ŚwiatŚmierć w policyjnym areszcie. Fala niewyjaśnionych zgonów w Wielkiej Brytanii

Śmierć w policyjnym areszcie. Fala niewyjaśnionych zgonów w Wielkiej Brytanii

Policjanci nie mają sobie nic do zarzucenia, jednak rodziny osób zmarłych w aresztach mówią wprost - okoliczności śmierci naszych bliskich muszą zostać wyjaśnione. Wtóruje im minister spraw wewnętrznych Theresa May, zapowiadając niezależne dochodzenie w tej sprawie - pisze z Londynu Piotr Gulbicki, korespondent Wirtualnej Polski.

Piotr Gulbicki

Siedemnaście - tyle osób w ciągu ostatniego roku zmarło w czasie bądź krótko po zatrzymaniu przez policję. To najwyższy wskaźnik od pięciu lat. Dane obejmujące Anglię i Walię, opublikowane przez Independent Police Complaints Commission, wskazują, że połowa zmarłych miała zaburzenia psychiczne, a 16 spożywało alkohol bądź narkotyki. W tej grupie jest 14 mężczyzn i 3 kobiety, w wieku 22-57 lat. Niepokój budzi również liczba samobójstw. W ubiegłym roku w ciągu dwóch dni od aresztowania na własne życie targnęło się 69 osób.

Upadł i zmarł

Był utalentowanym muzykiem i producentem muzycznym, mimo że przez 20 lat chorował na schizofrenię. W czasie, kiedy przerywał leczenie, Sean Rigg wielokrotnie popadał w konflikt prawem - również za granicą, gdzie często podróżował. Za zakłócanie porządku trafiał za kratki w Tajlandii, Szwajcarii i Francji, ale za każdym razem szybko wypuszczano go na wolność i odsyłano do Wielkiej Brytanii.

21 sierpnia 2008 roku policja otrzymała zgłoszenie o dziwnym zachowaniu mężczyzny, który zaczepiał przechodniów na ulicy w londyńskiej dzielnicy Balham. Agresywnego 40-latka, którym okazał się Rigg, obezwładniło czterech funkcjonariuszy. Został skuty kajdankami, przewieziony na posterunek w Brixton i umieszczony w tamtejszym areszcie. Niedługo potem stracił przytomność, a po przetransportowaniu ambulansem do King’s College Hospital lekarze stwierdzili zgon, którego przyczyną było zatrzymanie akcji serca. Trwające 18 miesięcy dochodzenie nie wykazało nieprawidłowości, zdaniem śledczych policja postępowała właściwie i adekwatnie do sytuacji.

Inne zdanie na ten temat od początku miała rodzina Rigga, dzięki której w 2013 roku ponownie wzięto sprawę pod lupę. Tym razem komisja wskazała na błędy i uchybienia podczas poprzedniego postępowania, niemniej konkretnych zarzutów o przekroczenie uprawnień nikomu nie postawiono.

- Po śmierci Seana od policji usłyszeliśmy tylko, że nagle upadł i zmarł. Nic więcej. Oni zupełnie nie rozumieli naszego cierpienia, cały czas nas zbywali - mówi siostra zmarłego muzyka Marcia Rigg-Samuel, która zapoczątkowała kampanię mającą na celu wyjaśnienie okoliczności śmierci nie tylko brata, ale również innych zgonów związanych z policyjnymi zatrzymaniami.

W ataku szału

Zapowiadał się na dobrego informatyka, był świeżo upieczonym absolwentem Kingston University. Jednak, jako że rodzinę zaniepokoiło jego dziwne zachowanie, Olaseni Lewis zgłosił się na badania do londyńskiego szpitala psychiatrycznego Bethlam, gdzie rozpoczął leczenie. 4 września 2010 roku 23-latek dostał ataku szału. Ponieważ personel nie mógł sobie z nim poradzić, na pomoc wezwano policję. Funkcjonariusze użyli pałek i kajdanek, a po ich interwencji pacjent zapadł w śpiączkę i zmarł cztery dni później.

Zdarzenie było badane przez różne instytucje, które wydawały sprzeczne opinie. Ostatnio, pod koniec czerwca bieżącego roku, Crown Prosecution Service orzekł, że nie ma przesłanek by twierdzić, iż policjanci postępowali niezgodnie z prawem i nadużyli swoich uprawnień.

To jednak nie koniec sprawy. - Każda tego typu śmierć jest ciosem, który w dramatyczny sposób może nadwyrężyć zaufanie społeczeństwa do policji - stwierdziła minister spraw wewnętrznych Theresa May, ogłaszając wszczęcie niezależnego dochodzenia w kwestii zgonów, do jakich doszło w następstwie policyjnych interwencji w Anglii i Walii.

Szefowa MSW przyznała, że w ciągu ostatnich miesięcy kilkakrotnie spotkała się z rodzinami Seana Rigga i Olaseni Lewisa, które przybliżyły jej swoje doświadczenia i zaniedbania wymiaru sprawiedliwości. Jak podkreśliła, była wstrząśnięta traumą przez jaką przeszli najbliżsi zmarłych.

Dochodzenie ma również oszacować na ile policjanci potrafią postępować z osobami mającymi zaburzenia psychiczne, czy są w stanie zapewnić bezpieczeństwo zatrzymanym, a także jak radzą sobie z użyciem technik przymusu bezpośredniego. Jednocześnie chodzi o uczulenie stróżów prawa na zwiększone ryzyko samobójstw w pierwszych 48 godzinach po zatrzymaniu.

W dniu ogłoszenia przez Theresę May informacji o podjęciu powyższych działań w policyjnym areszcie w Newcastle zmarł kolejny mężczyzna. Kilka godzin wcześniej został zatrzymany, po czym źle się poczuł i stracił przytomność, której już nie odzyskał.

Pięć godzin rozruchów

Brytyjskie władze zapowiadają podjęcie zdecydowanych kroków, by maksymalnie ograniczyć problem. Ten jednak bynajmniej nie jest nowy. 13 grudnia 1995 roku w policyjnym areszcie w Brixton zmarł 26-letni Wayne Douglas, zatrzymany w związku z udziałem w napadzie rabunkowym.

Jego śmierć stała się zarzewiem zamieszek. Zaczęło się od pokojowego protestu demonstrantów przed posterunkiem policji w Brixton, który szybko przerodził się w niszczenie samochodów i okolicznych posesji. W trwających ponad pięć godzin rozruchach uczestniczyło kilkaset osób. 22 z nich aresztowano, po czym stanęły przed sądem pod zarzutem kradzieży i niszczenia publicznego mienia.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (42)