Smoleńska cena umowy gazowej
Aktywność prezydenta Lecha Kaczyńskiego na forum UE w sprawie bezpieczeństwa energetycznego Polski budziła wściekłość grupy rządzącej i była przedmiotem rozlicznych gier i medialnych ataków. W tym kontekście dość niezwykle zabrzmiały słowa Władimira Putina wypowiedziane podczas konferencji prasowej w Smoleńsku 7 kwietnia br., gdy premier Rosji zapewnił, że „podpisanie niezbędnej dokumentacji nastąpi w niedługim terminie”, i poinformował, że podczas rozmów z Tuskiem umówili się na długoterminowe dostawy do Polski rosyjskiego gazu.
21.09.2010 | aktual.: 21.09.2010 11:20
Historia obecnych negocjacji aneksu do umowy międzyrządowej w sprawie dostaw rosyjskiego gazu ma już ponad 20 miesięcy. Jej szczegółowe przedstawienie miałoby zapewne objętość sporej książki i okazało się niestrawne dla większości odbiorców. Trzeba jednak przypomnieć niektóre istotne fakty.
Geneza rokowań sięga przełomu lat 2008–2009, kiedy wybuchł rosyjsko-ukraiński spór gazowy. Zawarte w styczniu 2009 r. porozumienie między Gazpromem a ukraińskim Naftohazem wyeliminowało z pośrednictwa handlu gazem spółkę RosUkrEnergo (w której Gazprom miał połowę udziałów), co z kolei spowodowało obniżenie dostaw gazu do Polski.
Stan permanentnej kapitulacji
Pod koniec stycznia 2009 r. polski Gaz-System i Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo poinformowały, że RosUkrEnergo, dostarczająca dotychczas ok. 2,5 mld m sześc. gazu rocznie, zaprzestała dostaw. Kilka dni później Donald Tusk po spotkaniu z Władimirem Putinem w czasie obrad Światowego Forum Ekonomicznego w Davos oznajmił, że „problem z dostawami gazu do Polski prawdopodobnie zostanie rozwiązany”. Pierwszy warunek tego „rozwiązania problemu” został ujawniony z początkiem marca 2009 r., gdy minister transportu Rosji Igor Lewitin przyznał, że Gazprom jest gotów dostarczyć Polsce dodatkowe ilości gazu, ale tylko wtedy, jeśli ta zrezygnuje z pośrednika i podpisze aneks do umowy międzyrządowej z 1993 r.
Tego rodzaju zachowania w stosunkach międzynarodowych, wymuszone niezawinionym przez Polskę konfliktem rosyjsko-ukraińskim i zerwaniem dostaw przez spółkę zależną od Gazpromu, nie sposób nazwać inaczej jak szantażem. Nieco później dowiedzieliśmy się, że PGNiG zapłaciło RosUkrEnergo zaległe 70 mln dol. za dostawy gazu z grudnia 2008 r., co w sposób oczywisty pozbawiło Polskę ważnego argumentu finansowego i mogło wzbudzić w Rosjanach przeświadczenie, że rząd Tuska jest gotów do dalszych ustępstw.
Od tego momentu w historii negocjacji przewijają się dwa podstawowe elementy. Z jednej strony kolejne, mniej lub bardziej jawne, żądania wysuwane przez stronę rosyjską, z drugiej zaś zapewnienia rządu Donalda Tuska, że lada moment kontrakt zostanie podpisany. Ze strony rządu proces ten cechuje stan permanentnej kapitulacji, a Rosjanie tylko pozornie prowadzą niepojętą grę na czas, odwlekając efekt końcowy.
Warto poszukać odpowiedzi na dwa ważne pytania: dlaczego w ogóle przyjęto szantaż ze strony Rosji oraz dlaczego umowa nie została podpisana do chwili obecnej?
Wbrew temu, co twierdzi propaganda grupy rządzącej, decyzji o rozpoczęciu negocjacji długoterminowej międzyrządowej umowy nie można oceniać inaczej jak decyzji politycznej, nieznajdującej uzasadnienia w polskich projektach dywersyfikacyjnych. Obowiązująca wówczas rządowa „Polityka dla przemysłu gazu ziemnego” z marca 2007 r. (opracowana jeszcze przez rząd PiS) zakładała, że głównymi działaniami wzmacniającymi bezpieczeństwo energetyczne państwa będą: terminal do odbioru gazu skroplonego, bezpośrednie połączenia gazociągiem ze złożami skandynawskimi (Baltic Pipe), zwiększenie krajowego wydobycia, zawarcie kontraktów długoterminowych na dostawy gazu ze źródeł innych niż rosyjskie. Rząd Tuska do tych działań dodał rozbudowę magazynów gazu oraz budowę połączeń z Niemcami i Czechami, co już podważało opłacalność inwestycji terminalu w Świnoujściu i było sprzeczne ze strategią dywersyfikacji, która wprost zabraniała budowy połączeń międzysystemowych skutkujących dalszym uzależnieniem dostaw gazu do Polski od
jednego producenta.
Jak napisano w opracowanej przez BBN „Analizie działań na rzecz bezpieczeństwa energetycznego dostaw gazu” z listopada 2009 r., „Budowa połączeń międzystemowych z Niemcami, Czechami czy Austrią, a także zwiększenie do Polski dostaw gazu w wyniku renegocjacji »kontraktu jamajskiego«, może nasycić rynek krajowy gazem przed wybudowaniem gazoportu w Świnoujściu i tym samym utrudnić podpisanie kolejnych kontraktów na gaz skroplony. Wymienione czynniki będą wpływać na to, czy terminal LNG zostanie ważnym instrumentem dywersyfikacji, czy też jego wpływ na bezpieczeństwo energetyczne kraju będzie umiarkowany”.
Trzeba też pamiętać, że w czasie podjęcia decyzji o paktowaniu z Gazpromem obowiązywała umowa z Rosją zawarta do roku 2022 (której zapisy należało egzekwować) oraz istniały realne możliwości zapewnienia dostaw gazu z innych niż rosyjskie źródeł. Ważną przesłanką, że chodziło o decyzję polityczną, jest fakt, iż od chwili przejęcia władzy przez obecny układ nie uczyniono nic w sprawie projektu Baltic Pipe – podmorskiego rurociągu łączącego Polskę z Danią, który zgodnie z harmonogramem miał być oddany do użytku w 2010 r. 16 czerwca 2009 r. OGP Gaz-System SA wstrzymał realizację projektu Baltic Pipe z powodu „braku zainteresowania na gaz”. Choć Komisja Europejska przyznała inwestycji wsparcie finansowe, zabrakło decyzji rządowej o nadaniu temu projektowi, podobnie jak budowie terminalu LNG, statusu projektu o strategicznym dla państwa znaczeniu.
Mając na uwadze, że już w marcu 2008 r. doszło w Ministerstwie Gospodarki do rozwiązania Departamentu Dywersyfikacji Dostaw Nośników Energii, którego urzędnicy nie mieli po prostu nic do roboty, można uznać, że grupa rządząca wprost oczekiwała na rosyjską „propozycję nie do odrzucenia” i przyjęła ją, nie bacząc na narodową strategię bezpieczeństwa energetycznego.
Wbrew twierdzeniom Tuska i Pawlaka, jakoby decyzja o podpisaniu kontraktu gazowego z Rosją wynikała z kalkulacji ekonomicznych (których nikt do tej pory nie przedstawił) i nie ma nic wspólnego z żadną „ideologią” – była ona podyktowana wyłącznie racjami politycznymi, wynikającymi z dogmatycznego kosmopolityzmu i antypolonizmu Platformy, jej związków z postsowiecką agenturą oraz reorientacji na „poprawę stosunków” z Rosją i Niemcami, co w praktyce oznaczało zwrot ku politycznemu serwilizmowi. Jedyny „interes ekonomiczny” mógł wynikać z faktu, że grupa rządząca reprezentuje interesy lobby rosyjskiego, doskonale ulokowanego w establishmencie III RP i była zainteresowana ponownym umieszczeniem Polski w strefie wpływów Moskwy.
Z tej przyczyny to umowa gazowa jest tym najważniejszym kluczem do zrozumienia scenariusza zdarzeń z ostatnich kilkudziesięciu miesięcy i stanowi punkt centralny, wokół którego rozgrywają się inne, mniej lub bardziej symboliczne sytuacje. Wszystkie one będą jedynie odbiciem koncepcji, która legła u podstaw traktatu gazowego.
Samotna walka prezydenta Kaczyńskiego
W żadnym innym obszarze, jak w sprawie bezpieczeństwa energetycznego nie widać wyraźnie dwóch różnych i przeciwstawnych wizji rozwoju Polski – między koncepcją prezydenta Lecha Kaczyńskiego a pomysłami grupy rządzącej.
(...)
Aleksander Ścios