Sielanka kończyła się za ostatnim domem. Tam na trupie rosła trawa
Stasiek mieszkał w domu w lesie. Tym przeklętym domu za wsią. Ściągnęły go tam dwie rzeczy: praca i kobieta. Skończył pod drzewem z roztrzaskaną czaszką. Tak się go pozbyli.
- Był u mnie Stasiek. Po śmierci. Przyszedł i mówi: Janek, ja już spleśniałem.
Janek odwiózł go tamtej nocy do domu. Pijanego. Domownicy zaproponowali mu wtedy herbatę. Odmówił.
- Może gdybym został…
Na drugi dzień Staśka w pracy nie było. Na trzeci, czwarty i piąty też nie.
- Zapytałem: gdzie jest Stasiek?
Powiedzieli mu, że wyjechał. Tak naprawdę był tuż obok. I przez 27 lat rosła na nim trawa.
Tomek, co bywał rzadko
W środku wsi stoi drewniany kościółek. Otacza go starannie przystrzyżona trawa. Wokół parę poniemieckich grobów. Wzdłuż muru ktoś przejeżdża na rowerze. Niedaleko na łące pasą się konie. Ptaki śpiewają. Sielska wieś.
Ale Tomasz T. bywał tu rzadko. - Taki typ człowieka - mówią o nim we wsi. Zwykle siedział w swoim domu w lesie. Z dala od ludzi. Tam mieszkał z matką i zajmował się wycinką drzew.
Raz na jakiś czas wpadał do wsi zarobić parę groszy. - Robił swoje. Mój mąż mu płacił. I z powrotem do siebie jechał - opowiada kobieta podlewając kwiaty.
Z Tomaszem T. nawet nie rozmawiała. Chyba że trzy słowa - dzień dobry, dziękuję i do widzenia - to już rozmowa. Nigdy nie został na herbatę.
- Nie był zbyt rozmowny - zgadzają się ci, którzy też go spotkali. – Cichy i spokojny chłop. Taki mrukliwy – mówi jeden z nich.
Przez wieś raczej przemykał. Do niego też nie było po co jeździć. To kto mógł wiedzieć, że w ogródku ma trupa?
Staszek, co wypić lubił
Stasiek pochodził z innej wsi. Na pozór wiódł tam spokojne życie. Ganiał po okolicy za robotą. W domu miał żonę i gromadkę dzieci. Ten porządek burzyło tylko jedno: pijaństwo. Stasiek wychylił czasem o jednego za dużo.
Był hulaką. Więc małżeństwo zaczęło się sypać. Kłócili się coraz częściej. A on poznał wtedy swoją nową miłość: Genowefę. Matkę Tomasza T.
Zostawił w rodzinnej wsi żonę z gromadką dzieci. I zamieszkał w domu w lesie.
Tam wspólnie z Tomaszem T. rąbał, piłował i ciął. Drewno stało się ich wspólnym interesem. Do pomocy zatrudniali też ludzi ze wsi. Nawet się garnęli, bo mogli trochę dorobić.
- Stasiek to był w porządku facet - mówi jeden z tych, który razem z nim to drewno rąbał. – Rozmowny i wypić to on lubił.
Był więc w wiosce częstszym widokiem. Przysiadał czasem pod sklepem. Wlewał w siebie trochę procentów. Ale pewnego dnia zniknął.
Ludzie pomyśleli: pewnie wrócił do swoich dzieci. Inni byli przekonani: z nową kobietą przepadł. Ktoś twierdził: po prostu miał wypadek. Niektórzy coś podejrzewali… Coś strasznego… Ale bali się mówić głośno.
O Tomaszu T. krążyły opowieści: ćpa. Na wiosnę zrywa wszystkie maki we wsi. Jeździ pod wpływem. Co mu może do głowy strzelić? Nie wiadomo. I lepiej się nie dowiadywać.
Przeklęty dom
Wszystko ma swój koniec. Wiejska sielanka też miała. Kończyła się za ostatnim domem przy kamienistej ulicy.
Do domu w lesie wiodła tylko wąska ścieżka. Kończyła się na polanie. Tam stał biały dom podzielony na pół. W jednej części mieszkał Tomasz T. z matką i Staśkiem. Drugą zajmowali państwo Ś.
Niektórzy mówią nawet: ten przeklęty dom. - Wiele się tam działo… – opowiada przyjaciółka państwa Ś.
Poza drewnem i wspólną łazienką Staśka i Tomasza T. łączyło niewiele. Kłócili się. Kto ma w domu rządzić? W końcu to on był starszy. Tak jakby ojciec. Tylko jaki z niego ojciec? Po prostu z matką się związał. Przypałętał skądś.
- Przeszkadzało to Tomkowi – wzdycha ich dawny pracownik. - Ale Stasiek też przesadzał. Groził, że mu łeb urwie.
Atmosfera gęstniała jeszcze bardziej, gdy pojawiał sięproblem pieniędzy. Za drewno brali wspólnie. Płacili im za metry. - Może dlatego mieli do siebie pretensje? – zastanawiają się we wsi. Pewnie obaj czuli, że właśnie jemu należy się więcej.
Do tego wszystkiego dochodziły używki. Obaj przesadzali. Tylko Stasiek pił, a Tomek ćpał. Wtedy hamulce puszczały.
- Z narkotyków i alkoholu nic dobrego nie ma… – powtarza przyjaciółka państwa Ś.
Zza ściany słychać było awantury.
Tamta noc
Tamtej nocy Stasiek pił z kolegami we wsi. Był 1991 rok. Opróżniali kolejne butelki. Ale rano trzeba było wstać do roboty.
- Weź mnie zawieź – bełkotał Stasiek. – Bo mnie na drodze rozjadą.
Janek był najtrzeźwiejszy. Zapakował więc kumpla na wóz. Ruszyli. Minęli ostatni dom i zmierzali w stronę ciemnego lasu.
Wóz podskoczył parę razy na wertepach. I dotoczył się na leśną polanę. Zwlekli się z wozu i podeszli do drzwi. Zapukali. Stasiek wtoczył się do środka. - Chodź. Wejdź na herbatę - zachęcała matka w progu.
Ale on odmówił. Rano czekała robota. Była już ciemna noc. Wracał więc przez las.
- Oni go w ten czas załatwili… Może gdybym jednak poszedł…
Wtedy jednak spokojnie położył się spać. I nawiedziła go zjawa. To był Stasiek niczym żywy. Powiedział mu: ja już spleśniałem. Zerwał się z łóżka i chwycił za rower. Pognał do domu w lesie.
- Powiedzieli, że on tylko się przebrał i pojechał. Tyle go widzieli.
Ale on wtedy musiał już leżeć gdzieś za ścianą. Po latach policja ustali: przez długi czas czuć był fetor dochodzący zza ściany domu.Tylko jakoś nikt nie zwrócił uwagi.
Stasiek był mocno pijany. Mogły znów puścić hamulce. Tym razem kłótnia poszła o krok za daleko. Trup miał przecież pogruchotaną czaszkę.
- On go nożem, a matka siekierą - przekonany jest jeden z ich byłych pracowników.
- Z matką go załatwił - wtóruje mu kolejny.
- Samemu się nie chwalił - stwierdza inny. - On przecież dużo nie mówi.
Matka wyprowadziła się tuż po śmierci Staśka. We wsi mówią: widać, że męczyło ją poczucie winy. Tomasz T. niedługo potem się ożenił. Zamieszkał w domu ze swoją żoną. Bo tamtej nocy był jeszcze kawalerem.
Policja po latach: najprawdopodobniej doszło do awantury i szarpaniny, podczas której został zabity mężczyzna.
Nie ma człowieka
Wtedy pod jednym z drzew obok domu wykopali dół głęboki na dwa metry. Ciało zawinęli w szmaciany worek. Wrzucili i zasypali.
- Pytałem się kiedyś Tomka, gdzie on jest. Powiedział, że wrócił do siebie – opowiada jeden z mieszkańców wsi. - Ja słyszałem, że wypadek na motorze miał – mówi jego kolega z pracy.
Dzieci też z początku go szukały. Ale uznały, że widocznie żyje szczęśliwie gdzieś daleko. Po prostu odciął się od rodziny. Nie chce mieć z nimi kontaktu. To przecież było prawdopodobne.
Lata mijały. O Staśka pytano coraz rzadziej. Nie wrócił. Zniknął. I koniec. Po prostu nie ma człowieka.
Tomasz T. zdążył przez ten czas wychować dwójkę dzieci. Państwo Ś. zdążyli się zestarzeć. Przy okazji Polska weszła do NATO. Umarł papież Jan Paweł II. W kraju urzędowało pięciu prezydentów.
Przez cały ten czas o Staśku się nie mówiło. I leżałby zapomniany dalej… Gdyby nie pożar. W płomieniach stanął dom. Ogień zabrał kolejne dwa życia. A tajemnica sprzed lat wyszła na jaw.
- Wyszła… - powtarzają z przekąsem niektórzy. - I samo się nie podpaliło – twierdzi były pracownik Tomasza T.
Płonie dom
Mieszkańcy wsi kładli się wtedy spać. Mazurki, sałatki i faszerowane jajka schowali do lodówek. Była Wielkanoc. Czekał ich jeszcze drugi dzień świąt.
Strażaków zerwało z nóg wezwanie: płonie dom. W lesie niedaleko wsi.
Zbiegli się do remizy. Wytoczyli z garażu jeden z wozów. Mknęli pomiędzy domami na skraj lasu. Tam wjechali w wąską ścieżkę. I zobaczyli płomienie, które wydostawały się już przez okna. Całe poddasze płonęło.
Mieszkańcy mówią: Tomasz T. patrzył, jak się jego teść pali. - Uciekł, gdy straż przyjechała - opowiada jeden z nich. - Celowo ich nie wzywał. Po to, żeby się paliło. Żeby śladów nie było - mówi kolejny. We wsi nie wierzą w przypadek.
Strażacy walczyli z szalejącymi płomieniami. Policjanci gonili w ciemnościach Tomasza T. - Uciekałem, bo się przestraszyłem - miał im tłumaczyć. Był nietrzeźwy.
Tylko kto wezwał strażaków? - Można domniemywać, że nie był to nikt z mieszkańców domu - dowiaduję się w olsztyńskiej straży pożarnej. Zaalarmował ich ktoś, kto powiedział: chyba u sąsiadów się pali.
Kopią las
Pożar to był dopiero początek. W gruzach strażacy odkopali dwa zwęglone ciała. To był 64-letni teść Tomasza T. i jego 32-letni syn. Leśną ścieżką przyjechał więc prokurator. Po działce przechadzali się policjanci. Znaleźli też łyżkę od koparki, która zniknęła z pobliskiego placu budowy. Tomasz T. został zatrzymany.
Zaczęły się przesłuchania. Seria pytań: kto był wtedy w domu, po co, dlaczego... Funkcjonariuszy intrygował jednak wątek, który nie był związany ani z pożarem, ani z koparką. Któryś z rozmówców powiedział: latat temu w tym domu mieszkał mężczyzna, który nagle zniknął. W wiosce mówili, że wyjechał.
Potem dowiadywali się coraz więcej: mówiono, że w domu czuć było fetor dochodzący zza ściany. Niby wyjechał, a zostawił wszystkie swoje rzeczy. Policjanci nabierali podejrzeń.
Okazało się, że zaginiony wciąż jest zameldowany w gminie. Że w chwili zniknięcia miał ponad 50 lat. I nikt nigdy nie zgłosił jego zaginięcia na policji.
Tomasza T. wezwano na przesłuchanie.
- Czy wie pan, po co pana wezwaliśmy? - Miał zapytać śledczy.
- Domyślam się – usłyszał. - Chyba chodzi o to morderstwo…
Śledczy wbili łopatę w ziemię pod drzewem. Wykopali głęboki na dwa metry dół. Leżał tam zawinięty w szmaciany worek szkielet.
Wszystko wskazuje na to, że Stasiek się odnalazł. Po 27 latach.
- Jak można było tak żyć? Tyle lat mieć człowieka na sumieniu… - dziwią się mieszkańcy wsi. - Zabiłem człowieka i zakopałem w lesie… - wzdryga się starsza kobieta.
Naprawdę się przyznał? Dlaczego? Ruszyły go wyrzuty sumienia? Zastanawiają się we wsi. - Dawno już powinien siedzieć - grzmi jeden z mieszkańców.
Tomasz T. siedzi. Ale zwykle w kanciapie na budowie. Pracuje tam jako ochroniarz.
On... Nie on...
Przez bramę przejeżdżają ubłocone ciężarówki. Ładują gruz i zostawiają za sobą tumany kurzu. Po drodze mijają obdrapaną przyczepę kempingową. Wokół niej kręci się mężczyzna. Na plecach napis: ochrona
Idę w jego stronę przez szutrowy plac. Czuję szybsze bicie serca. Mieszkańcy mówili: on już wszystko gada. Inni ostrzegali: to świr. Łapię się z nim wzrokiem.
- Pan Tomasz? - pytam niepewnie.
- Nieee - macha ręką mężczyzna. - Tomek wolne dzisiaj ma!
- Gdzie można go zastać?
Mężczyzna chwyta za telefon, chowa się w przyczepie i żywo gestykuluje. Po chwili odkłada słuchawkę i wygląda przez drzwi.
- Tam pojedziesz... - wskazuje ręką przed siebie. I tłumaczy: z powrotem do wsi, minąć zabudowania, przejechać pod trasą szybkiego ruchu. Po drugiej stronie zaparkować pod lasem. Potem wąską ścieżką.
- On dalej tam mieszka?
- Tak. Budę sobie postawił.
Buda obok spalonego domu. Mieszka w niej zupełnie sam.
Ruina w środku lasu
Jest leśna ścieżka. Ta, którą Janek wiózł pijanego Staśka. Wąska. Otoczona wysokimi drzewami. Trochę piaszczysta. Na jej końcu rozświetlony punkt. Polana.
Przez drzewa prześwitują resztki domu. Tego przeklętego domu. Zrujnowane białe ściany. Góra gruzu, z której wystaje powyginana blacha. We wszystko wbite są spalone drewniane bele.
Została jedna ściana. W oknie wisi jeszcze żaluzja. Przed domem ocalało parę równych grządek. Zarastają już chwastami.
Przez podwórko przemyka mężczyzna z taczką. Ma opaloną twarz. Parodniowy zarost. Brudną koszulkę. W taczce wiezie kawałki domu. To musi być on. Tomasz T.
Dostrzega mnie. Przyspiesza kroku. W oczach złość.
- Nie ma o czym rozmawiać - rzuca poirytowany.
Zostawia taczkę. Rusza w stronę murowanej stodoły.
- Odbudowuje się pan tutaj.
- Idźcie.
Trzaska drzwiami.
Wokół znów cisza. Śpiew ptaków. Szum ruchliwej drogi z oddali. Tomasz T. siedzi za drzwiami murowanej stodoły.
Zupełnie sam. Żona odeszła. Dzieci pojechały i zerwały kontakt. Mówią o nim: ta osoba. Sąsiadka już nie ma zmiaru się wprowadzać. We wsi nie chcą go widywać.
O czym może teraz myśleć? Robi rachunek sumienia? Żałuje? Obwinia innych? Spokojnie patrzy w lustro? Czy nie może tego znieść? To wszystko tkwi w zamkniętej stodole.
_Postępowanie w tej sprawie prowadzi olsztyńska prokuratura. Morderstwo przedawnia się po 30 latach. Śledczy mają więc jeszcze niecałe 3 lata, aby udowodnić taką wersję wydarzeń. Jak dotąd nikomu jeszcze nie przedstawili zarzutów. _
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl