Skazany za pomoc górnikom w "Wujku"
Działał w Solidarności, ale siłą wcielono go do ZOMO. Kiedy nie wykonał rozkazu pacyfikacji w kopalni Wujek, został skazany na rok więzienia. Dzisiaj o jego dobre imię upomniał się rzecznik praw obywatelskich - pisze "Życie Warszawy".
03.07.2007 | aktual.: 03.07.2007 07:13
Jan Druć ma dziś 62 lata. Mieszka w Australii. Jest jednym z wielu, którzy wbrew własnej woli znaleźli się w ZOMO, ale jednym z nielicznych, którzy potem - mając świadomość surowych konsekwencji - mieli odwagę odmówić wykonania wyroku.
Choć od tamtych wydarzeń minęły lata, na Jerzym Druciu nadal ciąży wyrok skazujący. Janusz Kochanowski, rzecznik praw obywatelskich, chce to zmienić: wniósł na jego korzyść kasację, w której chce jego uniewinnienia.
Zanim wybuchł stan wojenny, Druć był suwnicowym w chorzowskiej hucie Batory. Aktywnie działał w zakładowej Solidarności, należał do Konfederacji Polski Niepodległej. Gdy 13 grudnia 1981 roku wybuchł stan wojenny, 36-letni Druć dostał kartę mobilizacyjną. Wcielono go do ZOMO i już trzy dni później wysłano do kopalni Wujek.
16 grudnia Druć razem z innymi pojechał do kopalni Wujek. Samochody ustawiono w kolumnie. Na rozkaz dowódcy plutonu miał chronić jeden z pojazdów i znajdujące się w nim granaty łzawiące zabrane po to, by w razie ataku "czynnie przeciwstawić się napastnikom". Ale Druć nie pilnował samochodu ani granatów, a zamiast sprawdzać górników, podpowiadał im, którędy mają iść, by nie wpaść na zomowców. W końcu zostawił pojazd i do wieczora się nie pokazał. Był w pobliżu kopalni i pomagał strajkującym.
Druć dostał rok więzienia. Sąd uznał, że "czyn, którego się dopuścił, cechował się społecznym niebezpieczeństwem", a niewykonanie rozkazu było poważnym przestępstwem, ponieważ trwał stan wojenny, a jednostka, w której skład wchodził, miała do wykonania "szczególnie odpowiedzialne zadanie".
W kasacji do Sądu Najwyższego Janusz Kochanowski zarzucić wyrokowi rażące naruszenie prawa. Domaga się uniewinnienia byłego działacza Solidarności. (PAP)