Śmiertelny lot F-16 w Radomiu. "Nie możemy sobie na to pozwalać"
W piątek prokuratura wszczęła śledztwo ws. katastrofy F-16 w Radomiu. Jest prowadzone w kierunku spowodowania katastrofy w ruchu lotniczym skutkującej śmiercią. - Nie mamy tylu samolotów, ani pilotów, by móc pozwalać sobie na stratę tak doświadczonego lotnika i maszyny F-16 - mówi WP Maciej Szopa, ekspert ds. lotnictwa Defence 24.
Jak poinformował Piotr Antoni Skiba, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie, zabezpieczono dokumentację dotyczącą samolotu oraz pilota, który zginął w katastrofie. Przesłuchano pierwszych świadków - osoby z obsługi naziemnej bazy w Krzesinach i głównego technika samolotu. Odnaleziona została czarna skrzynka, czyli rejestrator lotu. Została zabezpieczona przez przedstawicieli Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.
Przypomnijmy, do wypadku doszło w czwartek wieczorem. Na lotnisku trwały wówczas próby do pokazów Air Show Radom, które miały odbyć się w ten weekend. Podczas wykonywania akrobacji w powietrzu, z nieznanych na razie powodów, samolot F-16 nagle runął na ziemię i stanął w płomieniach. Pilotowi nie udało się katapultować, zginął na miejscu. Za sterami maszyny siedział mjr. pil. Maciej "Slab" Krakowian, pilot z 31 Bazy Lotnictwa Taktycznego i członek zespołu F-16 Tiger Demo Team.
Krakowian służył na co dzień w 31 Bazie Lotnictwa Taktycznego w Krzesinach. Był doświadczonym pilotem. Miał 17 lat służby i ok. 1400 godzin w powietrzu. W siłach powietrznych przeszedł wszystkie szczeble kariery do poziomu instruktora. Od 2022 był pilotem pokazowym w F-16 Tiger Demo Team.
To zespół akrobacyjny od 10 lat działający przy 31 Bazie Lotnictwa Taktycznego w Krzesinach. Na pokazach wojskowi piloci prezentują możliwości myśliwców wielozadaniowych F-16, które stanowią główną siłę uderzeniową polskich sił powietrznych. Przez lata ich program był jedną z największych atrakcji radomskiego Air Show.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kula ognia na płycie lotniska. Moment katastrofy F-16 w Radomiu
Według Macieja Szopy, eksperta Defence24, ze względu na stan osobowy i maszynowy polskiego lotnictwa, nie powinno się dopuszczać do pokazów wojskowych.
- Polska ma 48 samolotów, tzn. niestety już 47 samolotów bojowych, które mogłyby nas bronić w wypadku uderzenia przez Rosję. Z czego sprawnych jest prawdopodobnie na co dzień około 60 proc., czyli ok. trzydziestu maszyn. Dla porównania Rosja ma między 1000 a 1200 samolotów, z czego co najmniej połowę sprawnych. To pokazuje różnicę skali. Oczywiście czekamy na nowe samoloty i sytuacja ulegnie wtedy poprawie. Natomiast w tej chwili maszyn albo nie ma, albo nie osiągnęły gotowości operacyjnej - komentuje Maciej Szopa, ekspert ds. lotnictwa w portalu Defence24.pl
Jak podkreśla, "nie cierpimy" też na nadmiar pilotów.
- Wielu lotników odchodzi do linii lotniczych pracować w samolotach pasażerskich. Dodatkowo nasz obecny system szkolenia jest tak ułożony, by wyszkolić wystarczająco dużo pilotów nie tylko do F-16, ale też do nowych maszyn F-35 i FA-50. Tym samym liczba pilotów stricte na F-16 się zmniejsza – mówi Maciej Szopa.
- I my w takiej sytuacji dopuszczamy jeden z tych bojowych samolotów do robienia akrobacji lotniczych nisko nad ziemią. I tracimy tak doświadczonego, jednego z najlepszych pilotów. A przy tym bezcenny, sprawny samolot. Nie możemy sobie na to pozwalać - podkreśla rozmówca Wirtualnej Polski.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Takie pokazy to normalne szkolenie". Płk Pawlak o katastrofie F-16
Zdaniem Szopy w najlepszym przypadku do pokazów powinno się przeznaczać z wojskowych maszyn - samoloty szkolne.
- A najlepiej w ogóle niech będą samoloty kolekcjonerskie, stare wojskowe i różne akrobacyjne itd. Promocję lotnictwa wojskowego można prowadzić pokazując samoloty na ziemi, przy którym stoją technicy i piloci. Można byłoby z nimi porozmawiać, z bliska zobaczyć uzbrojenie. A samoloty wojskowe mogłyby podczas takich pokazów wylądować. I tyle - uważa ekspert.
Przypomnijmy, w lipcu ubiegłego roku doszło do wypadku lotniczego, w którym zginął pilot odrzutowca - mjr pil. Robert "Killer" Jeł. Żołnierz, którego samolot rozbił się o płytę lotniska w Babich Dołach, poniósł śmierć na miejscu, nie podjął próby katapultowania się. Wojskowy na co dzień zajmował się szkoleniem innych pilotów. Na Bielikach wylatał ok. 2 tys. godzin, co było drugim najlepszym wynikiem na świecie.
- Z czym mieliśmy do czynienia w czwartek i rok temu przy katastrofie Bielika w Gdyni? Z manewrowaniem na bardzo małej wysokości, które oczywiście zazwyczaj udaje się, szczególnie że to robią najlepsi piloci. Ale każdy pilot wojskowy powie, że takie pokazy to jedne z najtrudniejszych rzeczy, jakie robią zawodowo. Trudniejsze niż np. loty bojowe - ocenia Maciej Szopa.
- Proszę zwrócić uwagę, że nasze F-16 bardzo często startują teraz alarmowo w związku z wojną w Ukrainie. One są podrywane non-stop. W Polsce na razie robią to tylko F-16, czyli zaledwie trzy eskadry samolotów, bo FA-50 nie osiągnęły gotowości operacyjnej, a F-35 jeszcze nie ma. Piloci ciągle wylatują z baz, przez co są mocno eksploatowani i przepracowani - komentuje ekspert.
Jak podkreśla, mimo, że są to wyloty alarmowe i bojowe, to tak naprawdę nikomu nigdy nic się nie stało.
- A dlaczego? Bo lecą na większej wysokości, nie wykonują akrobatycznych manewrów. A nawet gdyby wykonywały, to dzięki temu, że wysoko w powietrzu jest rzadsze powietrze, byłoby to prostsze niż nisko nad ziemią, gdzie jest gęste powietrze - ocenia Maciej Szopa.
- Proszę zwrócić uwagę, rok temu wypadek śmiertelny w Gdyni, teraz w Radomiu. Tracimy pilotów w podobny sposób. To już się robi jakaś reguła. Czy nie wyciągnięto wniosków? Nie wiem… Dowództwo wojskowe twierdzi, że wyciągnięto. Może i wyciągnięto, a może to jest po prostu pech - puentuje rozmówca WP.
Jak ustaliła w piątek Wirtualna Polska, Ministerstwo Obrony Narodowej zdecydowało, że do odwołania udział polskiego sprzętu oraz żołnierzy w pokazach lotniczych zostaje wstrzymany w związku z katastrofą F-16 w Radomiu.
Według ustaleń WP resort obrony narodowej zdecydował, że do czasu wyjaśnienia przyczyn katastrofy wszelkie pokazy lotnicze zostaną odwołane. Nasi rozmówcy w MON nie chcą przesądzać, czy zakaz będzie trwały i sugerują, że decyzję w tej sprawie powinni podjąć wojskowi.
Z kolei rzecznik Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych pułkownik Marek Pawlak poinformował PAP, że po czwartkowej katastrofie F-16 w czasie prób do Air Show w Radomiu, podjęta została decyzja o wstrzymaniu wszelkich lotów z udziałem tych myśliwców do odwołania. Decyzja nie dotyczy jednak działań operacyjnych m.in. misji mających na celu ochronę polskiej granicy i przestrzeni powietrznej.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski