Śmieszny umysł
Uroczystość wręczania słynnych już Ig Nobli obfituje w niezwykłe wydarzenia. Wysłannik "Polityki" przy tym był.
22.10.2008 | aktual.: 10.11.2008 21:55
W Sanders Theatre, jednej z najbardziej reprezentacyjnych budowli słynnego Harvard University w Cambridge, jak co roku wręczono Ig Noble (gra słów, angielskie słowo ignoble znaczy haniebny, nędzny). Grono wybitnych naukowców, także prawdziwych noblistów, przyznaje je za osiągnięcia, które „nie mogą lub nie powinny być powtarzane”, ale też takie, które „w pierwszej chwili śmieszą, ale potem zmuszają do myślenia”. Wyróżnione prace często są publikowane w najbardziej prestiżowych pismach naukowych, takich jak „Science” i „Nature”.
Ig Noble ustanowiło w 1968 r. czasopismo „Journal of Irreproducible Results”, ale nazwiska pierwszych laureatów nie zostały wówczas ujawnione. Pierwsza publiczna ceremonia rozdania tej niezwykłej nagrody odbyła się w 1991 r. Ignobliści przyjeżdżają na tę uroczystość na własny koszt. W tym roku pojawiło się siedmioro spośród 10 laureatów.
To impreza jedyna w swoim rodzaju. Ig Noble są bowiem kpiną i szyderstwem, ale nie tylko. Uhonorowani zostają wprawdzie autentyczni naukowcy, ale ich prace – przynajmniej na pierwszy rzut oka – wydają się marnowaniem czasu i pieniędzy. Dlatego uroczystość przypomina kabaretowy show. W tym roku uświetniła ją miniopera w trzech aktach zatytułowana „Redundancy, Again” (takie też było hasło przewodnie tegorocznej imprezy i za każdym razem, gdy słowo redundancy padało ze sceny, widownia reagowała aplauzem). Angielskie słowo redundancy, czyli redundancja, oznacza „nadmiar; w teorii informacji – pojęcie określające, o ile można skrócić zakodowaną wiadomość (np. w postaci słów z liter alfabetu polskiego) przy przejściu do najekonomiczniejszego sposobu zapisu” (za słownikiem Kopalińskiego).
W antraktach na widowni pojawiali się nagrodzeni naukowcy – każdy miał minutę na wystąpienie. Przestrzegania tej reguły pilnował sędzia piłkarski, a pomagała mu mała dziewczynka, która podchodziła do każdego ględzącego laureata i głośno powtarzała piskliwym tonem: Proszę przestań, jestem już znudzona! Organizatorzy uroczystości wychodzą bowiem z założenia, że nie należy zamęczać widzów długimi wywodami – jeśli jednak ktoś czuł niedosyt, mógł dwa dni później pofatygować się do pobliskiego Massachusetts Institute of Technology, by wysłuchać pięciominutowych (sic!) wykładów laureatów.
W pamięć zapadły dwa inne punkty tego wieczoru: pierwszy to loteria „Randka ze słynnym naukowcem”, w której można było wygrać spotkanie tęte-ŕ-tęte z Benoitem Mandelbrotem, wybitnym matematykiem i odkrywcą tzw. fraktali, oraz Williamem Lipscombem, laureatem prawdziwego Nobla w dziedzinie chemii w 1976 r. Drugi to trzy wykłady z serii „24/7”. Uczeni w ciągu 24 sekund (czego skrupulatnie pilnuje pomocnica sędziego) muszą zrozumiale wyjaśnić jakieś pojęcie, a następnie streścić je w siedmiu słowach. W tym roku Dany Adams z The Forsyth Center for Regenerative and Developmental Biology zmierzył się z hasłem „biologia”, William Lipscomb próbował przybliżyć „redundancję”, a Anna Lysyanskaya z Brown University „kryptografię”. Trudno powiedzieć, co wzbudziło większy aplauz – ogłoszenie listy tegorocznych laureatów czy też prezentacje ignoblistów z lat poprzednich. Niekłamany podziw wywołał Dan Meyer, współautor nagrodzonej rok temu pracy o ubocznych skutkach (nieraz śmiertelnych) połykania mieczy, demonstrując na
scenie włożenie półmetrowego ostrza do gardła.
Mury Sanders Theatre zatrzęsły się od gromkiego śmiechu podczas wystąpień Keesa Moelikera z Natuurhistorisch Museum w Rotterdamie oraz dr. Francisa Fesmire’a z University of Tennessee. Holender opisał kilka lat temu pierwszy przypadek homoseksualnej nekrofilii wśród kaczek. Oddał jednak sprawiedliwość poprzednikom, gdyż pierwszy sygnał o takowych zachowaniach pojawił się w latach 50. i dotyczył kalifornijskiej wiewiórki ziemnej (doniesienie to przeszło bez echa). Natomiast już po publikacji Moelikera pojawiły się prace dokumentujące homoseksualną nekrofilię wśród kilku innych gatunków ptaków na Tajwanie i w Kanadzie. Na koniec holenderski uczony zaprezentował zdjęcie, na którym było widać zachowanie niepoddające się żadnej dotychczasowej klasyfikacji – amerykański łoś podejmował próbę kopulacji z pomnikiem bizona (samca) odlanym w brązie. Z wystąpieniem Moelikera konkurował jedynie minutowy wykład dr. Fresmire’a, który zasłynął artykułem donoszącym o zbawiennych skutkach doodbytniczego masażu palcem,
potrafiącego przerwać nawet najbardziej uporczywą czkawkę.
Porównywalną wrzawę wzbudziły na sali tylko dwie prezentacje tegorocznych ignoblistów. Deborah Anderson z Harvard Medical School wraz z zespołem wykazała, że coca-cola może być skutecznym środkiem plemnikobójczym, a Chuan-Ye Hong z tajwańskiego Taipei Medical University, że jest wręcz przeciwnie. Później, w trakcie dodatkowego wykładu w MIT, Anderson wyjaśniła, że sprzeczność rezultatów może wynikać z innych proporcji mieszaniny spermy i coca-coli w eksperymentach. Ponadto okazało się, że pepsi-cola nie ma tak zabójczego działania na męskie nasienie jak jej wielka konkurentka. Koncern Coca-Cola odmówił skomentowania wyników tych prac.
Równie wielką radość publiczności wywołała informacja, że Ig Nobel w dziedzinie biologii trafi tym razem w ręce francuskich weterynarzy z École Nationale Veterinaire de Tulouse, którzy wykazali, iż pchły żerujące na psach potrafią skakać wyżej niż pasożytujące na kotach. Niestety, przedstawiciel francuskich uczonych nie pofatygował się odebrać nagrody.
Ig Noble to jednak nie tylko gromki śmiech. Wiele prac jest przykładem pierwszorzędnej nauki. Tak jak nagrodzone w tym roku badania Geoffreya Millera z University of New Mexico (autora przetłumaczonej również na polski książki „Umysł w zalotach”), który wykazał, że striptizerki dostają znacznie więcej napiwków, gdy znajdują się w płodnej fazie cyklu. To kolejne potwierdzenie teorii, że kobiety, gdy są płodne, nieświadomie starają się wyglądać bardziej atrakcyjnie, a być może też wysyłają feromonowe sygnały odbierane przez mężczyzn. Nie wywołały aż tak gromkiego śmiechu także wyniki badań japońskich naukowców, którzy odkryli przejawy „inteligencji” w zachowaniu śluzorośli – dziwnych stworzeń przypominających pleśń, ale będących raczej dużymi jednokomórkowymi pierwotniakami, potrafiącymi pełzać za pomocą nibynóżek (uczeni spierają się, jak dokładnie sklasyfikować te organizmy). Otóż jeśli śluzoroślę zamknie się w labiryncie mającym dwa wyjścia po przeciwległych stronach i umieści się przy nich ulubione
pożywienie tego pierwotniaka, wypełni on swoim ciałem cały labirynt. Ponadto części organizmu, położone przy obydwu wyjściach z labiryntu, połączą się strukturami przypominającymi rurki. I, co ciekawe, owe rurki utworzą najkrótszą możliwą drogę. Szukanie najkrótszej drogi, np. między dwoma punktami w labiryncie, to jedno z najtrudniejszych zadań matematycznych. Dlatego Japończyków tak interesuje, jak potrafi to zrobić pozbawiony układu nerwowego pierwotniak.
Kapituła Ig Nobli zwróciła też w tym roku uwagę na pracę zespołu Dana Ariely’ego z Duke University. Spędził on w młodości wiele miesięcy w szpitalu, lecząc poparzenie. Zainteresowało go, że pielęgniarki, by nie przekroczyć dozwolonej dawki środków przeciwbólowych, podawały pacjentom placebo. I przynosiło ono kojący efekt. Dlatego Ariely postanowił przeprowadzić badanie, w którym sprawdzał, czy na ludzi silniej działa placebo, gdy są poinformowani, że połykają drogi lek. Jedną grupę ochotników przekonywał, że dostają nowy, szybko działający środek przeciwbólowy, który kosztuje 2 dol. za pigułkę, a drugą, że kosztuje on zaledwie 10 centów. Okazało się, że znacznie droższy „lek” był skuteczniejszy niż tańszy.
Gdy na telebimie w Sanders Theatre zaprezentowano tytuł pracy Ailrey’ego, na sali rozległ się śmiech. Śmiano się jednak nie z badań amerykańskiego naukowca, ale raczej z naiwności ludzkiej psychiki, która daje się tak łatwo oszukać.
Marcin Rotkiewicz