Śmierć i chaos w Tajlandii - to jeszcze nie koniec
Tajskie wojsko, przeprowadziło szturm na obóz antyrządowych demonstrantów w centrum Bangkoku. Przywódcy "czerwonych koszul" zadeklarowali, że oddadzą się w ręce policji, po czym armia ogłosiła koniec operacji. Rozgniewani manifestanci podpalili pięć budynków, w tym giełdę papierów wartościowych i drugi największy w regionie dom towarowy oraz zaatakowali budynek miejscowej telewizji.
W zamieszkanym przez 15 milionów ludzi mieście doszło do przerw w dostawach energii elektrycznej. Dotknęły one m.in. turystyczną dzielnicę, w której znajdują się luksusowe hotele.
Oprócz giełdy i centrum handlowego podpalono kino, kilka banków i siedzibę władza nadzorujących sieć elektryczną.
Protestujący zwrócili się również przeciwko miejscowym mediom, które oskarżają o sprzyjanie władzom. Zaatakowali siedzibę telewizji Channel 3, podpalając zaparkowane przed nią samochody; uruchamiając system przeciwpożarowy doprowadzili do zalania budynku. Telewizja przestała nadawać. Anglojęzyczny dziennik "Bangkok daily" po otrzymaniu gróźb ewakuował swoich pracowników.
Tajski rząd zdecydował o wprowadzeniu w stolicy godziny policyjnej od godz. 8 wieczorem w środę do 6 rano w czwartek. W tym czasie mieszkańcy nie będą mogli opuszczać domów bez specjalnego pozwolenia.
Szturm w czasie śniadania
Wcześniej rano wojsko przeprowadziło szturm na obóz "czerwonych koszul" od ponad miesiąca domagających się ustąpienia rządu i rozpisania nowych wyborów. W starciach zginęło co najmniej 12 osób, w tym włoski fotoreporter. Rannych jest ponad 50 osób, w tym co najmniej dwóch zagranicznych dziennikarzy.
O tym, jak wygląda sytuacja na miejscu, czytaj w korespondencji Marka Lenarcika z Bangkoku!
Do szturmu na obóz w handlowo-turystycznej dzielnicy Bangkoku, w którym zabarykadowały się tysiące zwolenników byłego premiera Thaksina Shinawatry od ponad miesiąca domagających się ustąpienia rządu i rozpisania wcześniejszych wyborów, doszło wcześnie rano. Część demonstrantów wciąż jeszcze spała lub dopiero jadła śniadanie.
Żołnierze, korzystając z pojazdów opancerzonych, przedarli się przez barykady z opon i bambusa podpalone wcześniej przez "czerwone koszule" i przejęli kontrolę nad Lumpini Park - okolicą znajdującą się w pobliżu centrum obozowiska.
Doszło do starć z demonstrantami, co wystraszyło wielu turystów. Podczas szturmu użyto gazu łzawiącego i broni automatycznej. Wojsko wstrzymało szturm przed miejscem, gdzie demonstranci zorganizowali wiec, w którym uczestniczyło około 3 tys. ludzi. Obecnie są oni otoczeni. Część z nich na znak protestu odpala fajerwerki w kierunku krążących nad ich głowami helikopterów.
Po szturmie przywódcy "czerwonych koszul" postanowili zakończyć protest i oddać się w ręce policji.
- Przepraszam wasz wszystkich, ale nie chcemy kolejnych strat. Też jestem załamany. Poddamy się - oświadczył jeden z nich oficjalnie odwołując protesty.
Kilka minut później telewizja pokazała czterech przywódców antyrządowych demonstracji w areszcie.
Rzecznik armii w oświadczeniu telewizyjnym poinformował, że obóz demonstrantów jest pod kontrolą żołnierzy i armia wstrzymała operację.
Zamieszki roznoszą się po kraju
W chwili, gdy liderzy "czerwonych koszul" poddawali się, w obozie eksplodowały trzy granaty, ciężko raniąc dwóch żołnierzy i zagranicznego dziennikarza.
Po informacji o szturmie na obóz demonstrantów w Bangkoku zamieszki wybuchły również w miastach Udon Thani i Khon Keon na północnym wschodzie Tajlandii. Demonstranci zaatakowali tam budynki władz miejskich i podpalili je.
W środę wieczorem premier Abhisit Vejjajiva powiedział w wystąpieniu telewizyjnym, że "wierzy, iż uda się zakończyć to, co się dzieje, i przywrócić pokój i porządek". Nie ma jednak, jak pisze agencja Reutera, pewności, że to już ostatni akord protestów antyrządowych, a nie początek jeszcze intensywniejszych zamieszek.
Prominentny historyk polityczny Charnvit Kasetsiri uważa, że obecne zamieszki są najpoważniejsze i najmniej przewidywalne w historii Tajlandii, zwłaszcza od chwili, gdy przywódcy demonstrantów oddali się w ręce policji i demonstrantami nikt nie kieruje.
Obalony w bezkrwawym zamachu wojskowym w roku 2006 były premier Tajlandii Thaksin Shinawatra powiedział, że operacja wojska wobec protestujących może doprowadzić do wojny partyzanckiej.
Thaksin, który przebywa na uchodźstwie, jest przez adwersarzy uważany za najbardziej skorumpowanego polityka. Dla swoich zwolenników, których reprezentują "czerwone koszule", jest pierwszym politykiem, który dostrzegł miliony biedaków w Tajlandii.