Śmierć 14-letniej Niny. "Ty nie wiesz, co to jest pesten, mamo"
Najpierw Ninę reanimował brat. Później ratownicy. Na końcu ojciec. - Po wszystkim położyliśmy się z żoną na podłodze obok córki, żeby czuć jej dotyk. Gdy zostaliśmy z ciałem sami, zapytałem: czemu ty nam, Nina, nic nie powiedziałaś?
- 1 kwietnia 2025 roku 14-letnia Nina Sienkiewicz popełniła samobójstwo. W pamiętniku wyznała, że była dręczona przez rówieśników z holenderskiej szkoły.
- Pisała: "Od miesięcy nie mogę spać. Płaczę tak mocno, że aż zabiera mi oddech. Wszystko przez ludzi, którzy ranią mnie psychicznie".
- Holenderska policja nawet nie przesłuchała osób, które według Niny ją dręczyły. Tłumaczy, że nie było ku temu podstaw karnych.
- Sławomir Sienkiewicz, ojciec Niny: Mam wielki żal, że ani policja, ani szkoła nie zrobiły nic, by wyjaśnić, czemu córka odebrała sobie życie.
- Wirtualna Polska i MŁODE GŁOWY ruszają z kampanią "Ostatni dzwonek", dotyczącą przemocy rówieśniczej. Zobacz spot akcji.
Zostali we troje: Monika, Sławek i 17-letni Beniamin. Niny już nie ma.
Dni powszednie jeszcze jakoś się toczą, bo można się schować za obowiązkami w pracy i szkole. Najgorzej jest w weekendy, gdy Sienkiewiczowie próbują odgrywać normalne życie. Mimo że każdy zna swoją rolę, przypominają aktorów, którzy widzą się na planie pierwszy raz.
"Komuś herbaty?".
"Chodźcie, obiad na stole".
"Patrzcie, jaka ulewa".
Zasada jest tylko jedna: nie przypominać o tamtym. Ale to łatwe tylko z pozoru, bo wszystko kojarzy się z Niną.
Ktoś rzuci, że ładne słońce za oknem i od razu się przypomina, jak na wakacjach w Bułgarii skoczyła do basenu z najwyższej trampoliny. Niektórzy dorośli się bali, a ona, taka drobna, nawet się nie zawahała. Złożyła się pięknie w locie i wpadła do wody jak igła.
Ktoś wspomni, że widział zabawny filmik i od razu przypominają się nagrania, jak Nina szalała na treningach woltyżerki. Na swoim pierwszym obozie dostała dyplom dla najodważniejszego uczestnika, bo choć była najmniejsza, chciała jeździć na największym koniu. Nie ma w sąsiedztwie drzewa, na które by nie weszła. Była jak rakieta, która okrąża Ziemię, zanim człowiek zdąży mrugnąć.
Ostatani dzwonek. Spot akcji WP x Młode Głowy
Sławek nieraz jej mówił, że z każdego problemu jest wyjście. Trzeba tylko zachować zimną krew. Spokojnie pomyśleć nad rozwiązaniem.
Za to Monika lubiła powtarzać Ninie, że jest spełnieniem jej marzeń: "Pamiętaj, jeśli kiedykolwiek poczujesz, że nie chce ci się żyć, to żyj dla mnie".
Nie wiedzieli, jak wielki ciężar nosi na barkach ich córka.
TABLICA I ROWER
Zimny wrześniowy dzień. Spokojna dzielnica Helmond, 100-tysięcznego miasta 15 km od Eindhoven. Na ścianie w kuchni biało-czerwona tablica rejestracyjna (jak przystało na polską rodzinę), podkowa na szczęście i miniaturowy rower (jak przystało na holenderski dom). Nowocześnie urządzony salon w bieli i szarości z wyjściem na taras.
Pod telewizorem duże zdjęcie Niny, pukiel jej blond włosów, niebieska figurka anioła i lampion z fotografiami dziewczyny. Kolega Niny zrobił go na drukarce 3D po jej śmierci.
- Byliśmy normalną, szczęśliwą rodziną - zaczyna Sławomir Sienkiewicz.
Wysoki, niebieskie oczy, włosy lekko zaczesane na bok. Opowiadanie o Ninie mu pomaga. Z bólu i tak nie da się wytrzymać, ale niech będzie choć trochę lżej.
W Polsce Sławek uczył innych jeździć tirami. W 2007 r. uznali z Moniką, że chcą spróbować czegoś zupełnie nowego i za namową kolegi wysłał CV do firmy w Holandii. Kraj dobrze im się kojarzył, zarobki na starcie dużo wyższe. Gdy dostał pracę jako kierowca, bez wahania spakowali z żoną życie do kilku pudeł i wyjechali. Wszystko szło zgodnie z planem. Po latach otworzyli warsztat samochodowy. Zbudowali dom. W 2008 roku urodził się Beniamin, a dwa lata później Nina.
Sławek zawiesza głos i się zamyśla. Tak, mieli naprawdę dobre życie.
- Teraz jako rodzina tylko dryfujemy. Prawie nie rozmawiamy. Nieraz się czuję, jakbym ja też umarł. Przecież byśmy jej pomogli. Dlaczego nic nie powiedziała?
Ojciec powtarza to kilka razy.
- Mieliśmy dobry kontakt. Nawet gdy byłem w pracy, zawsze odbierałem od niej telefon. A kiedy czegoś mocno chciała, stawałem na rzęsach, żeby jej to dać. Naprawdę nie przypuszczałem, że moja córka zamierza się zabić.
KARUZELE
- Codziennie przypominam sobie jej ostatnie dni. Zastanawiam się, co przeoczyliśmy. W sobotę poszliśmy do wesołego miasteczka. Nina szalała na każdej karuzeli. Wieczorem zawieźliśmy ją na urodziny do koleżanki - wspomina Sławek.
- Świetnie się bawiła, wróciła bardzo zadowolona. W niedzielę rano poprosiła mnie o kilka centów. Tym razem chciała iść do wesołego miasteczka ze znajomymi. Pokazywała nam później zdjęcia. To był naprawdę udany weekend.
We wtorek do Moniki zadzwoniła nauczycielka, że Niny nie ma w szkole. Matka od razu wróciła z warsztatu do domu. Było koło południa. Nina siedziała w salonie.
- Czemu nie ma cię na lekcjach?
- Ty nie wiesz, co to jest "pesten", mamo.
Psycholożka Joanna Szulc: rodzice muszą rozmawiać z dziećmi
"Pesten" to po holendersku "nękać". Nina nigdy wcześniej o tym nie wspominała. A i wtedy błyskawicznie ucięła temat. Zaczęła opowiadać, że musi przed wakacjami kupić specjalny kapok dla psa. Mówiła, że wstąpi do przyjaciółki rodziny, pani Eli: - Zrobimy spaghetti, to będziecie mieli na obiad.
Tłumaczyła, że nie poszła do szkoły, bo miała słabszy dzień. "Naprawdę wszystko w porządku".
Uspokojona Monika pojechała do pracy. Dwie godziny później do domu wrócił Beniamin. Miał tego dnia pierwszy dzień egzaminów. Akurat rozmawiał z mamą przez telefon, gdy zobaczył na podjeździe różowy rower siostry.
- Nina nie poszła na lekcje?
- Nie czepiaj się jej, ma gorszy dzień.
Rozłączył się, otworzył drzwi i wszedł do domu. Wtedy zobaczył ciało.
Wszystko przygotowała. Zostawiła obok pamiętnik i telefon. Beniamin od razu zadzwonił na 112 i próbował reanimować siostrę. Gdy przyjechały służby, ratownicy poprosili go, żeby opuścił dom. Wtedy zadzwonił do matki.
- Wracałem akurat do warsztatu z częściami. Żona biegła do samochodu jak szalona. Ruszyła tak, że ledwo weszła w zakręt. Mechanicy zaczęli do mnie krzyczeć: "Jedź szybko do domu!". Jeden zaproponował, że mnie zawiezie, ale odmówiłem. Nie zdążyłem nawet wrócić do auta, gdy zobaczyłem na wyświetlaczu numer Moniki - opowiada Sławek.
- Powiedziała tylko jedno zdanie, a ja zacząłem krzyczeć. Nie pamiętam już, co. Chyba że to niemożliwe, że Nina nie żyje.
Z nerwów zaparkował na środku drogi, tak jak Monika. Helikopter pogotowia przygotowywał się właśnie do lądowania. Na podjeździe służby ratunkowe i tłum ludzi. Sławek dołączył do stojącej przed wejściem żony. Policja nie chciała ich wpuścić: "Przepraszamy, trwa akcja ratunkowa".
Ratownicy robili, co mogli. Ale nie mieli szans.
UCISKI
W końcu zawołali ich do środka. Nina leżała na podłodze, wokół stali ratownicy. Jeden spojrzał na drugiego i wymownie pokręcił głową. Potem zwrócili się do rodziców: "Bardzo nam przykro, ale musimy przestać. To nie przyniesie rezultatów".
Sławek: - Odpowiedziałem, że to niemożliwe. Zaczęli się pakować, a ja uklęknąłem przy córce i sam próbowałem ją reanimować. Uciskałem jej drobną klatkę, ale nic się nie działo. Po chwili poczułem dłoń lekarza na ramieniu. Powiedział: "Proszę pana, to już naprawdę nie ma sensu". Miał rację.
Położyliśmy się bez słowa przy Ninie. Ja z prawej, Monika z lewej. I tak leżeliśmy na podłodze w milczeniu. Byle przy niej być, czuć jej dotyk. Potem zaczęliśmy krzyczeć.
Przed domem wszystko było słychać i zaprzyjaźniona sąsiadka nie wytrzymała. Stanęła przed gapiami: "Jak chcecie widoku tragedii, to wchodźcie. Drzwi są przecież otwarte!". Podobno wtedy tłum momentalnie się rozpłynął.
Przeszukano dom, żeby wykluczyć udział osób trzecich. Musieliśmy załatwić kilka formalności. Zdecydowaliśmy, że przed ostatnim pożegnaniem chcemy mieć Ninę w domu. W Holandii to dozwolone. Około 19 przyjechali ludzie z zakładu pogrzebowego. Zmierzyli temperaturę w pomieszczeniu. Przykazali, żeby do salonu nie wpadało zbyt dużo światła. Na kilka godzin zabrali ciało do zakładu, by wykonać czynności pielęgnacyjne.
Oddali nam córkę przed północą. Czuwaliśmy przy niej całą noc. Kilka razy pytałem: "Czemu ty to zrobiłaś, Nina? Czemu nic nie powiedziałaś?".
Pomagało mi, że córka jest w domu. Że mogę zejść ją zobaczyć. Ale po kilku dniach zakład pogrzebowy przyjechał zabrać ciało. Gdy wkładali je przy nas do małej trumny, bardzo bolało. Rozumiałem, że widzę Ninę ostatni raz. Przed domem zebrali się sąsiedzi, żeby ją pożegnać. Potem ruszyliśmy w drogę za karawanem.
Z pogrzebu nie pamiętam prawie nic.
Ale najgorszy był powrót do rzeczywistości. Wieczorami analizowaliśmy z żoną każdą wspólną chwilę. Zastanawialiśmy się, gdzie popełniliśmy błąd. Dopiero gdy przeczytaliśmy pamiętnik Niny, zrozumieliśmy, co się działo w jej głowie. To z niego dowiedzieliśmy się, że córka była w szkole prześladowana. Monika powiedziała tylko:
"Zobacz, to nie nasza wina".
"TE OSOBY ZRUJNOWAŁY MOJE ŻYCIE"
Sławek kładzie na stole różowy zeszyt A5. Zapisanych jest tylko kilka stron:
26 listopada 2024. "Może to brzmieć dziwnie. Od miesięcy nie mogę spać. Płaczę tak mocno, że aż zabiera mi oddech. Wszystko przez ludzi, którzy ranią mnie psychicznie. Bardzo się bałam. Ja płakałam, a oni się śmiali. Wyśmiewali moją słabość, naiwność i wrażliwość. W tym momencie cała miłość, którą miałam w sobie, umarła".
20 marca 2025. "Chciałam odebrać sobie życie. Miałam nadzieję, że umrę we śnie, ale spałam cały dzień, a potem się obudziłam. Nie czułam stóp".
Kolejny wpis: "Te osoby zrujnowały moje życie".
Poniżej siedem nazwisk uczniów szkoły. Sławek szybko przewraca tę stronę. Prosi, by nie kontaktować się z rodzinami dzieci. Tłumaczy, że nie zamierza teraz piętnować prześladowców w mediach. Poza tym boi się, że gdyby zaczęli się wypowiadać publicznie o ich córce, on i Monika nie wytrzymaliby tego psychicznie.
W telefonie Niny rodzice znaleźli wiadomość głosową, którą wysłała do koleżanki. Opowiada na nagraniu, że jeden chłopak chodził za nią na przerwie i nazywał ją "kur...".
Sławek: - Po śmierci Niny rozmawialiśmy z jej bliskimi koleżankami. Opowiadały, że inni przekręcali jej nazwisko na "Stinkiewicz". "Stinker" to po niderlandzku "śmierdziel". Dziś wiemy, że wyśmiewanie córki było niemal codziennością. Podobno nieraz płakała po lekcjach. A później przychodziła do domu, jak gdyby nigdy nic.
- Koleżanki opowiedziały nam również o sytuacji z listopada 2024. Chłopcy dokuczali Ninie na przerwie. Śmiali się, że przefarbowała włosy i wygląda fatalnie. Po dzwonku chciała iść do toalety, ale nauczycielka jej nie puściła. Wtedy wybuchła płaczem. To tamtego dnia napisała w pamiętniku, że "umarła w niej miłość".
- Była piękną dziewczyną. Skóra zdjęta z mamy. Nawet takie same loki, tyle że blond. Nie miała żadnych cech, które narażałyby ją na szyderstwa. Chyba tylko to, że była drobna. I przede wszystkim wrażliwa. Może dlatego wzięli ją na celownik?
Monika: - Bardzo dużo ze sobą rozmawiałyśmy. Nina nie mówiła, że jest w szkole źle traktowana. Świetnie się maskowała. Mimo to wiedziałam, że przechodzi trudny moment. Pamiętam, że nie chciała iść na karnawał. A niedługo przed śmiercią wypisała się z zajęć woltyżerki. Trenerka była zdziwiona, bo świetnie jej szło. Pytała, czy coś się dzieje, czy nikt jej nie dokucza? Odpowiedziała, że wszystko w porządku, ma po prostu za dużo zajęć. W nastoletnim wieku ma się przecież różne kryzysy. Myślałam, że to właśnie to.
- W szkole Nina też nic nie zgłaszała. Po pierwszej klasie zmieniono jej wychowawcę. Może uznała, że nie będzie się zwierzać nowej nauczycielce?
Ale to nie tak, że Nina nie mówiła nikomu. Codziennie odwiedzała po szkole Elżbietę, przyjaciółkę rodziny.
- Była dla mnie jak wnuczka. Zaczęła mi opowiadać, przez co przechodzi. Raz w drodze do szkoły złapał ją deszcz i była przemoczona. Usłyszała od rówieśników, że "śmierdzi stęchlizną". Było mnóstwo takich sytuacji, czepiali się jej o wszystko: że ma pryszcze, głupią bluzkę, brzydkie buty. Uwzięli się na nią, bo była delikatna i wrażliwa - mówi kobieta.
- Nina tłumaczyła mi, że nie mówi nic rodzicom, bo nie chce ich martwić. Naciskałam, żeby zgłosiła problem w szkole. W którymś momencie zapewniła mnie, że opowiedziała wszystko nauczycielce i sytuacja ma się poprawić. Uznałam, że sprawa zostanie wkrótce rozwiązana.
- Niedługo przed śmiercią Nina stwierdziła nawet, że "wie już, jak to wszystko załatwić". Przez myśl mi nie przeszło, że mówi o samobójstwie.
- Dziś noszę w sobie ogromne poczucie winy, że mogłam zrobić coś więcej. Zareagować ostrzej. Jednocześnie jestem zbulwersowana postawą policji i szkoły. Nina wymieniła nazwiska swoich prześladowców. Jak to możliwe, że nikt z tymi dziećmi w ogóle nie porozmawiał?
POJEDYNCZY INCYDENT
Sławek: - Nie zrobiono nic, by wyjaśnić, co doprowadziło córkę do samobójstwa. Kilka dni po jej śmierci była u nas policja. Żona pytała, czy będą przesłuchiwać osoby, które miały prześladować Ninę. A policjant na to, że nie, bo to byłby dla dzieci zbyt duży stres. Zapytałem ironicznie, czy w takim razie teraz ja mam zacząć je dręczyć? Wtedy podniósł na mnie głos, więc powiedziałem, że jeśli zaraz nie wyjdzie, wyrzucę go z domu.
- Potem zaproszono nas do szkoły. Dyrektor wręczył nam kartonowe pudło z jej rzeczami. Zeszyty, kurtka, kilka innych przedmiotów. Jakim prawem otworzył szafkę bez obecności naszej i policji? Gdzie jest drugi pamiętnik Niny, który często nosiła do szkoły? Co konkretnie zrobiła dyrekcja, by wyjaśnić sprawę?
- Odebraliśmy rzeczy i na tym komunikacja ze szkołą się skończyła. A na rozpoczęciu roku dyrektor powiedział podobno, że sprawa Niny była pojedynczym incydentem.
- Nasz świat legł w gruzach. Ale może faktycznie to tylko "pojedynczy incydent".
DYREKTOR SZKOŁY: NIE ZAPOMNIMY, ALE TRZEBA IŚĆ DALEJ
Szkoła średnia Delta vmbo, do której chodziła Nina, jest położona we wschodniej części miasta, tuż obok stacji kolejowej. Trwa przerwa, na korytarzu pełno młodzieży. Dyrektor Marteen Selten zjawia się po kilku minutach. Około czterdziestu lat, cienkie okulary, elegancka marynarka.
Nie będzie rozmawiał o szczegółach historii Niny. Tłumaczy, że dla szkoły to był bardzo trudny moment i że pracownicy bardzo przeżyli jej śmierć. Jednocześnie, twierdzi Selten, na placówkę spadła fala niezasłużonej krytyki. Prosi, by wysłać pytania mailem. Nie odpowiada jednak na żadne z nich. Zamiast tego przesyła krótkie, ogólnikowe oświadczenie:
"Z szacunku do Niny, jej rodziców i pozostałych uczniów nie komentujemy sprawy publicznie i zajmujemy się nią wewnątrz organizacji. Wierzymy, że bardzo ważne jest stworzenie bezpiecznego i pełnego wzajemnego szacunku środowiska do nauki, w którym każdy czuje się wspierany. Tak jest przez cały rok szkolny".
Dyrektor wysyła też link do – jak twierdzi – jedynej publikacji, w której skomentował śmierć Niny.
- Nikt nie zauważył żadnych oznak, że jest smutna - powiedział dziennikarzom "Eindhovens Dagblad". I dodał, że wiele osób ze szkoły zaangażowanych w sprawę "wie tylko o jednym incydencie" złego traktowania Niny, ale "sprawa została przez szkołę rozpatrzona prawidłowo". Co to dokładnie oznacza? Nie wiadomo.
Po tragedii dyrekcja informowała w oświadczeniu, że placówka i przyjaciele Niny jedynie "w ograniczonym stopniu" wiedzieli o przemocy, jakiej miała doświadczać. Zaznaczano, że w szkole obowiązywał protokół antyprzemocowy. Nauczyciele mieli rozmawiać z uczniami o przeciwdziałaniu przemocy rówieśniczej. Z Niną także.
- Przed każdą decyzją dotyczącą tej sprawy analizowałem, czego bym oczekiwał, gdybym był rodzicem Niny - mówił Selten na łamach "Eindhovens Dagblad". Zaznaczył, że "był zszokowany międzynarodowym rozgłosem", jaki zyskała sprawa.
- Nigdy nie zapomnimy o tym, co się wydarzyło. Ale trzeba iść dalej.
POLICJA: SPRAWA ZAMKNIĘTA
Mimo że Nina napisała w pamiętniku o dręczeniu, holenderska policja nie podjęła działań, by to zweryfikować.
- Zbadaliśmy sprawę i wspólnie z prokuraturą stwierdziliśmy, że nie ma podstaw do prowadzenia dalszego dochodzenia. Zostało ono wszczęte, aby ustalić przyczynę śmierci. Wykazało, że Nina popełniła samobójstwo – mówi Wirtualnej Polsce Marco van Rossum, rzecznik prasowy policji z regionu Oost-Brabant. Tłumaczy:
- Po ustaleniu przyczyny śmierci dochodzenie zostało zakończone. Nie badano tła zdarzeń ani zawartości telefonu Niny z powodu braku podstaw karnych.
W Holandii tzw. bullying - podobnie jak w Polsce - nie jest wyodrębniony w kodeksie karnym. W 2021 r. o takie rozwiązanie bezskutecznie apelowała tamtejsza Rzecznik Praw Dziecka, Margrite Kalverboer. Jeśli prześladowanie rówieśnicze nie przybiera formy przemocy fizycznej, gróźb karalnych czy innego przestępstwa ujętego w kodeksie, sprawca pozostaje praktycznie bezkarny. Nieletni są w Holandii sądzeni według prawa młodzieżowego, które kładzie nacisk nie na karę, lecz na wychowanie i resocjalizację.
- Gdyby podobna historia wydarzyła się w Polsce, sprawa dotycząca uporczywego nękania z pewnością znalazłaby finał w sądzie rodzinnym. Sprawdzałby on, w jaki sposób sprawcy mogli przyczynić się do targnięcia się na własne życie przez małoletnią - mówi Róża Bańka, policjantka z Ogniwa ds. Prewencji Kryminalnej Nieletnich i Patologii Komisariatu Policji III w Krakowie.
- Jeśli w prowadzonym postępowaniu uzyskano dowody świadczące, że dziecko przed śmiercią było w szkole nękane, a nawet wskazało sprawców, nie wyobrażam sobie, żeby je pominąć. Takimi dowodami są pamiętnik czy nagranie głosowe.
- Prowadzimy sporo spraw dot. przemocy rówieśniczej, w tym także uporczywego nękania. Nie jest tak, że sprawcy pozostają bezkarni. Od 13. roku życia ponoszą odpowiedzialność przed sądem rodzinnym. W zależności od popełnionego czynu, katalog konsekwencji jest szeroki, od upomnienia, przez nadzór kuratora, po skierowanie do ośrodka wychowawczego czy zakładu poprawczego - kończy policjantka.
WALKA Z WIATRAKAMI
Na początku kwietnia o tragicznej śmierci Niny poinformowała publicznie "Wars i Sawa". To polska szkoła w Helmond, do której dziewczyna chodziła w przeszłości.
"Znosiła ogromny ból z powodu nienawiści, wyśmiewania i przemocy, której doświadczała ze strony innych dzieci. Nikt nie zasługuje na taką krzywdę, a nasza kochana Nina walczyła codziennie z tym cierpieniem. Niestety, jej siły zostały wyczerpane" - napisała wówczas szkoła w mediach społecznościowych.
Głównie za sprawą tego wpisu historię podłapały największe polskie media. Ale nie wszystkie doprecyzowały, że do przemocy miało dochodzić nie w polskiej, a w holenderskiej szkole. Nikt nie napisał, że Nina zakończyła naukę w polskiej placówce dwa lata przed śmiercią. I że według rodziców miała z niej bardzo dobre wspomnienia.
- Mnóstwo osób błędnie zinterpretowało, że Nina była dręczona u nas - mówi z żalem dyrektorka. Prosi, by nie podawać jej nazwiska.
- Spadła na nas ogromna fala hejtu. Miałam dwa tysiące połączeń i wiadomości z pogróżkami. Ktoś porysował mi auto. Policja przyznała mi ochronę. I radziła, bym ze względów bezpieczeństwa zamknęła szkołę. Straciliśmy wielu uczniów. Po tym, co mnie spotkało, mam traumę, z którą od pół roku próbuję walczyć - opowiada.
Nie chce publicznie analizować dramatu Niny i jej rodziny, ani tym bardziej nikogo oskarżać. Ale jej zdaniem system przeciwdziałania przemocy rówieśniczej w holenderskich szkołach często nie działa.
- Znam dobrze historię ucznia, który zgłosił dyrekcji, że jest ofiarą przemocy. Wypełnił formularz antyprzemocowy. Przedstawiciele szkoły wezwali osoby, które miały go krzywdzić. Powiedziano im, by już tego nie robiły. I na tym systemowe działanie się skończyło - mówi.
- Ta historia mogła wydarzyć się wszędzie - podkreśla z kolei Jacek Pyżalski, pedagog specjalny, profesor na Wydziale Studiów Edukacyjnych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. - Niezależnie od kraju, zjawisko przemocy rówieśniczej występuje w różnym natężeniu w każdym środowisku szkolnym.
Potwierdzają to międzynarodowe Badania nad Zachowaniami Zdrowotnymi Młodzieży Szkolnej (HBSC), prowadzone we współpracy ze Światową Organizacją Zdrowia. W latach 2021-2022 przepytano 280 tys. uczniów w wieku 11, 13 i 15 lat z 44 krajów. 11 proc. zadeklarowało, że doświadczyło dręczenia co najmniej dwa razy w ciągu dwóch miesięcy.
- Wyniki z Polski oscylują w poszczególnych kategoriach wiekowych wokół średniej. Do mediów przedostają się ekstremalne przypadki. Ale największym problemem jest obecnie powszechność zjawiska. Coś, co nieraz wygląda niewinnie, może mieć bardzo negatywny wpływ na zdrowie psychiczne – zaznacza Pyżalski.
Szczegółowe dane z raportu HSCB odnośnie Holandii nie są dostępne. W lutym 2025 r. tamtejszy Inspektorat Oświaty podał natomiast, że w poprzednim roku otrzymał 2317 zgłoszeń o przemocy rówieśniczej, czyli 165 więcej niż w roku poprzednim.
Ponad połowa dotyczyła przemocy psychicznej.
PUZZLE
Dzień po spotkaniu w domu Sławek zaprasza do warsztatu.
Od rana spory ruch. Mechanicy krzątają się przy samochodach, do biura co chwilę wchodzi jakiś klient. Monika otwiera folder z rodzinnymi zdjęciami i filmikami. Chętnie pokaże, jak Nina ćwiczyła na koniu. I jak robiła tosty. Jak pozowała do zdjęć na suwalskiej łące.
Monika: - Często wracam do tych fotografii. Jestem sentymentalna. Przeżywamy z mężem swój ból zupełnie inaczej. Sławek pędzi do przodu, ja wolę się cofać. On lubi mówić o Ninie jak najwięcej. Ja znalazłam w ciszy swoją bezpieczną strefę i rzadko z niej wychodzę. Okopałam się. Cokolwiek powiem, to tylko moje wspomnienia i uczucia. Moja interpretacja zdarzeń. Niny już nie ma.
Zawsze była najmniejsza z całej rodziny. Leciutka jak piórko. Szalona.
Są rodzice, którzy nie wiedzą o swoich dzieciach nic. Ja znałam jej ulubiony kolor, piosenkę, ulubiony zapach. Wiem, co najbardziej lubiła jeść i pić. Przegadałyśmy wiele godzin. Nieraz mówiła: "nie tul mnie tak mocno, bo mnie udusisz". Odpowiadałam, że robię to, bo tak bardzo ją kocham. I wiem, że czuła się kochana.
Ostatni raz rozmawiałyśmy dwie godziny przed tym, jak odebrała sobie życie. Wydawało mi się, że wszystko jest OK. Pożegnałyśmy się jak zawsze, łącząc palce. Przecież gdybym tylko wiedziała, jak naprawdę się czuje, nie wyszłabym z domu.
Nie ma dnia, bym nie analizowała, co mogłam zrobić inaczej. Dziś myślę, że za szybko podjęła decyzję. Chciała zrobić coś mocnego, co zostanie zauważone. Tak sobie to tłumaczę, ale odpowiedź zna tylko ona.
Byłam na nią trochę zła. Przecież wszystko mogło się jeszcze poukładać.
Nina nie zdawała sobie sprawy, ile trzeba mieć w sobie miłości, żeby wychować córkę. Wstawanie w nocy. Martwienie się, że termometr pokazuje 38 stopni. Że skoro mocno stłukła nogę, może trzeba jechać na prześwietlenie? Nie wiedziała, że bycie rodzicem to ciągły strach.
Teraz strachu o Ninę już nie ma. Ale jej też nie.
Dzieci, które ją dręczyły, same muszą mieć ze sobą problem. Człowiek szczęśliwy, zadowolony z życia, nie gnębi innych. A jeśli sam jest zakompleksiony, próbuje wydobyć wady innych, żeby przykryć własne braki.
Nie będę oskarżać szkoły, bo nie jestem w stanie niczego udowodnić. Może nauczycielka powinna zauważyć więcej? Zareagować ostrzej, jeśli dostrzegła jakieś niepokojące sygnały? Z drugiej strony, każdy z nas jest inny. Każdy odbiera rzeczywistość na swój sposób. Po śmierci Niny szkoła pytała, co może dla nas zrobić. Ale co można zrobić dla rodziców po samobójstwie córki?
Pewnie skłoniło ją do tego wiele czynników. Były jak puzzle, które stworzyły cały obraz. Mówiłam już: to tylko moje przemyślenia.
Prawdę zna tylko Nina.
OBIAD
Sławek: - Nigdy nie pogodzę się z jej śmiercią. I nigdy nie wybaczę dzieciom, które źle ją traktowały. Często o nich myślę. Nieustannie zadaję sobie pytania.
Co takiego zrobiła im nasza córka, że ją gnębili?
Czy kiedy patrzą w lustro, przypominają sobie o Ninie?
- Te dzieci jeżdżą z rodzicami na wakacje, a my na cmentarz. One zaczęły niedawno kolejną klasę, zaraz będą planować przyszłość. A dla nas wszystko się skończyło.
W weekend Sienkiewiczowie znowu będą w myślach analizować wszystko od nowa. Trzeba ostrożnie dobierać słowa, bo każde może przywołać najtrudniejsze wspomnienia. Nawet układanie głupiego menu na następny dzień jest potencjalnym polem minowym. Wystarczy drobny szczegół, by zaczęło boleć jeszcze mocniej.
Kiedy siądą nad talerzami z makaronem, nikt nic nie powie.
Ale każdy pomyśli, że przecież tamtego dnia Nina miała zrobić spaghetti.
Dariusz Faron, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: dariusz.faron@grupawp.pl
Treść reportażu została skonsultowana z Lucyną Kicińską z Biura ds. Zapobiegania Zachowaniom Samobójczym IPIN, członkinią Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego i współautorką broszury "Rekomendacje dotyczące informowania o zachowaniach samobójczych".