła je marchewką, pogłaskała, usłyszała rżenie. Było to dla niej tak ważne przeżycie, że następnego dnia, umierając, mówiła, że słyszy stuk końskich kopyt. Marzenie wypełniło się do końca, gdy konie w żałobnym kondukcie odprowadziły Kasię na miejsce wiecznego spoczynku.

- Spełnianie tych marzeń jest ogromnie ważne nie tylko dla dzieci, ale również dla ich rodziców - mówi dr Małgorzata Stolarska, ordynator oddziału onkologii szpitala im. Konopnickiej w Łodzi. - Potrzebne jest im przekonanie, że dla odchodzącego dziecka zrobili wszystko, co było możliwe. Dla naszych pacjentów to nagroda za lata leczenia i cierpienia. Czasem wydaje się, że dzieci czują, że mają w życiu do spełnienia jakąś misję. Pamiętam dziewczynkę, która była przekonana, że musi wrócić do domu i zasadzić drzewo. Pomogliśmy jej w tym, a kiedy niedługo potem odeszła, zrozumieliśmy, że to zasadzenie drzewa było dla dziecka równie ważne, jak podawanie leków.

Awaryjne marzenie

Wolontariusze z fundacji "Mam Marzenie" to często lekarze zajmujący się dziećmi, psycholodzy, ale też studenci i przedstawiciele różnych zawodów, którzy czują powołanie do takiej działalności. Szybko się przekonują, że spełnianie marzeń nie jest wcale proste i musi odbywać się według określonych procedur. Przede wszystkim poprzedza je przynajmniej jedno spotkanie z marzycielem. Są drobne upominki i miłe rozmowy, ale czasem marzenia nie od razu się ujawniają, a innym razem są tak trudne do spełnienia, że wolontariusze pytają o "marzenie awaryjne".

Trzynastoletni Sławek Chałupka ze Skierniewic nie chciał nawet podać "zapasowego" życzenia, tak bardzo marzył o spotkaniu z aktorami grającymi policjantów w niemieckim serialu "Cobra - oddział specjalny". Wolontariuszki z Warszawy, które odwiedziły go w łódzkim szpitalu przy ul. Spornej (bo wtedy nie działał jeszcze łódzki oddział fundacji), obawiały się z początku, czy uda im się je zorganizować. Okazało się jednak, że niemieccy aktorzy Renee Steinke i Erdogan Atalay poczuli się wprost zaszczyceni tym, że chłopak z Polski najbardziej ze wszystkiego wymarzył sobie poznanie właśnie ich. Gdy dowiedzieli się, że nie może przyjechać na plan filmu w Berlinie, bez namysłu wsiedli w pociąg i zjawili się w Łodzi. Spędzili ze Sławkiem cały dzień, poznając tajniki pracy łódzkiej policji, zwiedzając m.in. centrum monitorowania miasta, laboratorium kryminalistyczne, policyjny arsenał. Dla chłopca była to niezapomniana przygoda.

Mała księżniczka

Inna pacjentka szpitala przy ul. Spornej, dziewięcioletnia Kinga, bardzo dokładnie przedstawiła wizję swojego marzenia na... rysunku. Chodziło o spotkanie z Kasią Cichopek, które musiało odbyć się w bardzo "filmowy" sposób. Kinga wybrała się z rodzicami do Warszawy. W umówione miejsce podjechał po nią elegancki, długi lincoln, a w nim jej ulubiona aktorka. Ważne było też to, żeby podczas jazdy Kinga mogła napić się soku, koniecznie z kieliszka. Limuzyna zawiozła obie panie do hotelu Bristol, gdzie czekał na nie zarezerwowany stolik.

W ciągu dwóch dni Kinga zwiedziła stolicę w towarzystwie rodziny i wolontariuszy, którzy zadbali o to, by mogła poczuć się jak księżniczka.


Ponad trzysta spełnionych marzeń dzieci... Które z nich najważniejsze, najoryginalniejsze, najpiękniejsze? Odpowiedź może być tylko jedna: każde.

- Jeden z naszych pacjentów marzył, by obejrzeć pokaz pirotechniczny - mówi dr Małgorzata Stolarska. - Urządzono go na jego podwórku. Był naprawdę wspaniały. Krzyś cieszył się nim do końca życia, który nadszedł dwa tygodnie później. Myślę, że w ostatnich dniach zyskał poczucie, że dla wielu osób jest kimś bardzo ważnym i kochanym. Trudno żegnać się z dzieckiem, ale jeśli trzeba to robić, to tylko tak, by podarować mu na pożegnanie jak najwięcej szczęścia.

Agnieszka Grzelak

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)