ŚwiatSerbia na rozstajach

Serbia na rozstajach

Kto zostanie prezydentem Serbii? Radykalny Nikolić, który może zagwarantować katastrofę? Czy umiarkowany Tadić, który nic nie może? Spójrzmy na te wybory okiem serbskiej dziennikarki.

04.02.2008 | aktual.: 04.02.2008 14:23

Przeciętny „najgorszy barbarzyńca”, jak niektórzy lubią nazywać Serbów, zarabia miesięcznie blisko 250 euro. Duszą go kredyty bankowe, płaci bajońskie sumy za wizytę w prywatnym szpitalu (trafić do państwowego to jak wygrać los na loterii), haruje od świtu do nocy. A kiedy w końcu wraca do domu, pada zmęczony na fotel i ogląda wiadomości, w których wciąż powtarzają się te same tematy. Na przykład ten o szantażowaniu Serbii przez Hagę czy Brukselę („Unia za Kosowo”, „Kosowo za Unię”, „Unia za wydanie Mladicia i Karadżicia”, „Mladić i Karadżić za darmo”).

Zmęczony pracą Serb złości się więc, ale złości się bezsilnie, bo pamięta, że musiał iść na wojnę (nie miał wyboru). Pamięta, jak w 1999 roku w Kosowie NATO zrzucało mu bomby na głowę, niektóre wzbogacone odrobiną uranu. W swoim życiu cierpiał sankcje: głodował, siedział po ciemku i nie miał benzyny. A teraz żyje w „demokratycznym społeczeństwie”. I zastanawia się: „Czy to możliwe, że przegapiłem swoje życie?”. Nie stać go na nowy samochód. A jeśli uda mu się przekonać bank do udzielenia mu pożyczki, nie wie, skąd wziąć pieniądze na jej spłatę. Może gdyby tak ograniczyć jedzenie?

Uśmiech Nikolicia, obietnice Tadicia

W najbliższą niedzielę ten sfrustrowany Serb pójdzie do urny, żeby wybrać sobie prezydenta. Będzie wybierać między grającym drugie skrzypce w Serbskiej Partii Radykalnej Tomislavem Nikoliciem- a popieranym przez Unię Europejską liderem Partii Demokratycznej Borisem Tadiciem.

Ten pierwszy to były członek reżimu Slobodana Miloszevicia, ktoś, kto chciał budować relacje z resztą świata „według własnego widzimisię i na ustalonych przez siebie warunkach”, zwolennik zacieśnienia więzów z Rosją. Dziś Nikolić zaczyna stroić się w piórka polityka walczącego o członkostwo Serbii w UE, ale jego wizja: „Po co nam dobry wierzchowiec, skoro do Unii można dojechać na osiołku?”, nie brzmi zbyt przekonująco. Jak łatwo się domyślić, nie wspomina też zbyt często o współpracy Serbii z Międzynarodowym Trybunałem Karnym do spraw byłej Jugosławii, który osądza lidera jego partii Vojislava Szeszelja oskarżonego o zbrodnie wojenne. A to właśnie Szeszelj, który w tych wyborach odgrywa zresztą rolę zakulisowego aktora, dyktuje polityczne poglądy swoim kolegom partyjnym. Jeszcze jako deputowany przyszedł na obrady parlamentu z własnym pistoletem. Na szczęście nikogo nie zastrzelił.

Po drugiej stronie jest ubiegający się o reelekcję Boris Tadić. Kilka lat temu obiecał Serbom członkostwo w UE i dziś podtrzymuje tę obietnicę. No i dobrze. Niestety, albo obiecuje zbyt dużo, albo jego zwolennicy mają za bardzo wygórowane oczekiwania. Zamiast kawałka unijnego tortu Bruksela dała Serbii zaledwie niewielki kęs, i to w ostatniej chwili. Mimo to Tadić nadal chce wygrać te wybory, śpiewając na unijną nutę. Czy serbski wyborca powinien jeszcze raz zatańczyć na melodię żółtych gwiazdek, choć ma świadomość, że nawet prezydent nie wie, kiedy Serbia stanie się członkiem Wspólnoty? I Nikolić, i Tadić obiecują nadejście lepszych dni, ale wraz z nasilającym się zjawiskiem emigracji i katastrofalnie niskim przyrostem naturalnym coraz mniej ludzi ma cierpliwość, by czekać na czasy, jakich Serbia jeszcze nigdy nie widziała.

Moskwa czyha na łup

Na początku kampanii prezydenckiej wszystko zdawało się jasne: Boris Tadić chce zbliżyć Serbię do Europy, a Tomislav Nikolić – do Rosji. Potem obaj zadziwili opinię publiczną. Gdy ten drugi wciąż powtarzał, że jako prezydent przywiezie w teczce znakomite stosunki z Rosją, ten pierwszy nagle otrzymał osobisty list od prezydenta Władimira Putina z powinszowaniem urodzin. Jedni byli naprawdę zaskoczeni, inni tylko udawali, ale Nikolicia po prostu zatkało. Nie na długo jednak. W połowie stycznia, gdy Rosja i Serbia uzgodniły szczegóły umowy energetycznej, kandydat Serbskiej Partii Radykalnej zaapelował do rosyjskiego prezydenta, by ten zaczekał na jego inaugurację, bo on też chce złożyć swój podpis pod tak wiekopomnym dokumentem.

Bez względu zatem na to, kto wygra drugą turę, Serbia może ostatecznie zrezygnować z kursu na Europę i paść w ramiona Rosji. Wszystko to z powodu Kosowa.

Serbowie ledwo co zdążyli złapać oddech po wojnie w 1999 roku i już zaczęli sądzić, że są na właściwej drodze do pojednania z Zachodem, gdy nagle władze Kosowa zapowiedziały jednostronne- ogłoszenie niepodległości-, a Unia Europejska i Stany Zjednoczone przybrały pozę biernych obserwatorów. Tymczasem serbskie społeczeństwo wierzy w słuszność pewnej powszechnie obowiązującej zasady: nie można karać dwa razy za tę samą przewinę. Dlatego policzkiem dla nich są negocjacje w sprawie statusu Kosowa. Negocjacje, których rezultat przestał obchodzić Albańczyków, gdy tylko USA i część państw członkowskich UE zapowiedziały uznanie niepodległości prowincji. Serbia wcale nie jest zainteresowana sprawowaniem kontroli nad Kosowem, gdzie szaleje korupcja, przestępczość oraz przemyt ludzi, narkotyków i broni. Nie chce jednak, by Zachód przyjmował za oczywistą niepodległość prowincji, która stanowi dużą część nie tylko obszaru Serbii, ale także jej historii, chwały i dziedzictwa narodowego. Podobno takie gwiazdy Hollywood jak
Sharon Stone czy George Clooney rozumieją powagę sytuacji. Dlaczego nie chce jej zrozumieć reszta świata?

Po Belgradzie krąży plotka, że Unia wcale się nie przejmie, jeśli nowym prezydentem Serbii zostanie Nikolić. Bruksela będzie wtedy mogła z czystym sumieniem postawić krzyżyk na Serbach, bo dzięki temu raz na zawsze pozbędzie się kłopotu. Ale z drugiej strony – ludzie mają nadzieję, że skoro nasi bracia z Zachodu rozważają złagodzenie reżimu wizowego wobec nich (wspomniany wcześniej kęs unijnego tortu), może będzie wolno przekroczyć granicę „getta” bez konieczności uprzedniego stania w upokarzających kolejkach przed ambasadami państw UE i bez konieczności dostarczenia wszystkich dokumentów z wyjątkiem małego obrazka płuc, żeby dostać świstek papieru uprawniający do podróży.

Widmo Miloszevicia

Pierwszą turę wyborów Nikolić wygrał przewagą 160 tysięcy głosów. To niby nie jest nowa sytuacja, bo cztery lata temu było podobnie, ale ostatecznie i tak zwyciężył Tadić. Tym razem jednak może być inaczej. Bardzo wielu ludzi, którzy poszli do urn, otwarcie domagało się zmian. Dlatego coraz więcej ekspertów nieśmiało prognozuje, że nowym prezydentem zostanie jednak radykalny nacjonalista. Trudno dziś przewidzieć, czym skończy się głosowanie 3 lutego, ale Serbowie, którzy mają już dość frazesów, analiz i prognoz, mogą w sobie właściwy sposób znów zaskoczyć świat. Jeśli się okaże, że mimo perspektyw ruchu bezwizowego i kuszącej wizji świętego spokoju ludzie wybiorą jednak człowieka z reżimu Miloszevicia, to proszę to potraktować jako poważny sygnał, że unijna marchewka nie jest wcale słodka. A jeśli jednak kolejny raz wygra lubiany w Brukseli Tadić, niech liderzy UE wiedzą, że za jego plecami czai się człowiek, który czyha na jego błędy i bezlitośnie wykorzysta każdy z nich. Wybory w Serbii to nie w kij
dmuchał. Złe wieści z Bałkanów zawsze dolewały oliwy do ognia.

Tylko jedno mogę zrobić dla moich skołowanych i nieszczęśliwych rodaków. Przypomnieć im słowa amerykańskiego teologa Reinholda Niebu-hra: „Boże, daj nam pokorę, byśmy przyjęli w pokoju to, czego zmienić nie możemy, daj nam odwagę, aby zmienić to, co powinno być zmienione, i daj nam mądrość, abyśmy umieli odróżnić jedno od drugiego”.

Jelena L. Petković, dziennikarka serbskiej gazety „Vesti”

Serbia: bez Kosowa czy bez UE i Kosowa?
Jeszcze na początku lat 90. Serbia była częścią Jugosławii – kraju o powierzchni niemal 256 tys. km2. Dziś została sama, a wkrótce zapewne całkowicie utraci Kosowo. Druga tura wyborów prezydenckich będzie odpowiedzią na pytanie, czy okaleczona Serbia wybierze Unię Europejską, czy Rosję.

Serbia w liczbach:
powierzchnia – 88,3 tys. km2
ludność – 10 mln
bezrobocie – 21%
inflacja – 6,6%
wzrost PKB – 7,5%
zadłużenie – 15,5 mld dol.

rozmowa
Belgrad się oddala – mówi Wojciech Stanisławski, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich

Czy bez względu na wynik wyborów można już powiedzieć, że Unia Europejska utraciła Serbię?

„Stracić” to za mocne słowo. Nie można nie zauważać różnic między Tadiciem a Nikoliciem. Ten pierwszy jest prawdziwym proeuropejskim politykiem. Ten drugi na pewno nie.

Ale przecież Serbia podpisała umowę energetyczną z Rosją.

Podpisała ze łzami w oczach. Z poczucia bezdomności. Moskwa nie jest wymarzonym partnerem dla Belgradu, ale Serbowie nie mieli innego wyjścia.

Niepodległość Kosowa jest nieuchronna, a przecież Serbia się na nią nie zgodzi. Co Unia może jeszcze zrobić, by utrzymać ją w strefie swoich wpływów?

Niewiele. Mleko się rozlało. Bruksela powinna jednak stworzyć Belgradowi perspektywy członkostwa. Przejrzystą mapę, coś w rodzaju biegu na przełaj. Przed Serbami trzeba postawić realne zadania, po których spełnieniu będą mogli liczyć na przyłączenie się do Wspólnoty.

raf

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)