Singapur żegna swojego "ojca". Lee Kuan-yew przeprowadził kraj "od trzeciego do pierwszego świata"
Niewiele dzisiaj osób na globie mogłoby sięgnąć po przestarzałą, wydawałoby się, formułę: "Państwo to ja". Niewątpliwie do tego wąskiego grona należał twórca singapurskiej państwowości i tamtejszego, specyficznego modelu rozwojowego. Zmarły w poniedziałek Lee Kuan-yew zostanie pochowany w niedzielę ze wszelkimi państwowymi honorami. Specjalnie dla Wirtualnej Polski prof. Bogdan Góralczyk przypomina polityczną drogę jednego z najwybitniejszych mężów stanu postkolonialnej Azji.
Urodził się przed 91 laty w Singapurze, wówczas brytyjskiej kolonii i porcie znanym i opisywanym przez Josepha Conrada. Choć panowała tam bieda, jego rodzina chińskich uchodźców, ze znanej w tamtym regionie mniejszości Hakka (dosłownie: Goście), należała do zamożniejszych. Zgodnie z kardynalnym wymogiem każdego szanującego się chińskiego klanu, gdzie nie ma nic cenniejszego nad wiedzę, młodego Lee wysłano na studia do Wlk. Brytanii. Został tam prawnikiem i do końca życia mówił z wyraźnym brytyjskim akcentem. Przy czym angielski był już jego językiem ojczystym, chińskiego (mandaryńskiego) zaczął się uczyć dopiero jako osoba dorosła.
Premier, senior, mentor
Jednak w 1950 r. do nadal biednego Singapuru powrócił. Szybko stał się aktywny politycznie
W listopadzie 1954 r. utworzył Partię Akcji Ludowej (PAL), dzięki której w maju 1959 r. wygrał pierwsze wybory w kolonii, która wówczas uzyskała pewną autonomię. Można więc mówić, że rządził już od tamtej pory (od wieku 36 lat), najpierw wraz z Brytyjczykami, potem - w okresie 1963-65 - z Malajami w krótkotrwałej Federacji, aż wreszcie 9 sierpnia 1965 r. - a więc przed 50 laty - ogłosił suwerenność państwa. Został pierwszym premierem i sprawował tę funkcję przez 31 lat.
Ale nawet później nigdy z aktywnej polityki się nie wycofał. Do 2004 r. był "ministrem - seniorem", a następnie, gdy premierem w państwie został jego syn Lee Hsien-lung, pełniący tę funkcję do dziś, zmienił tytuł na "ministra - mentora". Powoli zaczął wycofywać się z politycznej i publicznej aktywności dopiero po 2011 r., ze względu na wiek i stan zdrowia.
Gdy Lee Kuan-yew ogłaszał suwerenność Singapuru, tamtejsze dochody na głowę mieszkańca sięgały sumy 400 dolarów na rok (oczywiście, ówczesnych, dzisiaj byłoby to o wiele więcej, ale przecież nadal niewiele). Tymczasem obecne dochody per capita tego 5,5 mln miasta-państwa przekraczają 55 tys. dolarów. Nic dziwnego, z jeden z tomów wspomnień tego polityka nosi tytuł: "Od Trzeciego do Pierwszego Świata".
To jeden z cudów współczesnego świata - i nic dziwnego, że depesze kondolencyjne wysłano też z całego świata, a Barack Obama określił zmarłego w swoim tekście mianem "Giganta historii". Natomiast Henry Kissinger pisał, że "w minionym półwieczu miałem zaszczyt spotkać wielu światowych przywódców; od żadnego jednak nie nauczyłem się tyle, co od Lee Kuan-yew". Takich opinii o Lee można byłoby przytoczyć cały tom. Czym się więc tak naprawdę zasłużył? Na czym polegała tajemnica jego niekwestionowanego sukcesu?
Hierarchia i surowość prawa
Tu oczywiście będzie spór i nie znajdziemy jednego stanowiska. Jednakże pewne cechy wyróżniające singapurskiego modelu rozwojowego można wskazać dość łatwo. Po pierwsze, Lee nie obraził się na poprzednich kolonizatorów - i utrzymał język angielski jako państwowy, gdyż - jak argumentował - jest to język współczesności i nowoczesnych technologii. Dopiero w latach 90., gdy Chiny - nie bez pewnego udziału z jego strony, o czym dalej, zaczęły szybko rosnąć - włączono do programu szkolnego mandaryński jako drugi obowiązkowy (bo przecież ok. 80 proc. mieszkańców Singapuru to Chińczycy z pochodzenia).
Oprócz tego Lee, zachował brytyjski system prawny i zadbał o to, by państwowa administracja była świetnie opłacana, przejrzysta, a przy tym niepodatna pokusie korupcji, która jest w chińskiej kulturze niejako endemiczna. W efekcie, to właśnie Singapur obok państw skandynawskich jest umieszczany we wszystkich zestawieniach jako najmniej skorumpowane społeczeństwo na globie.
Są tacy, co twierdzą: to efekt oświeconej autokracji. Coś w tym jest. Choć Singapur sam definiuje się jako demokracja, faktycznie mamy tam do czynienia z surowością prawa (np. śmierć za narkotyki, kary za plucie czy śmiecenie na ulicy), w istocie jednopartyjnymi rządami ciągle tej samej PAL, a nawet więcej - jednego klanu, choć sam Lee senior zawsze stanowczo sprzeciwiał się zarzutom o nepotyzm.
Słaba i rozproszona opozycja, nie do końca wolne media, patriarchat i hierarchia - to cechy wyróżniającego tamtejszego systemu politycznego.
Tyle tylko, że zarówno Singapur, jak też jego "ojca" Lee, ceni się za spektakularne sukcesy gospodarcze, a nie styl rządów. Co złożyło się na tamtejszy sukces? Wiele elementów: podobnie jak inne "azjatyckie tygrysy" Singapur jest państwem pro-rozwojowym, tzn. celem nadrzędnym władz jest szybki wzrost i modernizacja. Ponieważ jest to organizm mały, postawiono na szerokie otwarcie na świat (wielki port i centrum usług), a zarazem napływ obcych inwestycji.
Z kolei własnym motorem napędowym jest eksport i konieczność szybkiego dostosowywania się do światowych trendów i nowych mód. Chodzi o to, by być w swojej ofercie przed innymi. Singapur to także połączenie rynku z silną ingerencją państwa, a nawet strategicznym planowaniem, czemu służy specjalna instytucja o nazwie Economic Development Board.
Pragmatyzm, skuteczność i dyscyplina
Sam Lee na samej górze priorytetów stawiał jednakże czynniki kulturowe. W latach 90. był nawet jednym z najgłośniejszych promotorów tzw. wartości azjatyckich, płynących z ducha konfucjanizmu, takich jak społeczna harmonia zamiast chaosu, powinności wobec państwa zamiast indywidualnych wolności, czy paternalizm i hierarchia, a więc poczucie swojego miejsca w szeregu.
Nade wszystko był jednak Lee z krwi i kości praktykiem i pragmatykiem, stroniącym od ideologicznych zapędów i naleciałości. To z tego powodu tępił wszelaki przejawy komunizmu, który był przecież popularny w czasie, gdy dochodził do władzy. A jednak właśnie pragmatyzm połączył go z... komunistą, też urodzonym pragmatykiem, czyli tym, co nie zważał, czy kot jest biały czy czarny, byle łowił myszy, a więc wizjonerem chińskich reform Deng Xiaopingiem. Panowie tak przypadli sobie do gustu, że spotykali się często. Lee był jednym z nielicznych polityków, którzy otwarcie poparli użycie siły przez Denga na placu Tiananmen w 1989 roku. Za to Deng po 1992 r. właśnie Singapur wskazał jako model i marzenie, ku jakiemu Chiny mają iść. Uda się im? Nie wiadomo, ale za to wiadomo, ku czemu zmierzają.
Lee Kuan-yew tak definiował skuteczne rządy. Jak zwykle prosto i jasno: "Po pierwsze - zdecydowane kierownictwo; po drugie - skuteczna administracja: i po trzecie - dyscyplina społeczna". Tylko tyle! Może i u nas warto przejrzeć się w tym lustrze?
Tytuł i lead pochodzą od redakcji.