Polska dziura międzynarodowa
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Droga wzdłuż granicy wiedzie przez las. Wysiadamy, żeby zobaczyć ukrytą za drzewami olbrzymią dziurę w ziemi, kominy i maszyny wydobywcze. W tym momencie za naszym samochodem zatrzymuje się wielkie, terenowe auto. Na drzwiach logo: "PGE".
Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej przychylił się do wniosku Czech i w piątek (21 maja 2021 roku) nakazał Polsce natychmiastowe wstrzymanie wydobycia w kopalni Turów do czasu merytorycznego rozstrzygnięcia. Reportaż Katarzyny Kojzar i Marcela Wandasa o konflikcie publikowaliśmy w Magazynie WP w lutym 2020 roku.
Gdy odjeżdżamy, samochód rusza za nami. Terenówkę gubimy dopiero za najbliższym rondem. Milan Starec mówi, że ta okolica jest monitorowana. Podobno ochrona Polskiej Grupy Energetycznej jest wyczulona na przyjeżdżających tu dziennikarzy.
Tu, czyli do wielkiej dziury w ziemi. Dziura jest polska, jej skutki – międzynarodowe.
Samochodowa nawigacja odsyła najpierw do miejscowości Uhelná kilkaset kilometrów dalej, na drugi kraniec Czech. Do właściwej Uhelnej jedzie się wąskimi dróżkami, cały czas pod górę, około dwudziestu minut z sąsiedniego Liberca.
Jest tu przystanek autobusowy, z którego rzadko coś odjeżdża, i kilka zabytkowych domów. Niektóre mają ponad 200 lat.
W Uhelnej mieszka Milan. Na oko przed czterdziestką. Koszula, niebieski sweter. W czeskich mediach jest kimś w rodzaju rzecznika mieszkańców przygranicznych czeskich wiosek. Wychował się niedaleko, w Libercu, ale zawsze chciał mieszkać na wsi.
Idziemy na tył domu, do ogrodu. Miejsce jest piękne - Uhelná leży na wzgórzu, a zaraz za płotem Martina zaczyna się zbocze. Rosną na nim pojedyncze drzewa, dalej rozciąga się zielone pole. - Wokół mamy Góry Izerskie i Żytawskie. Są też jeziora, a właściwie wypełnione wodą doły po dawnych kopalniach. Latem jeździmy się w nich kąpać - opowiada, biorąc głęboki oddech. Akurat tego dnia mocno wieje, więc powietrze jest czyste.
Z ogrodu widać też drogę, którą zaraz ruszymy. Ale Milana martwi to, czego nie widać. Na razie.
Jak na pustyni
Odkrywka była tu "od zawsze". "Od zawsze" oznacza 116 lat. Najpierw złoże brunatnego węgla produkowało prąd dla Niemiec. Do dziś w przygranicznym Hirschfelde stoją ruiny elektrowni.
Po wojnie wielka dziura w ziemi znalazła się w Polsce i zyskała polską nazwę - "Turów".
Odkrywkę otoczyły dwie granice. Na zachodzie są Niemcy, na południu i wschodzie - Czechy. W latach 60. powstała polska elektrownia.
Do dziś jej kominy górują nad 18-tysięczną Bogatynią (kiedyś Reichenau). W elektrowni pracuje około 1250 osób, a kolejne 2450 zatrudnia kopalnia. Kompleks dostarcza energię do 2,3 milionów gospodarstw i zaspokaja 8 proc. polskiego zapotrzebowania na prąd.
Kiedy przejeżdżamy obok kominów, w samochodzie zaczyna pachnieć starym jajkiem. Siarkowodór. Przechodnie to głównie pracownicy elektrowni w pomarańczowych kaskach i przybrudzonych kombinezonach.
Jedziemy dalej, wzdłuż granicy, przez las. Co jakiś czas między drzewami można zauważyć ogromną dziurę w ziemi. Ale lepiej widać z przydrożnego wału.
Patrzymy na pustynny krajobraz. Po horyzont nic nie rośnie, nie ma żadnych domów, miejscami można zauważyć jedynie maszyny wydobywcze.
W studniach coraz bardziej płytko
Żeby wydobywać węgiel brunatny metodą odkrywkową, trzeba najpierw odpompować wodę z całego terenu, wyciąć lasy, a nawet wysiedlić całe miejscowości.
Przy kopalni odkrywkowej tworzy się tak zwany lej depresyjny - obszar o obniżonym poziomie wody gruntowej. Czesi już od lat alarmują, że ich studnie są coraz bardziej suche. Ale problemy z wodą nie są jedynymi, jakie powoduje kopalnia Turów.
Z dziury w ziemi wydobywa się pył, a maszyny hałasują, co słychać często daleko za granicą. Elektrownia psuje krajobraz. Na ogromne kominy patrzą mieszkańcy wszystkich trzech krajów.
Chmurę dymu z okien w klasach codziennie obserwują dzieci ze szkoły podstawowej w położonym na wzniesieniu niemieckiego Hirschfelde.
Mieszkańcy mieli nadzieję, że ten krajobraz niedługo się zmieni, a odkrywka przestanie działać i stanie się kolejnym jeziorem. W kwietniu 2020 wygasa jej koncesja.
Jesienią PGE zaczęła jednak starania o przedłużenie pozwolenia na wydobycie o kolejne 24 lata. Turów ma więc działać długo po tym, jak kolejne kraje UE odejdą od węgla. Tymczasem PGE chce nie tylko wydobywać dłużej, ale też powiększyć dziurę w ziemi. Po poszerzeniu praktycznie zaczynałaby się przy czeskiej granicy.
Zaraz za drogą, którą widać z ogrodu Milana Stareca.
- Zamiast na zieleń i drzewa, będziemy patrzeć w środek wielkiej dziury w ziemi – mówi.
Do auta wracamy, depcząc po śmieciach. Mieszkańcy wyrzucają tu wszystko - od butelek, po opony. To właśnie wtedy spotykamy ciekawskie auto z logiem PGE.
Koparki mogą się podobać
- W październiku pojechałem do Bogatyni na konsultacje organizowane przez Regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska z Wrocławia. Nie byłem przygotowany na to, że zastanę tam dwa autokary górników. Na sali przekrzykiwali opinie, które im się nie podobały - mówi Martin Půta, hetman (odpowiednik marszałka województwa) sąsiadującego z Polską regionu libereckiego.
Podczas rozmów obecni byli przedstawiciele PGE, ale także aktywiści, mieszkańcy i samorządowcy ze wszystkich trzech krajów..
- Mieszkam tu całe życie, a na wyrażenie swojej opinii dostałem tylko dwie minuty. W ten czas organizatorzy wliczyli też tłumaczenie. W praktyce można było powiedzieć tylko parę zdań - narzeka Milan Starec.
Jak wspomina, tłumacz nie posługiwał się zbyt dobrze czeskim. Zdziwiła go też sama organizacja konsultacji - na sali nie było wyznaczonych miejsc dla zagranicznych oficjeli, a hetmana Půtę usadzono pomiędzy związkowcami z Turowa.
Czeski urzędnik pojechał potem do Wrocławia na rozmowy międzyrządowe. Jak opisuje: "twarde" negocjacje, od ósmej rano do późnej nocy.
W tym samym czasie na zachód od rzeki Nysy trwały niemieckie konsultacje społeczne. Ich wynik powinien być wzięty pod uwagę przy wydawaniu pozwolenia na wydobycie.
20 stycznia, 16 godzin po zakończeniu konsultacji w Niemczech, RDOŚ dała zielone światło rozbudowie odkrywki. Cały tekst decyzji liczy 170 stron. Tempo pracy RDOŚ zastanawia działaczy z niemieckiego Greenpeace’u i polskiej Fundacji "Rozwój Tak - Odkrywki Nie" (RT-ON).
"Trudno jest uwierzyć, że wrocławski RDOŚ zapoznał się z uwagami niemieckimi i jeszcze tego samego dnia przygotował tak długi dokument" - czytamy w oświadczeniu aktywistów.
Decyzja środowiskowa wydana przez RDOŚ była jednym z ostatnich dokumentów, których PGE potrzebowała, żeby dostać pozwolenie na wydobycie i powiększenie odkrywki. Brakuje dosłownie kilku łatwych do zdobycia papierów, by kopalnia mogła swobodnie działać przez następne ćwierć wieku.
- Ja sobie zdaję sprawę, że kopalnia "Turów" powstała tutaj lata temu. Wtedy nikt się nie zastanawiał nad wpływem na środowisko. Ale teraz jest XXI wiek. PGE musi brać pod uwagę zdanie sąsiadów - mówi hetman Půta. - W decyzji RDOŚ napisane jest, że kopalnia Turów nie będzie miała żadnego wpływu na mieszkańców i środowisko po czeskiej stronie. Jak to możliwe, kiedy już teraz wpływ widać i słychać.
Mieszkańcy Uhelnej poprosili inwestora o wybudowanie wału ziemnego, który ma być obsadzony drzewami, żeby nie widzieli ze swoich domów odkrywki. Dyrektor kopalni, Sławomir Wochna, odpowiedział im, że nie widzi takiej potrzeby, bo jemu koparki się podobają.
- Nie będę kłamał, czeski rząd też nie robi za dużo, żeby uchronić swoich obywateli przed wpływem kopalni – przyznaje hetman. - Ostatnio władze zaplanowały monitoring hałasu w Uhelnej. Tyle dobrego, bo 30 lat temu wzruszyłyby ramionami i broniły się, że nie mogą nic zrobić, bo kopalnia nie jest nasza.
Mieszkańcy przygranicznych czeskich wiosek zwrócili się do rządu. 700 osób podpisało się pod petycją do ministra środowiska Richarda Brabeca, apelując o interwencję. Udało się.
"Jesteśmy przeciwko dalszej eksploatacji węgla w tamtym obszarze" – mówił dziennikarzom czeski minister.
Jego zdaniem polska strona powinna spełnić warunki Czechów, a przede wszystkim lepiej komunikować się z sąsiadami, których działalność odkrywki dotknie najmocniej.
"Nie możemy tak po prostu polegać na polskich zapewnieniach" – zaznaczył.
Czesi poinformowali już o sprawie Komisję Europejską oraz Sąd Administracyjny we Wrocławiu. Na razie nie ma żadnego postanowienia, które mogłoby zatrzymać powiększenie odkrywki "Turów".
Jest za to decyzja o rygorze natychmiastowej wykonalności zezwolenia wrocławskiego RDOŚ. Jak zaznacza RT-ON, w tym momencie inwestora mógłby zatrzymać tylko wyrok sądu. Takie sprawy, jeśli już trafią na wokandę, ciągną się jednak miesiącami.
PGE "dba o środowisko"
PGE broni się, że plany rozbudowy odkrywki "Turów" są znane od lat.
Z maila rzeczniczki firmy, Sandry Apanasionek, dowiadujemy się, że "proces eksploatacji węgla brunatnego polega na wydobywaniu kopaliny z jednej strony odkrywki oraz sukcesywnym zasypywaniu powstałej pustki ziemią, która znajdowała się nad pokładami węgla. W efekcie front wydobywczy przesuwa się w kierunku południowo-wschodnim, do docelowych granic wyznaczonych w projekcie zagospodarowania złoża".
I tu jest clou linii obrony: projekt ów miał zostać opublikowany ponad 25 lat temu. Opublikowany, bo 25 lat temu nie zatwierdzała go żadna RDOŚ.
- My takich planów wcześniej nie widzieliśmy - odpiera Martin Půta.
Co z wodą po czeskiej stronie? PGE twierdzi, że kopalnia nie ma na jej poziom praktycznie żadnego wpływu.
Aktywiści z RT-ON szacują jednak, że braki mogą dotknąć około 30 tysięcy ludzi z dwóch państw – Czech i Niemiec.
PGE uważa, że jedyne ujęcie wody zagrożone działalnością odkrywki to właśnie to w Uhelnej. Apanasionek obiecuje o nie zadbać. Jak? Bez obaw, nad sposobami pracują już polscy specjaliści, spółka wzorowo przeprowadziła konsultacje, a ochrona środowiska to jej „priorytetowy aspekt działalności”.
Pękające mury
- Spójrzcie w górę - prosi nas Horst Schiermeyer, gdy wchodzimy na podwórko jego kamienicy w niemieckiej Żytawie. Na murze, który wskazuje palcem, widać pęknięcia. Według emerytowanego pracownika urzędu miasta to dowód na to, że teren się zapada. Obwinia o to odkrywkę Turów. Od wielu lat działa w partii Zielonych. Podobnie jak Milan, brał udział w konsultacjach dotyczących Turowa.
Do Żytawy z Uhelnej i Bogatyni można dojechać w dosłownie kilka minut. Senne, ale zadbane miasto liczy 25 tysięcy mieszkańców. Na ulicach widać w większości rówieśników naszego rozmówcy, 60-70-latków.
- Zanieczyszczenie w Żytawie jest takie, jak w dużych miastach Niemiec. A przecież z kominów nie leci u nas dym, a samochodów jest nieporównywalnie mniej - mówi nam Horst. - Kopalnia prowadzi pomiary jakości powietrza jedynie w swoim sąsiedztwie. W innych miejscowościach tego nie zapewnia.
Schiermeyer twierdzi, że odkrywka nie powinna się poszerzać. Po niemieckiej stronie co prawda nie brakuje wody, bo lej depresyjny powstał w Czechach. Ale po powiększeniu Turowa smog może pojawić się w kolejnych niemieckich wsiach i miasteczkach.
Już teraz, kiedy patrzy się na wskaźniki smogu, widać co jakiś czas zwyżki stężeń pyłów w powietrzu. Za naszą zachodnią granicą nie ma takiego problemu ze starymi piecami i spalaniem śmieci, jak u nas. A jednak smog skądś się bierze. Mieszkańcy Żytawy podejrzewają więc kopalnię.
Schirmayer podkreśla, że Niemcy nie chcą angażować się w politykę energetyczną Polski. Zależy im tylko, żeby decyzje dotyczące pogranicza były podejmowane w porozumieniu z zachodnimi sąsiadami. - Z drugiej strony - Schiermeyer zawiesza głos. - Może nie powinniśmy was upominać, biorąc pod uwagę naszą historię.
Kiedyś uzdrowisko, niedługo dziura w ziemi?
Wracamy do Polski, przejeżdżając przez graniczące z odkrywką Opolno Zdrój. Przechodniów jest niewielu, widać tylko kilkoro nastolatków pod sklepem. Nasz samochód jest jedynym w okolicy z obcą rejestracją, więc przykuwa uwagę, ale rozmawiać nikt nie ma ochoty.
O czym tu zresztą gadać - miasteczko nie ma przyszłości, którą dałoby się w jakiś sposób przewidzieć.
Kiedyś, gdy jeszcze były tu Niemcy, nazwa Bad Oppelsdorf (gdzie "bad" oznacza uzdrowisko), miała sens.
Miejscowość straciła status wypoczynkowej, gdy rozpoczęło się wydobycie w Turowie. Z dawnej świetności niewiele zostało. Z kamienic odpada tynk.
- Mieszkańcy Opolna nie wiedzą, na czym stoją - mówi Paweł Pomian z wrocławskiej EKO-UNII. - Możliwe, że odkrywka zajmie ich miejscowość, PGE wykupi od nich działki, a domy trzeba będzie wyburzyć. Jest też opcja, że kopalnia w ogóle tam nie dotrze. Na razie nikt nie przekazał im żadnych informacji.
Zaledwie kilka minut dzieli Opolno-Zdrój od żyjącej w cieniu elektrowni Bogatyni. Dziesięć lat temu przeszła tędy powódź, której skutki widać do dziś. Większość zabytkowych, poniemieckich budynków wymaga remontu.
Trudno znaleźć kogoś, kto mógłby z nami porozmawiać. Ulice są puste, dopiero pod Biedronką w centrum spotykamy kilka osób. - Nikt nic złego na kopalnię nie powie - ostrzega nas Paweł Pomian. - Każdy w Bogatyni jest w jakiś sposób z nią związany. Albo sami w niej pracują, albo PGE zatrudnia kogoś z ich rodziny.
Nawet obecny przewodniczący rady miasta, dodaje Pomian, jest związkowcem górniczym. Poprzedni, Tomasz T., trafił do aresztu za udział w zorganizowanej grupie przestępczej zajmującej się produkcją i sprzedażą metamfetaminy.
Miasto słynie z afer narkotykowych. Wieść gminna niesie, że Czesi zaopatrują się tu w leki z pseudoefedryną. To z niej po drugiej stronie granicy powstaje zabroniona substancja. Rzeczywiście, większość mieszkańców, których pytamy o kopalnię, zbywa nas machnięciem ręki.
Na wypowiedź zgadza się dopiero pani Ewa, 62-latka mieszkająca w jednym z pobliskich bloków.
- Ale to będą dalej wydobywać? - pyta zaskoczona. - Ja ostatnio słyszałam, że jednak mają to zamykać, że się nie opłaca dalej kopać. Ale z drugiej strony co będzie, jak kopalnię zamkną? Elektrownia stanie? A przecież my wszystko mamy tutaj na prąd. Ogrzewanie, kuchenki. Tak nam kiedyś radzili.
Na rozmowę godzi się jeszcze jeden mężczyzna. Nie chce się jednak przedstawić. Mówi, że spieszy się do Biedronki:
- Dobrze, że będą rozszerzać odkrywkę. Trzeba się rozwijać, żeby zakład nie upadł. To przecież miejsca pracy dla nas. Ja tam pracuję, rodzina, znajomi. Jak to stanie, to co z nami będzie?
To samo pytanie, tylko na wieść, że jednak kopalnia nie stanie, zadają sobie Milan i Horst.