Skandal w Niemczech. Znowu chodzi o ośrodek migracji i wypędzeń
Niemcy. Nie milkną echa próby wybudowania ośrodka dokumentacyjnego o wypędzeniach. Tym razem poszło o film i radykalną prawicę.
O kulisach najnowszego skandalu pisze niemiecki dziennik "Sueddeutsche Zeitung" („SZ”).
Pomysł utworzenia w Berlinie "Centrum przeciwko wypędzeniom" rzuciła pod koniec lat 90. Erika Steinbach, ówczesna przewodnicząca Związku Wypędzonych (BdV). Jej propozycja spotkała się ze zdecydowanym sprzeciwem polskiej opinii publicznej, obawiającej się relatywizacji niemieckiej odpowiedzialności za skutki drugiej wojny światowej. Działania Steinbach doprowadziły do poważnych napięć między rządami w Warszawie i Berlinie.
W 2005 r. odpowiedzialność za projekt przejęły od BdV niemieckie władze. Trzy lata później Bundestag powołał fundację "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie", której celem jest utworzenie ośrodka dokumentacyjnego w Berlinie poświęconego wypędzeniom i migracjom w XX wieku w kontekście europejskim. Po ostrym sporze Steinbach zrezygnowała z udziału w kierownictwie fundacji federalnej.
Znany reżyser jako alibi?
Termin otwarcia ośrodka dokumentacyjnego, który znajduje się w zabytkowym budynku Deutschlandhaus nieopodal Placu Poczdamskiego w centrum Berlina, był kilkakrotnie przekładany. Najnowsze informacje opublikowane na stronie internetowej fundacji mówią o lecie 2021 roku.
Jak podał dziennik "Sueddeutsche Zeitung", uroczyste otwarcie ośrodka miał uświetnić spektakl w reżyserii Ersana Mondtaga. Znany reżyser teatralny związany jest m.in. z eksperymentalną lewicową sceną w Berlinie - Gorki Theater.
"SZ" oceniła pozytywnie decyzję o zatrudnieniu Mondtaga – "artysty, którego rodzice są tureckimi gastarbeiterami". To byłby sygnał pokazujący otwartość fundacji na świat i jej wrażliwość na aktualne cierpienia uchodźców – pisze Peter Laudenbach. Fundacji bardzo potrzebny jest taki sygnał – podkreśla autor, przypominając o licznych skandalach, które w przeszłości wstrząsały fundacją.
Wskazał na powołanie w skład rady fundacji działaczy Związku Wypędzonych, którzy protestowali przeciwko odszkodowaniom dla robotników przymusowych i obarczali Polskę odpowiedzialnością za wybuch II wojny światowej. Na znak protestu gremium to opuścił wtedy szef Centralnej Rady Żydów w Niemczech.
Jak wyjaśnia autor, ze względu na pandemię, fundacja zrezygnowała z planowanego spektaklu i postanowiła zastąpić go filmem w reżyserii Mondtaga. Współpraca z postępowym reżyserem miała pokazać, że fundacja uwolniła się od swojego "brunatnego marginesu" i "błądzących rewizjonistów historii".
Zmarnowana szansa
"Szansa została zmarnowana" – ocenił dziennikarz "SZ". Jego zdaniem winę ponosi kierująca od pięciu lat fundacją Gundula Bavendamm.
Przyczyną sporu z fundacją był pomysł reżysera, aby w przygotowywanym filmie uwzględnić temat zawłaszczania problematyki wypędzeń przez niemiecką skrajną prawicę. "Tydzień przed początkiem zdjęć pani Bavendamm zadzwoniła i oświadczyła nam, że będzie musiała odwołać całą produkcję, jeżeli nie zrezygnujemy z tego wątku" – tłumaczy Mondtag. "Nie chcieliśmy żadnej prowokacji. Trzeba po prostu przyjąć do wiadomości, że cierpienia wypędzonych są instrumentalizowane przez skrajną prawicę" – powiedział reżyser.
Prawicowe ciągoty
"SZ" przypomina przy okazji, że ojciec Bavendamm, dawniej znany dziennikarz, od lat 90. "dryfował" w kierunku skrajnej prawicy. W jednej z książek obarczył prezydenta USA Franklina D. Roosevelta współodpowiedzialnością za wybuch wojny. Utrzymywał kontakty z organizacjami uważanymi przez niemieckie służby za skrajnie prawicowe. Bavendamm "nie może nic poradzić na głupoty, które rozpowszechnia jej ojciec" – zastrzega Laudenbach. Jego zdaniem szefowa fundacji reaguje jednak "z irytacją" na próby poruszania tematu prawicowego radykalizmu.
Projekt Mondtaga zakończył się nie tylko merytoryczną, ale i finansową katastrofą. Jak pisze "SZ", reżyser wyłożył na realizację projektu sporo pieniędzy z własnej kieszeni, a jego długi związane z produkcją filmu wynoszą ok. 50 tys. euro.
Dzień po interwencji redakcji fundacja poinformowała o przelaniu 20 tys. euro. "Jaką przyszłość mają przed sobą fundacja i jej dyrektorka?" – pyta Laudenbach. Jego zdaniem po tej wpadce nikt ze znanych artystów nie będzie chciał współpracować z kontrowersyjną placówką.
Czytaj również: Odwołany karnawał. Miliardowe szkody dla regionu
Czytaj również: Zastrzyk finansowy dla Biontech? "Mógłby pomóc"