Seria zgonów w szpitalu MSWiA. Lekarze mieli ukrywać zakażenia groźnymi bakteriami
Pacjenci zarażali się jeden od drugiego, aż zakażenie rozniosło się na kilka oddziałów szpitala MSWiA w Warszawie. Co najmniej trzy osoby zmarły po zakażeniu bakterią Klebsiella Pneumoniae. - Lekarze mieli ukrywać epidemię - oskarżają rodziny.
- Nie reagowali. Pozwalali pacjentom zarażać się od siebie i umierać w ogromnych cierpieniach. Mój ojciec, który przeszedł operację kardiologiczną, wracał już do zdrowia i miał za kilka dni opuścić szpital. Zmarł w wyniku powikłań po zakażeniu bakterią Klebsiella Pneumonia - opowiada WP Anna Nosek, córka pacjenta z Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA w Warszawie.
Sprawa serii zakażeń wyszła na jaw, kiedy pani Anna zaczęła badać przyczynę śmierci ojca. W akcie zgonu lekarz wpisał niewydolność krążeniową. Przeprowadzona później sekcja zwłok wykazała, że przyczyną niewydolności było zakażenie bakterią Klebsiella Pneumoniae.
Bakteria ta jest oporna na leczenie antybiotykami. W zaledwie w kilka dni spowodowała zapalenie płuc, wyniszczenie wątroby, trzustki, nerek. Osłabiony operacją mężczyzna nie miał szans na przeżycie. W sprawie tej śmierci toczy się śledztwo w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie. Powołano biegłych, którzy przygotowują opinie.
Zobacz także: Zbigniew Ziobro jakiego nie znacie. Mówił o strachu przed dentystą
14 pacjentów zakażonych bakteriami
Mieczysław Nosek nie był jedyną ofiarą zakażeń. Tydzień wcześniej zmarł Andrzej W., u którego po pobycie na oddziale kardiologicznym stwierdzono zakażenie bakterią Klebsiella Pneumoniae oraz dwoma gatunkami gronkowca. Lekarze podali mu antybiotyki "ostatniej szansy", jednak terapia okazała się nieskuteczna. Trzecia śmiertelna ofiara zakażenia z tego samego okresu to pacjent z oddziału gastroenterologii.
Do tragicznych wydarzeń doszło wiosną 2016 roku. Dopiero teraz sprawa została upubliczniona przez przedstawicieli rodzin zmarłych pacjentów. Okazało się, że rodziny pisały niemal identyczne skargi w sprawie zakażeń do Izby Lekarskiej, szpitala oraz prokuratury. Na korytarzu jednego z urzędów doszło do przypadkowego spotkania pokrzywdzonych.
Skłonili oni szpital do przyznania, że w czasie kiedy zmarło trzech wspomnianych pacjentów, doszło do 14 zakażeń pacjentów tym samym szczepem bakterii. Zgodnie z zaleceniami Państwowej Inspekcji Sanitarnej przypadki te powinny spowodować alert epidemiologiczny i odizolowanie zakażonych od innych pacjentów. Podczas śledztwa prokuratorskiego jeden z profesorów przyznał, że pielęgniarki i lekarze wiedzieli o zakażeniach. Ich zdaniem, zagrożenie nie było na tyle duże, aby informować służby epidemiologiczne.
Kontrowersyjne tłumaczenie szpitala
Szpital nie odpowiedział na pytania Wirtualnej Polski w tej sprawie. Biuro prasowe Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji stwierdziło, że taki komentarz naruszyłby objęte tajemnicą lekarską dane o leczeniu pacjentów. Jak ustaliliśmy, powołano szpitalną komisję, która we wszystkich trzech przypadkach nie stwierdziła uchybień w leczeniu. Uznano, że pacjenci byli starzy i schorowani, a ryzyko powikłań po operacjach wysokie.
"Po operacji kardiochirurgicznej istnieją liczne czynniki ryzyka sprzyjające wystąpieniu powikłań, niekoniecznie zawinionych przez szpital. Stworzenie takiemu pacjentowi absolutnie bezpiecznych, jałowych warunków pobytu nie jest możliwe, nawet pomimo najlepszych praktyk i procedur przeciwepidemicznych" - czytamy w jednym z pism.
- Chciałabym ostrzec innych pacjentów przed szokującymi praktykami szpitala. Mamy nadzieję, że pomoże to w uratowaniu innych ludzi. Rodziny i pacjenci nie są informowani o ryzyku zakażenia. Gdybym to wiedziała, umieściłabym tatę w innym szpitalu, może nawet prywatnym - komentuje Anna Nosek.
Rok temu Najwyższa Izba Kontroli opublikowała alarmujący raport o rosnącej stale liczbie przypadków zakażeń szpitalnych. Źródłem przenoszenia bakterii są m.in. brudne ręce personelu medycznego, niejałowy sprzęt, skażone otoczenie chorego. Nawet NIK nie mógł podać kompletnych danych o zakażeniach. Jak podkreślali kontrolerzy, część szpitali zaniża te statystyki.
Przypomnijmy, że najwyższa orzeczona dotąd kwota zadośćuczynienia za błąd lekarski wyniosła 1,2 mln zł, a dotyczyła właśnie szpitalnego zakażenia. Młody mężczyzna przechodził operacyjną korektę skrzywienia prącia. Jego stan nie był należycie monitorowany po operacji. Doszło do zakażenia, a w konsekwencji do amputacji prącia. Kilkanaście operacji naprawczych w Polsce i za granicą niewiele dało. Pacjent oprócz miliona złotych odszkodowania do dziś otrzymuje rentę.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl