Śledztwo ws. śmierci robotnika, który spadł z dachu domu Wassermanna
Krakowska prokuratura okręgowa sprawdzi, czy
ktoś nieumyślnie nie przyczynił się do śmierci 46-letniego
robotnika, który spadł z dachu remontowanego domu ministra
koordynatora służb specjalnych Zbigniewa Wassermanna. Prokuratura uzyskała oficjalne potwierdzenie, iż ranny w wypadku
mężczyzna zmarł w szpitalu - powiedział zastępca
szefa prokuratury Krzysztof Urbaniak.
Do wypadku doszło 26 września podczas remontu dachu na terenie prywatnej posesji należącej do Wassermanna. Mężczyzna w ciężkim stanie trafił do szpitala.
Początkowo śledztwo dotyczyło wypadku przy pracy, jednak - jak ustaliła prokuratura - mężczyzna nie był oficjalnie zatrudniony w firmie remontującej dom. Podobne stanowisko, iż nie był to wypadek przy pracy, ponieważ nie było zatrudnienia, na podstawie własnych ustaleń prezentowała Okręgowa Inspekcja Pracy.
Według prokuratury, informacja o śmierci ofiary wypadku nie stanowi zasadniczego zwrotu w śledztwie, będzie ono jednak teraz prowadzone w kierunku ewentualnego nieumyślnego spowodowania śmierci. W tym celu prokuratura zleciła m.in. sekcję zwłok, by ustalić m.in., z jakiej wysokości nastąpił upadek, jakie były obrażenia ofiary i czy nie cierpiała na choroby, które mogły być powodem upadku.
Jak powiedział prok. Urbaniak, na podstawie zgromadzonych dowodów z dużym prawdopodobieństwem ustalono, że ofiara wypadku została wprowadzona na teren robót przez właściciela firmy, korzystała też ze sprzętu firmowego. Pracownik i właściciel firmy byli braćmi.
Mężczyzna, choć nie miał uprawnień do pracy na wysokości, pojawiał się na budowach prowadzonych przez firmę brata, podobno wykonywał prace porządkowe. Jak wynika z zeznań świadków, podczas ostatniego remontu układał zdejmowane z dachu poszycie. Brat-przedsiębiorca zaprzecza jednak zdecydowanie, by go zatrudniał.
Jak poinformował prok. Urbaniak, z zebranych materiałów wynika, iż Wassermann zatrudnił przedsiębiorcę, którego mu polecono.