Shlomo Ben‑Ami: Dla populistów słowo "ekspert" stało się wulgaryzmem
Zwrot ku populizmowi to rewolucja przeciwko intelektualnej ortodoksji, uosabianej przez kosmopolityczne elity profesjonalistów. W kampanii brexitowców słowo "ekspert" stało się wulgaryzmem. To nie znaczy, że podważanie systemu jest zupełnie bezzasadne. W samej Europie jest wiele uzasadnionego poczucia krzywdy: oszczędności, powszechne bezrobocie młodych, deficyt demokracji w instytucjach unijnych, wreszcie przeciążona biurokracja - pisze Shlomo Ben-Ami, były minister spraw zagranicznych Izraela. Artykuł w języku polskim ukazuje się wyłącznie w WP Opiniach, w ramach współpracy z Project Syndicate.
24.08.2016 15:48
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wygląda na to, że dzisiaj już właściwie żadna zachodnia demokracja nie jest odporna na prawicowy populizm. Nawet pomimo tego, że populistyczna retoryka zdaje się osiągać ton wysoce rozgorączkowany, co prowadzi do dalekosiężnych konsekwencji. Najbardziej znaczącym efektem prawicowego pokrzykiwania jest głos Brytyjczyków na rzecz wyjścia z Unii Europejskiej. W rzeczywistości jednak ta konkretna odmiana etnocentryzmu już od dawna jest przekleństwem polityki demokratycznej.
Ruchy populistyczne zwykle koncentrują się na dystrybucji winy. Ojciec Charles Coughlin, katolicki ksiądz z Detroit lat 30. i propagator faszyzmu w Ameryce, systematycznie usiłował wyplenić winowajców odpowiedzialnych za problemy społeczeństwa. Podobnie dzisiejsi prawicowi populiści chętnie zwracają się przeciw "establishmentowi" czy "elitom".
W Europie oznacza to obwinianie za wszystkie problemy Unii Europejskiej. O wiele łatwiej przecież obwołać UE nikczemnym behemotem, niż znaleźć odpowiedź na skomplikowane źródła bieżących wyzwań gospodarczych i społecznych. Na przykład Wielka Brytania czy Francja zasadniczo cierpią ze względu na dziedziczone przywileje i nieruchomy system klasowy.
Poza dystrybucją winy, ideologia populistyczna polega w znacznej mierze na nostalgii. Wiele z dzisiejszych niepokojów społecznych przywołuje na myśl Edmunda Burke'a, który odrzucał rewolucję francuską roku 1790 jako produkt mylnej wiary w idee, które wykraczają przeciw przywiązaniu ludzi do historii i tradycji.
Dla brytyjskich brexitowców bezgraniczny świat budowany przez UE, ze swoim przywiązaniem do globalizacji, niszczy państwo narodowe, które lepiej broniło ich interesów. W kampanii na rzecz Brexitu odwoływano się do przeszłości, kiedy praca była pewna, sąsiedzi znajomi, a bezpieczeństwo zagwarantowane. Czy taka przeszłość naprawdę kiedykolwiek istniała pozostaje bez znaczenia.
Ostatnim razem, kiedy europejskie demokracje ogarnęły ruchy politycznie radykalne, czyli w latach 30., demagodzy czerpali swoje wsparcie przede wszystkim z niższej klasy średniej, której członkowie bali się wywłaszczenia i wypchnięcia w biedę przez niekontrolowane siły ekonomiczne. W obliczu przedłużającego się kryzysu euro i związanych z nim bolesnych oszczędności, dzisiejsi populiści potrafią rozegrać podobne obawy znowu bazując przede wszystkim na starszych pracownikach i innych podobnie narażonych grupach.
Oczywiście Europa nie jest osamotniona w zalewie populizmu. Odkąd Donald Trump zagwarantował sobie republikańską nominację na kandydata na prezydenta, Stany Zjednoczone również znajdują się w poważnym niebezpieczeństwie. Trump kreśli ponury obraz życia w dzisiejszych USA, winiąc globalizację uosabianą przez imigrantów oraz przywódców "establishmentu", którzy promowali ją kosztem trudów przeciętnego amerykańskiego pracownika. Jego hasło wyborcze, żeby "uczynić Amerykę znowu wielką", jest ostateczną manifestacją fałszywej populistycznej nostalgii.
Ponadto, podobnie jak brexitersi chcą wycofać się z Europy, Trump chce wycofać USA z międzynarodowych układów, które współtworzą, o ile ich całkowicie nie gwarantują. Trump zasugerował rozwiązanie NATO obwieszczając, że sojusznicy USA powinni płacić za amerykańską protekcję. Wypowiadał się również szeroko przeciwko wolnemu handlowi, a nawet Organizacji Narodów Zjednoczonych.
Podobnie jak gdzie indziej, protekcjonizm i narodowy narcyzm Trumpa podtrzymywane są przez niepokój tych, których najciężej uderzyły bezosobowe i mroczne siły "rynku". Zwrot ku populizmowi to rewolucja przeciwko intelektualnej ortodoksji, uosabianej przez kosmopolityczne elity profesjonalistów. W kampanii brexitowców słowo "ekspert" stało się wulgaryzmem.
To nie znaczy, że podważanie systemu jest zupełnie bezzasadne. System nie zawsze jest w łączności z ludźmi. Populizm potrafi być czasami uzasadnionym kanałem dotarcia dla rozżalonych wyborców, dzięki któremu mogą dać wyraz frustracjom i nawoływać do zmiany kursu. A w samej Europie jest wiele uzasadnionego poczucia krzywdy: oszczędności, powszechne bezrobocie młodych, deficyt demokracji w instytucjach unijnych, wreszcie przeciążona biurokracja.
Ale zamiast skupiać się na prawdziwych rozwiązaniach, dzisiejsi populiści odwołują się do najbardziej prymitywnych ludzkich instynktów. W wielu wypadkach kładą nacisk na emocje, zamiast fakty, podsycając etnocentryczne strach i nienawiść. W rzeczywistości zamiast angażować się w rozwiązywanie gospodarczych trudności, wykorzystują je żeby zwiększyć poparcie dla programu walki ze społeczną i kulturową otwartością.
To szczególnie wyraźne w debacie nad imigracją. W USA Trump zyskał popularność dzięki propozycjom zakazu wjazdu muzułmanów do USA oraz budowy muru, który miałby powstrzymać Meksykanów nielegalnie przekraczających granicę. Podobnie w Europie, populistyczni przywódcy wykorzystują napływ bliskowschodnich uchodźców, żeby przedstawiać unijną politykę jako zagrożenie nie tylko dla bezpieczeństwa Europejczyków, ale także dla ich tożsamości kulturowej.
Fakt, że niemal wszystkie regiony w Wielkiej Brytanii, które głosowały za Brexitem, otrzymały olbrzymie dofinansowanie z UE, tylko wspiera tę interpretację. Podobnie sprawy wyglądają w Niemczech. Wielu ludzi odrzuca wizję nowych bardziej wielokulturowych Niemiec wspieraną przez kanclerz Angelę Merkel, pomimo że zeszłoroczny przyjazd miliona przeważnie muzułmańskich imigrantów nie zaszkodził gospodarce, która utrzymuje bezrobocie na poziomie minimalnym.
Prosto rzecz ujmując, dla wielu Europejczyków imigranci nie tyle zagrażają ich zarobkom, ile są wyzwaniem dla ich narodowych i plemiennych tożsamości. Populistyczni przywódcy jak Nigel Farage z Partii Niepodległości Wielkiej Brytanii, nie ociągali się, żeby wykorzystać ten kulturowy niepokój, motywując brytyjskich wyborców, żeby ostatecznie zagłosowali wbrew swojemu interesowi.
A jednak poczucie krzywdy, którym manipulują Farage i Trump, jest zupełnie prawdziwe. Żeby zachować zasady otwartości i demokracji, na których opiera się rozwój społeczny i gospodarczy, należy to poczucie krzywdy zrozumieć i na nie odpowiedzieć. W innym wypadku populiści będą dalej zyskiwać poparcie, które może doprowadzić do groźnych konsekwencji, jak choćby klęska Brexitu.
Na szczęście istnieje przykład ucieczki od populistycznej dominacji. W latach 30., kiedy Europa dryfowała w ręce tyranów lub banalnych przywódców demokratycznych, amerykański ojciec Coughlin i jemu podobni zostali zupełnie przyćmieni przez New Deal (ang. "Nowy Ład" - przyp. red.), program reform prezydenta Franklina Roosevelta. Właśnie tylko taki "new deal", który poprawi rosnący deficyt demokracji i zakończy samobójczą politykę oszczędności, może uratować dzisiejszą Europę.
Shlomo Ben-Ami - były minister spraw zagranicznych Izraela. Wiceprezes fundacji Toledo International Center for Peace. Autor książki "Blizny wojny, rany pokoju: Tragedia izraelsko-arabska.
Copyright: Project Syndicate, 2016