Polskie miasta zmagają się ze smogiem. Zachęta, że "trzeba w tej chwili palić wszystkim (...)", nie pomaga w rozwiązniu problemu© Getty Images | Bartek Sadowski

Śmieci się "rozeszły". Wygląda na to, że Polacy palą pieniędzmi

- Spalając śmieci, więcej energii tracimy niż zyskujemy. Tracimy także surowce i bodźce do tego, aby zachować je w obiegu jak najdłużej. Albo stawiamy spalarnie, albo stawiamy na recykling i gospodarkę o obiegu zamkniętym. A producenci opakowań powinni płacić więcej za każdy kilogram wytworzonego plastiku – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Piotr Barczak, ekspert ds. polityki odpadowej oraz współzałożyciel Polskiego Stowarzyszenia Zero Waste.

Materiał powstał w ramach ekologicznej akcji WP naturalnie.

***

Martyna Słowik*: Czym pan ogrzewa mieszkanie?

Piotr Barczak, ekspert ds. polityki odpadowej oraz współzałożyciel Polskiego Stowarzyszenia Zero Waste**: Mieszkam w Brukseli i tutaj wynajmuję mieszkanie, nie mam wpływu na typ ogrzewania. Aktualnie jest gazowe, ale mieszkanie jest bardzo dobrze ocieplone, co pozwala mi ograniczyć zużycie energii do minimum.

W Polsce, w domu rodzinnym, mamy panele słoneczne oraz bardzo dobrze docieplony dom. W dniach szczególnego mrozu piec gazowy go dociepla, ale planujemy założyć pompę ciepła. Z naszymi panelami byłoby to bardzo opłacalne.

A jakie były poziomy smogu w pana mieście w trakcie tych ostatnich zimowych dni?

W Brukseli jest duży smog pochodzący głównie z rur wydechowych samochodów, ale trzeba także powiedzieć, że spalarnia odpadów funkcjonująca w mieście, i spełniająca unijne standardy, też dokłada się do tego poziomu zanieczyszczenia. Widać to szczególnie w północnej części miasta.

Piotr Barczak
Piotr Barczak© Archiwum prywatne

Ludzie palą śmieciami?

W Brukseli nie. Nie tylko dlatego, że jest surowy zakaz. Także dlatego, że ludzie tutaj są świadomi, że takim sposobem zatruwają powietrze, w tym to, którym oddychają ich własne dzieci. Natomiast w Polsce?

Za każdym razem, gdy wjeżdżam do naszego kraju w zimowy wieczór, to po przekroczeniu granicy czuć ten typowy smrodek. Czy jest gorzej? Być może. Wiem jedno, że budowanie spalarni śmieci nie pomoże zniwelować tego problemu. Ludzie palą śmieciami, bo nie są świadomi. Wybudowanie spalarni nie uświadomi im, że nie powinni, tym bardziej "nie wyciągnie" ich odpadów z pieca. Dalej będą palić.

Jesienią media cytowały słowa prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego: "Trzeba w tej chwili palić wszystkim, oczywiście poza oponami i tymi podobnymi rzeczami, (...) bo po prostu Polska musi być ogrzana (…)". Jak nam wychodzi to ogrzewanie?

To była bardzo niebezpieczna wypowiedź. Trudno zgadywać, co polityk miał na myśli, ale te słowa nie powinny paść, ponieważ mogły wprowadzić ludzi w błąd i sprawić, że – starając się zapewnić ciepło w domach – zaczną palić byle czym.

Śmieciami?

Kaczyński wprawdzie zastrzegł, że w domowych piecach nie można spalać opon, możemy zgadywać, że w tym zastrzeżeniu mieściły się również odpady plastikowe, ale nie siedzimy w jego głowie i nie wiemy tego na pewno. Myślę jednak, że Polacy nie są głupi, aby wziąć te nieodpowiedzialne słowa poważnie i zacząć palić śmieciami. Choć wiemy, że to się zdarza.

Kaczyński potem mówił, że w Polsce istnieje długa tradycja palenia drewnem.

Palenie drewnem nie jest zrównoważonym sposobem generowania energii ani ogrzewania budynków. I będę tego stanowiska mocno bronił, bo z punktu widzenia środowiskowego to nie jest energia odnawialna i bezemisyjna.

Przeciwnie - emituje do atmosfery duże ilości dwutlenku węgla, a przede wszystkim dużo zanieczyszczeń, szczególnie jeśli to drewno słabej jakości, mokre itp.

Ponadto, pozyskując ten surowiec, pozbywamy się tak cennych i potrzebnych w dobie kryzysu klimatycznego drzew. Uznawanie tzw. biomasy jako źródła energii jest niedopuszczalne.

Niemal równocześnie media podawały informację, że w Nowym Sączu zaobserwowano zdecydowany spadek ilości śmieci odbieranych od mieszkańców domów. Prezydent miasta Ludomir Hanzel twierdził wówczas, że są wykorzystywane do ogrzewania gospodarstw domowych.

Skoro mówił tak prezydent miasta, to pewnie miał rację. Jest blisko swojej społeczności i dobrze wie, co się dzieje.

Jeżeli zmniejszona liczba odbieranych śmieci występuje również w innych miastach, warto postawić pytanie, co się dzieje z tymi odpadami. Możemy założyć, że ludzie z dnia na dzień i z miesiąca na miesiąc nie zminimalizowali ilości wytwarzanych śmieci, nie zmienili masowo nawyków zakupowych i żywieniowych. Potrzebna byłaby dobra analiza, gdzie te śmieci się "rozeszły". Mogą być różne czynniki, które miały na to wpływ.

Na przykład?

W sklepach jest coraz mniej produktów w opakowaniach szklanych, więc ludzie zaczynają kupować więcej plastikowych. To automatycznie zmniejsza wagę odbieranych śmieci – plastik jest lżejszy niż szkło.

Niestety, ten trend nie jest dobry, bo szkło ma mniejszy wpływ na środowisko niż plastik, szczególnie jeśli jest to opakowanie szklane wielorazowe za kaucją. Szkło można łatwiej zebrać w selektywnej zbiórce i łatwiej przetworzyć. Jeszcze lepiej, jeśli wszystkie opakowania są kaucyjne, bo to rzeczywiście sprawi, że nie będą palone w piecach. Kto bowiem pali pieniądze?

Każde opakowanie zwrócone do sklepu to odebrane monety. Może przyczyną zmniejszenia ilości odpadów są też działania prewencyjne mieszkańców – unikają opakowań ciężkich i zbędnych kartonów i papieru, a może je kumulują w domach. To frakcja, która jest dość ciężka, więc jeżeli nie ląduje w koszu, to automatycznie waga odbieranych odpadów jest niższa.

Ale jaki cel tych działań miał pan na myśli? Zbierać papier, żeby później nim palić, czy żeby iść do punktów skupu makulatury i go oddawać i zarabiać?

Dobrze byłoby, aby gospodarze miast przeanalizowali, które strumienie odpadów się zmniejszyły. To lepiej pokazałoby nam sytuację i podpowiedziało, czy one rzeczywiście są palone w przydomowych piecach.

Tak jak mówię – może być o wiele mniej szkła w odbieranych odpadach, ale to nie znaczy przecież, że ludzie zaczęli nim palić. Po prostu przerzucili się z opakowań szklanych na plastikowe, bo taki jest trend producentów w całej Europie i on nie jest dobry.

Oczywiście, może być też tak, że ludzie starają się zabezpieczyć i gromadzą śmieci do palenia w chłodne dni. Dlatego dobrze byłoby, aby wszyscy prezydenci, w tym prezydent Nowego Sącza, uszczelnili w miastach monitoring zanieczyszczenia powietrza. Trzeba wiedzieć, co się ulatnia z kominów, bo to może być bardzo niebezpieczne.

Dlaczego w XXI wieku ludzie wciąż palą śmieciami?

Narracja uznająca odpady za surowiec energetyczny jest prowadzona przez spalarnie na całym świecie. I jest szkodliwa, bo pokazuje ludziom, że mogą sobie urządzić małe domowe spalarnie. Tak, nadal odzyskuje się z ich spalania część energii, ale to nie jest dobra energia.

W rzeczywistości podczas tego procesu więcej jej tracimy, niż odzyskujemy. Nie mówiąc już o tym, że spalanie śmieci kompletnie uniemożliwia rozwój gospodarki o obiegu zamkniętym.

Na czym polega taki obieg zamknięty?

Jest to model produkcji i konsumpcji, który polega na takim projektowaniu produktów i usług, aby jak najbardziej wydłużyć wartość materiałów w gospodarce. Opiera się też na współdzieleniu, pożyczaniu, ponownym użyciu, naprawie, odnawianiu i recyklingu istniejących materiałów i produktów tak długo, jak to możliwe.

W praktyce oznacza to ograniczenie odpadów do minimum. Kiedy cykl życia produktu dobiega końca, surowce, które z niego pochodzą, powinny zostać w gospodarce ponownie wykorzystane. Jeżeli surowiec palimy, to gospodarka o obiegu zamkniętym nie istnieje. Albo palimy, albo poddajemy recyklingowi i odzyskujemy. Nie można mieć dwóch rzeczy równocześnie.

Niestety, myślenie, że odpady to źródło energii, jest na porządku dziennym również wśród polityków na poziomie lokalnym. Może i mają oni na myśli działalność spalarni, ale Kowalski, słysząc o spalaniu śmieci, myśli, że skoro mogą to robić spalarnie, to on też. Zresztą, zbudowanie spalarni nie sprawi, że Kowalski będzie zachęcony, aby wszystkie odpady oddać.

Poza wszystkim potrzeba więcej śmieci niż węgla, żeby efektywnie ogrzać dom.

Nie chcę bronić węgla i nie będę, ale jeżeli mamy rozpatrywać między tymi dwoma rzeczami, to tak. Śmieci są mało kaloryczne, więc trzeba ich znacznie więcej spalić, aby uzyskać tyle samo energii. Jednak przede wszystkim, o czym wielu ludzi zapomina lub nie myśli w takich kategoriach, spalając tworzywa, tracimy energię, którą już zużyliśmy do ich produkcji i transportu.

Spalanie śmieci w spalarniach jest nieefektywne energetycznie. Generuje też duże ilości popiołów, które trzeba później składować na specjalnych i drogich składowiskach odpadów niebezpiecznych. W XXI wieku mamy znacznie lepsze sposoby na wytwarzanie energii niż procesy spalania. Energia ze słońca, wiatrowa, pompy ciepła. Mamy też znacznie efektywniejsze sposoby oszczędzania energii.

Już wczesnym popołudniem, idąc ulicami wielu dużych miast, można zobaczyć przepełnione kosze, z których śmieci się wysypują. Z czego wynika problem z odpadami?

Przede wszystkim rośnie konsumpcja jednorazowych opakowań. Marketingowo jest to sprzedawane jako wygodne. Dlatego rzeczywiście zdarza się, że już przed południem widzimy na ulicach pojemniki na śmieci przepełnione jednorazowymi kubkami po kawie, plastikowymi opakowaniami po kanapkach czy batonach.

Niestety producenci napojów i żywności nie szukają sposobów zmniejszenia ilości odpadów generowanych przez ich produkty.

A co z tak zwaną rozszerzoną odpowiedzialnością producenta (ROP) za wytwarzanie odpadów. Czym jest to unijne narzędzie?

W 2019 roku Parlament Europejski uchwalił dyrektywę w sprawie zmniejszenia wpływu niektórych produktów z tworzyw sztucznych na środowisko, zwaną Dyrektywą SUP, od angielskiego "single useplastics", mająca na celu zmniejszenie wykorzystywania jednorazowych opakowań na napoje i żywność w UE.

To w niej, ale także w Ramowej Dyrektywie Odpadowej, właśnie jest mowa o ROP, czyli rozszerzonej odpowiedzialności producenta. Upraszczając, polega to na tym, że producenci płacą z góry za każdy kilogram wprowadzonego na rynek materiału (opakowania), a te pieniądze trafiają do gmin i mają być wykorzystane na efektywne gospodarowanie odpadami.

Opłaty dla producentów różnią się w zależności od rodzaju wprowadzanego na rynek opakowania, tego, czy jest ono łatwe w recyklingu, czy nie itd. Wiele opakowań, zwłaszcza lekkich, plastikowych i tych, które najczęściej są wyrzucane do ulicznych koszy na śmieci – nie jest przez to segregowanych.

W rezultacie trafiają do odpadów zmieszanych, zwanych także niesłusznie resztkowymi. To wiąże się z kosztami ich spalania lub składowania. Alternatywą byłoby, gdyby ten strumień odpadów był maksymalnie ograniczony, a ROP w pełni opłacał ich selektywną zbiórkę, sortowanie i recykling. Ta druga opcja byłaby znacznie tańsza dla obywatela i lepsza dla środowiska.

A więc producent też powinien za nie płacić więcej?

Tak, o to właśnie chodzi. Dyrektywa dotyczy wszystkich producentów wprowadzających produkty na rynek.

Jak wygląda realizacja dyrektywy SUP w Polsce?

Wygląda tak, że nie została wdrożona. Dyrektywa obligowała państwa członkowskie UE do implementacji do połowy 2021 roku. W Polsce to się jednak nie stało. Dopiero tuż przed świętami widzieliśmy w Sejmie jakieś ruchy w kierunku jej implementacji. 18 miesięcy po upływie czasu ustalonego w dyrektywie, na który ten sam rząd w procesie współtworzenia prawa unijnego wcześniej się zgodził.

Dlaczego?

To wynika z opieszałości polskiego rządu, który tłumaczy się pandemią, choć o zmianach w dyrektywie wiadomo było przynajmniej od 2017 roku. Już wtedy trzeba było zacząć działać, a nie odkładać wszystko na ostatni dzwonek.

Do dzisiaj w Polsce nie mamy ROP-u i samorządy – zupełnie słusznie – bardzo mocno narzekają. Gminy i samorządy powinny nieustannie lobbować za ROP-em, bo inaczej ciągle rosnące koszty gospodarowania odpadami, które z miesiąca na miesiąc podnoszą nasze rachunki, wciąż w całości będą spoczywać na mieszkańcach.

Mogłyby zostać ograniczone, gdyby została wreszcie wprowadzona ustawa o rozszerzonej odpowiedzialności producenta.

A przez to, że jej nie ma, mamy najniższy poziom opłaty produktowej w Unii Europejskiej. Producenci płacą u nas średnio kilkanaście euro za tonę plastiku wprowadzonego na rynek. To są grosze, które nie wystarczają gminom na zorganizowanie efektywnej selektywnej zbiórki i utrzymanie porządku w miastach.

Z tego powodu mamy mało zachęt dla mieszkańców, rzadszy odbiór odpadów i wysypujące się z pojemników śmieci, i jednocześnie rosnące ceny za odbiór odpadów od mieszkańców. Wszystko rozbija się o pieniądze.

Gdyby producenci płacili więcej, mielibyśmy konkretne fundusze dla gmin, aby zorganizować dobrą, częstą, selektywną i nowoczesną zbiórkę. Np. w Austrii producenci płacą 700 euro za tonę wprowadzanego na rynek plastiku.

Osobiście jestem zwolennikiem zlikwidowania koszy na śmieci na ulicach, właśnie dlatego, że w nich wszystko jest zmieszane, co często powoduje zabrudzenie czy uszkodzenie tworzyw i z tego powodu później uniemożliwia recykling.

Ludzie powinni nauczyć się zabierać swoje śmieci ze sobą i opakowanie po batoniku czy butelkę wrzucać w domu lub pracy do odpowiednich pojemników.

Czy to, że płacę coraz wyższe rachunki za gospodarowanie odpadami, wynika tylko z tego, że producenci na polskim rynku nie są poddani rozszerzonej odpowiedzialności?

Brak ustawy o ROP jest jednym z kilku czynników, które mają na to wpływ.

Jakie są pozostałe?

Rosnące koszty spalarni śmieci. Na ich budowę pobrano ogromne kredyty, które teraz trzeba spłacać. Koszty prowadzenia spalarni będą nadal rosnąć, chociażby dlatego, że Komisja Europejska zamierza nałożyć na nie opłatę klimatyczną, jak na wszystkich emitentów CO2. Do tej pory spalarnie nie były nią objęte.

Czynników wpływających na wysokie ceny gospodarowania odpadami jest wiele, ale najważniejszy jest taki, że generujemy coraz więcej śmieci, co jest związane z praktykami marketingowymi producentów i dużych sieci handlowych. W skrócie: sprzedają coraz więcej produktów, coraz bardziej zapakowanych. Jest coraz mniej bazarów, na których można kupić produkty na wagę i zapakować do własnego, przyniesionego opakowania – słoika, pojemnika, wielorazowej torby bawełnianej.

Niemal codziennie mam takie doświadczenie z osiedlowego warzywniaka: idę tam z własną materiałową siatką i plastikowymi pojemnikami, np. na kapustę kiszoną, a ekspedienci i tak próbują mi wcisnąć tzw. zrywkę, każdy owoc i warzywo zapakować do osobnej reklamóweczki. Dopiero po głośnych i wielokrotnych protestach udaje się ich przekonać, że ich nie potrzebuję.

Za tzw. zrywki w warzywniaku drobni przedsiębiorcy płacą symboliczny ROP, którego praktycznie nie odczuwają. Zrywka jest też w miarę lekka i ze względu na to nie przykłada się w znaczący sposób do odpadowej "masy" kilogramów, ale gdy idziemy do stołówki, garmażerii i prosimy o zapakowanie do własnego pojemnika, to często są z tym problemy.

Sprzedawcy tłumaczą się rzekomym zakazem i przepisami sanepidu. To nieprawda, nie ma żadnej krajowej ustawy, która mówiłaby o zakazie wkładania pierogów do pojemnika przyniesionego przez klienta. Są sprzedawcy, którzy nie robią z tym problemów, ale są i tacy, którzy nie chcą. Skoro w jednych miejscach można, w innych nie, to znaczy, że ktoś tu kłamie.

Czy UE może "pogonić" polskie władze w kwestii wprowadzenia ROP i zwiększyć przez to budżety gmin na gospodarowanie odpadami?

Komisja Europejska ma obowiązek rozpoczynania tzw. czynności, jeśli poszczególne kraje nie wykonują zaleceń dyrektywy. W teorii, jeśli nie dopełnimy realizacji unijnego prawa w kraju, wisi nad nami groźba kar, które de facto zapłaci każdy obywatel i podatnik.

W praktyce Polska nie wykonuje zaleceń z tak wielu dyrektyw, że procesy egzekucyjne jeszcze bardziej się ciągną, a cały proces rozmywa. Komisja ma też dość mało narzędzi, aby egzekucje przeprowadzać, poza tym nie jest wystarczająco restrykcyjna i surowa w tych działaniach. Ale to ma się zmienić.

Które kraje europejskie najlepiej radzą sobie z problemem śmieci?

Trudno wyrokować, gdzie jest najlepiej – problem zbyt dużej ilości odpadów jest globalny. Na pewno wszędzie tam, gdzie stawki ROP są wystarczająco wysokie oraz tam, gdzie obowiązuje system kaucyjny – czyli np. w państwach bałtyckich, Niemczech i Słowacji – widać, że jest czyściej.

Tam na ulicy nie zobaczymy opakowań po napojach. Klienci oddają je do punktów skupu lub mobilnych automatów recyklingowych, aby odzyskać część pieniędzy. Dzięki temu tworzywa nie są zabrudzone, mogą trafiać od razu do recyklera.

System kaucyjny dotyczy tam zarówno frakcji szklanej, plastikowej, jak i aluminiowej. To jest łatwiejsze dla konsumentów – wiedzą, że mogą oddać do punktów wszystkie rodzaje opakowań. Nawet jeżeli jakaś butelka wyląduje na ulicy, to za chwilę ktoś ją podniesie i zaniesie do punktu. Zachęta ekonomiczna działa.

Kiedy możemy spodziewać się systemu kaucyjnego w Polsce?

Dyrektywa Single-Use Plastics (SUP) wymaga, aby w 2025 roku w każdym kraju Unii zbierano w selektywnej zbiórce 77 proc. butelek PET, a w 2029 roku już 90 proc. Nie ma innego skutecznego sposobu na zebranie tak dużej ilości nadających się do recyklingu butelek niż system kaucyjny, więc on na pewno powstanie.

Nie jest tani, dlatego trzeba nim objąć wszystkie frakcje – plastik, szkło i aluminium – aby koszt się rozłożył na różne materiały i wielu producentów. Technologicznie jest to do ogarnięcia, automaty i ludzie w punktach mogą przyjmować każdy z tych rodzajów opakowań.

Polska zostawia wprowadzenie systemu kaucyjnego na ostatnią chwilę określoną w dyrektywie unijnej?

Na to wygląda. Ustawy o systemie kaucyjnym wciąż nie ma. Podobno jest już gotowy projekt, który politycy procedują między resortami w konsultacjach, tak mówi minister Jacek Ozdoba. Lada dzień powinien zostać opublikowany. Jednak później czekają nas dwa lata okresu przejściowego, który jest potrzebny na dostosowanie sklepów, wprowadzenie automatów, zorganizowanie całej logistyki, infrastruktury. Zatem może w 2025 roku będziemy mieli funkcjonujący system kaucyjny i to jest deadline określony przez Unię. Wtedy nie będzie już można kupić butelki czy puszki bez płacenia 50 groszy, czy nawet złotówki kaucji. Nawet jeżeli ktoś wyrzuci butelkę na trawnik, ulicę czy do ulicznego kosza, to ktoś inny ją zabierze, aby zyskać pieniądze.

Dane pokazują, że produkcja śmieci, rośnie z roku na rok. Czy to dowód na to, że ruchy less- i zero waste ponoszą porażkę?

Dobrze, że one są, chwała im za to. Ludzie, którzy się w nie angażują, wykonują wspaniałą i potrzebną pracę. Jednak to wciąż ułamek społeczeństwa. Większość ma inne zmartwienia i nawet jeśli wie o tym problemie, to nie nadaje mu wysokiego priorytetu. Możemy oczywiście mówić o braku edukacji w tej kwestii, jednak prawda jest taka, że to nie on jest głównym problemem.

Co z tego, że będziemy pompować dużo pieniędzy w edukację dotyczącą odpadów, jeśli system jest dziurawy, zepsuty? W pierwszej kolejności potrzebujemy sprawnie działających narzędzi takich jak rozszerzona odpowiedzialność producenta i system kaucyjny.

Jeżeli tego nie ma, jeżeli nadal taniej jest produkować i wyrzucać, niż naprawiać, przekształcać, odnawiać, ponownie wykorzystywać, gdy wciąż łatwiej jest kupować w zrywkach niż do własnej siatki czy pojemników, to świadomość i wiedza na niewiele się zdadzą.

Najpierw musimy naprawić błędy systemu. I te działania muszą wyjść z góry i spotkać się z oddolnymi ruchami. Dobre informacje płyną z UE i nawet z ONZ, gdzie wyrażenia zero-waste (bez marnowania - przyp. red.) i circular economy (gospodarka o obiegu zamkniętym - przyp. red.) pojawiają się coraz częściej w oficjalnych dokumentach, a więc dotrą także do polskich rządzących.

Systemowo można wzmocnić rozwiązanie, aby sprzedawanie bez opakowań było tańsze, bardziej opłacalne zarówno dla konsumentów, jak i producentów. Dlaczego to się nie dzieje?

Dwa lata temu były takie propozycje ze strony polskiego rządu w pierwszym projekcie transpozycji dyrektywy SUP. Dotyczyło to m.in. kubków na kawę w kawiarniach. Za każdy jednorazowy wydany kubek sprzedawca musiałby płacić złotówkę do systemu. Oczywiście przerzuciłby ten koszt na konsumenta, mówiąc: jeśli przychodzisz z własnym kubkiem, nie płacisz dodatkowej złotówki. Niestety, takie rozwiązanie zniknęło z projektu ustawy.

Dlaczego?

Ze względu na protesty i lobbing producentów opakowań oraz sieciowych kawiarni, które nadal chcą wprowadzać na rynek ogromne ilości niepotrzebnych produktów, szybko stających się trudnymi w recyklingu odpadami. W Unii także nie udało się wprowadzić takiego rozwiązania.

W ten sposób dobry system gospodarowania i ograniczania odpadów, o którym pan mówi, nigdy nie powstanie.

Lobbing przemysłu, korporacji, sprzedawców, sieci handlowych, a zwłaszcza producentów plastików, jest ogromny. Ci ostatni w Polsce mają bardzo silną reprezentację – jesteśmy piątym krajem w Unii pod względem liczby produkowanych opakowań plastikowych, także na eksport.

Organizacje pozarządowe robią, co mogą, naciskają na uszczelnienie systemu, ale nie zawsze to się udaje. Dlatego apeluję do wszystkich, którym zależy na planecie, na klimacie – działajcie, a jeśli nie macie czasu, wspierajcie organizacje pozarządowe, które to robią, np. Polskie Stowarzyszenie Zero Waste.

*Piotr Barczak – starszy ekspert ds. polityki odpadowej w European Environmental Bureau, organizacji z siedzibą w Brukseli, działającej od 1974 roku, zrzeszającej ponad 160 NGO-sów z całej Europy, w tym z Polski. Jest współzałożycielem Polskiego Stowarzyszenia Zero Waste oraz działa w Extinction Rebelion.

**Martyna Słowik - dziennikarka, redaktorka, reporterka. Pisze i rozmawia o kryzysie klimatycznym, problemach społecznych i książkach.

Źródło artykułu:WP magazyn
smogpalenie śmieciJarosław Kaczyński
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (635)