ŚwiatSkandal na G20 w Hamburgu. Awantura o "czarne listy" dla dziennikarzy i cofnięcie akredytacji

Skandal na G20 w Hamburgu. Awantura o "czarne listy" dla dziennikarzy i cofnięcie akredytacji

Po zamieszkach w Hamburgu na światło dzienne wypływają nowe fakty. Tym razem chodzi o aferę wokół cofnięcia 32 dziennikarzom przyznanych już akredytacji na szczyt G20. Najbardziej krytyczne głosy mówią o zamachu na wolność prasy. Minister sprawiedliwości Heiko Maas domaga się wyczerpującego wyjaśnienia w tej sprawie.

Skandal na G20 w Hamburgu. Awantura o "czarne listy" dla dziennikarzy i cofnięcie akredytacji
Źródło zdjęć: © dpa | Deutsche Welle

13.07.2017 16:40

"Wolność prasy jest nadrzędnym dobrem" - mówił Maas w wywiadzie dla dziennika "Mitteldeutsche Zeitung".

Tego samego żądają związki dziennikarzy w Niemczech. Konferencja prasowa rządu przyniosła więcej pytań niż odpowiedzi. - Mówimy o bardzo poważnych kwestiach bezpieczeństwa - tłumaczył rzecznik rządu Steffen Seibert.

Afera z akredytacjami na G20. Jak wyglądają procedury?

Akredytacje prasowe na spotkania takie jak szczyt G20 wydaje Urząd Prasy i Informacji Rządu Federalnego. Seibert jest szefem tego urzędu. Jak wyjaśnił, przyznanie akredytacji następuje w dwóch etapach. W pierwszym sprawdza się, czy dana osoba pracuje rzeczywiście jako dziennikarz. W drugim etapie Federalny Urząd Kryminalny bada, czy wnioskodawca nie stanowi zagrożenia dla bezpieczeństwa.

Jeżeli on ma wątpliwości, to Urząd Prasy i Informacji Rządu Federalnego ich nie kwestionuje. Jak wyjaśnił Seibert, ostatecznie jego urząd nie jest w stanie decydować o kwestiach bezpieczeństwa.

Według doniesień prasowych, także w przypadku G20 możliwe byłoby jednak kompromisowe rozwiązanie: wpuszczenie "niepewnych" osób na szczyt, ale tylko w towarzystwie występującego incognito funkcjonariusza. Seibert nie chciał potwierdzić takiej alternatywy.

Wmieszała się Turcja?

W Niemczech cofnięcie przyznanych już akredytacji jest czymś wyjątkowym. Tak jak podkreślił minister sprawiedliwości, zgodnie z konstytucją wolność prasy jest nadrzędnym dobrem. Należy do niego umożliwienie dziennikarzom dostępu do spotkań i imprez. W razie wątpliwości decydująca jest zasada "in dubio pro reo" - domniemanej niewinności, jak zawyrokował także Federalny Trybunał Konstytucyjny.

Bywały na pewno pojedyncze przypadki odmówienia dziennikarzowi akredytacji ze względu na wątpliwości co do bezpieczeństwa. Nie stały się one jednak przedmiotem publicznej dyskusji, tak jak aktualna sprawa G20.

Nic dziwnego, że spekulacje budzi sprawa G20 w Hamburgu: kto kryje się za tą decyzją? Czyżby turecki wywiad? Jakby nie było, na całym świecie ściga rzekomych sympatyków ruchu Gülena. Według ujawnianych stopniowo informacji, niektórzy z wykluczonych na G20 dziennikarzy donosili już z kurdyjskich terenów w Turcji. - W przypadku różnych osób chodziło o czyny karalne i to niebagatelne - powiedział tylko rzecznik niemieckiego MSW.

Awantura o "czarne listy"

Decyzja o cofnięciu akredytacji została oparta wyłącznie na "rozeznaniu niemieckich służb bezpieczeństwa" - podkreślają Seibert i rzecznik MSW, któremu podlega Federalny Urząd Kryminalny. W grę wchodziły "ewidentne dowody".

Podejrzenia, że źródła "rozeznania" niemieckich służb mogły pochodzić z zagranicy, konferencja prasowa rządu nie rozwiała. Rzecznik rządu apelował natomiast do dziennikarzy, by zaufali rządowi (dosłownie - dali wiarę), bo mówi prawdę. Na konferencji prasowej rządu jest to raczej niespotykane sformułowanie. "Dawanie wiary" nie należy do żadnej z dziennikarskich kategorii.

Partie żądają wyjaśnień

Ochroniarze przeglądali "czarną listę" publicznie, każdy stojący w kolejce mógł przeczytać albo sfilmować znajdujące się na niej nazwiska. Dostanie się takiej informacji w niepowołane ręce może mieć fatalne skutki.

Dziennikarze są poirytowani. Wyjaśnień domagają się też SPD i partie opozycyjne. - W przypadku tak poważnego naruszenia wolności prasy i praw podstawowych dotkniętych osób, musimy dokładnie wiedzieć w przypadku każdej osoby: na czym opierały się wątpliwości niemieckich służb? - powiedział wiceszef klubu parlamentarnego partii Zieloni Konstantin von Notz.

Według szefa klubu parlamentarnego koalicyjnej SPD Thomasa Oppermanna, trudno zrozumieć, że „najpierw wszyscy z powodzeniem przeszli przez badania pod względem bezpieczeństwa i nagle stali się ryzykiem dla tegoż bezpieczeństwa”.

Pełnomocniczka rządu federalnego ds. ochrony danych i wolności informacji Andrea Voßhoff zapowiedziała zbadanie sprawy. Jej poprzednik Peter Schaar napisał tymczasem na Twitterze: "Sprawa staje się pomału kryminałem".

Autorzy: Kay-Alexander Scholz, Elżbieta Stasik

Źródło artykułu:Deutsche Welle
niemcyhamburgwolność prasy
Zobacz także
Komentarze (181)