Smród, zaduch i pomyje zamiast jedzenia
Zaduch, smród z sedesu i pomyje udające jedzenie. 19 osób na 20 metrach kwadratowych. Tak wyglądały te "ośrodki wypoczynkowe" dla internowanych działaczy "Solidarności", o których kłamał na konferencjach prasowych ówczesny rzecznik rządu Jerzy Urban. - Kiedy przyszli mnie zabrać, weszli do domu razem z drzwiami. Żona i ośmioletnia córeczka szlochały i trzęsły się ze strachu - wspomina Tadeusz Lubaszewski (60 l.) z Ostródy. - Internowanych traktowali jak pospolitych przestępców. Przesłuchania ciągnęły się godzinami, a do celi wsadzili nam kapusia. Nie dali mi nawet przepustki na komunię córki - opowiada działacz "Solidarności".
– Zdążyłem się wykąpać i położyć spać. Po chwili usłyszałem, jak zajechał pod okna samochód. Były cztery minuty po północy. Usłyszałem na klatce schodowej ciężkie kroki. Po chwili walenie pięściami w drzwi – wspomina Tadeusz Lubaszewski. Podszedł do wizjera, ale ktoś go zasłonił. Zapytał, kto tam. – Otwierać, k..., milicja – usłyszał ryk. I łomem zaczęli wyważać drzwi.
Gdy milicjanci weszli do środka, wywrócili w mieszkaniu wszystko do góry nogami. Nikt nie zainteresował się wystraszoną żoną i płaczącą ośmioletnią córką Lubaszewskiego. Nie pozwolili mu nawet pożegnać się z rodziną.
Zabrali go do zakładu karnego w Iławie. Tam wszystkich internowanych klawisze traktowali jak pospolitych bandytów. Rozebrali ich do naga, fotografowali i wrzucili do cel w zawilgoconych piwnicach. Dopiero następnego dnia przenoszono ich do wieloosobowych cel z kilkupiętrowymi łóżkami. – Cela około 20 metrów kwadratowych, sedes otwarty, pomyje udające jedzenie, brak powietrza do oddychania, a w środku 19 osób – wspomina Lubaszewski.
Do każdej z cel SB podesłała podstawionego więźnia, który był kapusiem. – Osadzili ze mną tajnego współpracownika „Zetora”, Henryka N. z Ostródy. Niby przemycił do celi małe tranzystorowe radio. Dziwiliśmy się, jak mu się udało, bo zaglądali we wszystkie części ciała podczas rewizji. On nam puszczał wiadomości, a miał za zadanie wyciągać nasze komentarze na temat usłyszanych informacji – wspomina solidarnościowiec.
Przesłuchania ciągnęły się godzinami, a większość listów, które Lubaszewski wysłał do rodziny, przepadła. Te, które dotarły, były cenzurowane. Esbecy zamazywali wszystkie osobiste wyznania: słowa „kocham” i „tęsknię”. – W więzieniu nie dostałem przepustki nawet na komunię córki. Jak mnie zwolnili po dziewięciu miesiącach, wróciłem do pracy. Tam byłem szykanowany, pozbawiony premii i awansów, ale nie żałuję niczego. Teraz tylko moi oprawcy mają wysokie emerytury i się śmieją, a ja będę pracował na marne świadczenia jeszcze siedem lat – kończy wspomnienia działacz „Solidarności”.
Polecamy w wydaniu internetowym Fakt.pl: Los ofiar. "Gdy zastrzelili mi tatę, mama osiwiała w tydzień"